12/07/2025
Tekst opowiadania poniżej nie dla każdego +18
„ Przyglądał się jej, a może raczej podziwiał, aż w końcu przerwał niezręczne milczenie.
– Masz ładną twarz – powiedział całkowicie poważnie.
– Ludzie zwracają uwagę na to, co widać, i nie doceniają tego, co ukryte – odpowiedziała, popijając odrobinę wina.
W półmroku zaiskrzyła mocniej świeca przy ich stoliku.
– Hm… – zatrzymał się w pół słowa, po czym dokończył: – Pokaż mi swoją pierś. Kobiece piersi są najpiękniejszym dziełem Boga. Nie ma nic piękniejszego do podziwiania.
Zawahała się i prawie zakrztusiła winem.
– No wiesz... Nie pozwalaj sobie. Poza tym jesteśmy w restauracji.
– Jesteś wstydliwa – skwitował, rzucając jej wyzywające spojrzenie.
– Nie jestem! – wysyczała przez zęby. Widząc jednak rozbawienie w jego oczach, jej rogata dusza wzięła górę. Na przekór wszystkiemu – i jemu – na dowód osłoniła mocniej dekolt sukienki i wydobyła jedną z piersi na wierzch.
Brąz sutka pasował do półmroku, w jakim się znajdowali, i miło łaskotał wzrok w nikłym blasku świecy. Krągłe, jeszcze dziewczęce piersi, delikatne, pasujące do dłoni, niczym wiosna… – ocenił w myślach.
Ona schowała pierś szybko, rozglądając się nerwowo na boki, czy nikt nie widział, po czym wystawiła mu język.
– Tak nie wypada – powiedziała już pewniej, choć jakby jeszcze speszona.
– Któż ustala przepisy tego, co „nie wypada”? Zazwyczaj ci, którzy nie mieli odwagi realizować marzeń – dopił resztę wina z kieliszka i dodał: – Ale nie o tę pierś mi chodziło, tylko o tę drugą.
Jej oczy błyszczały, źrenice wypełniły już całość tęczówek i wiedział, że jej myśli gnają teraz z prędkością światła. Zagryzła usta, ale on czekał, wpatrując się w nią spokojnie.
Odchyliła więc dekolt po raz kolejny i wydobyła drugą pierś.
Srebrny kolczyk przebijał jej sutek. Tak – ta pierś była obrazem jej drugiej natury: krnąbrnej, ostrej niczym wiatr. Zanim zdążyła ją schować, on wyciągnął rękę przez stół i uchwycił krągłość w dłoń. Kolczyk przesunął się po szorstkości jego skóry, a całość miło zaciążyła między palcami. Zatoczył kciukiem po sutku i natychmiast poczuł reakcję.
Czuł, jak jego właścicielka zadrżała, ale się nie cofnęła.
– Wieczorem nadam mu imię – wyszeptał prawie bezgłośnie. – Nie może być tak, żeby nie miał imienia.
I jakby na pożegnanie schował pierś – bez jej udziału – z powrotem w dekolt sukienki.
Była jak dziki koń, naprężona cała, nierozumiejąca, co się właśnie wydarzyło, jakby nie znała własnego ciała. Oburzona bezczelnością, a jednocześnie zachwycona jej konsekwencjami.
Kelner, który cofnął się wcześniej, widząc całe zdarzenie, obserwował ich z wypiekami na twarzy. Teraz, spotkawszy jego wzrok i uzyskawszy nieme przyzwolenie, podszedł do nich z zamówieniem….”
Z tekstu „Zurich”/ Czarny Kot