20/07/2025
AŻ TRUDNO W TO UWIERZYĆ...
A JEDNAK – FAKTY MÓWIĄ SAME ZA SIEBIE.
Dwadzieścia pięć lat temu, kiedy stawiałem pierwsze kroki w publicystyce, literatura aż tętniła od zagadkowych historii i niewyjaśnionych tajemnic. Nie chodziło jedynie o bliskie mi tematy: tajne bronie, UFO, życie we wszechświecie. Najwięcej emocji wzbudzały opowieści o zamkach, podziemiach, skarbach i ukrytych przez Trzecią Rzeszę dobrach.
Złoto Wrocławia, Szczelina Jeleniogórska, Złoty Pociąg, hitlerowska „cudowna broń”… i tak dalej, i tak dalej. Sam tylko zamek Książ – a także sąsiedni Stary Książ – stanowiły istną kopalnię sensacyjnych doniesień. Czegóż tam nie ukrywano i nad czym to niby nie pracowano w czasie wojny!
Laboratorium atomowe. Antygrawitacja i projekt „Die Glocke”. Latające spodki Hitlera. Placówka badań bakteriologicznych. Ukrycie Bursztynowej Komnaty.
Nie wierzycie? Sięgnijcie po dwa tomy mojej książki „Tajny zamek Książ”.
Ale przecież Książ nie był wyjątkiem. Zamek Bolków? Tam również miała być ukryta Bursztynowa Komnata. Zamek Niedzica? Tam ponoć spoczywało inkaskie złoto. A Góry Sowie i projekt „Riese”? To już klasyka – od Die Glocke po broń atomową.
Przez dekady te historie pływały radośnie w ciepłym, bezpiecznym morzu społecznej fascynacji. Wygrzewały się w błyskach fleszy turystów szukających dreszczu. No bo któż nie lubi tajemnic?
Ja też. Zawsze miałem do nich słabość. Może właśnie dlatego – gdy w 2001 roku założyłem własne wydawnictwo – szybko postanowiłem nawiązać współpracę z autorami, którzy, jak ja, chcieli przedzierać się przez warstwy legend, by odnaleźć ukrytą gdzieś prawdę.
Lata mijały. Drążyliśmy tematy, analizowaliśmy źródła, porównywaliśmy relacje świadków, przekopywaliśmy archiwa, zdmuchiwaliśmy kurz z zapomnianych akt.
Kilka tygodni temu usiadłem do maszynopisu nowej książki jednego z moich autorów. Gdy skończyłem czytać, tylko smutno pokiwałem głową. Znakomita praca – i przerażający wniosek. Niestety, idealnie pasujący do schematu, który obserwuję od lat.
Bo oto fakty: przez dziesięciolecia wyhodowaliśmy w Polsce grupę sprytnych konfabulantów. Publicystów, którzy wyczuli rynek i zaczęli masowo produkować historie „z dreszczykiem”. Bez zahamowań. Bez krzty odpowiedzialności.
Zmyślali świadków. Fałszowali dokumenty. Zapożyczali wątki z teorii spiskowych. I, co najgorsze, stworzyli coś na kształt towarzystwa wzajemnej adoracji – poklepując się po plecach i nawzajem cytując własne zmyślone źródła.
Dzięki żmudnej pracy Maćka, to wątpliwe grono „badaczy” właśnie powiększyło się o kolejne, dobrze mi znane nazwisko.
Ciekawe tylko, kto jeszcze dołączy w najbliższych latach do tego elitarnego Klubu Kłamczuszków? I która z kolejnych „niezwykłych” historii okaże się zwykłą fikcją, zgrabnie wyssaną z palca?
[Grafika dzięki pomocy AI]