
18/07/2025
Kiedy usłyszałem, że Joanna Kołaczkowska „przegrała z rakiem”, poczułem, że to nie oddaje całej prawdy o jej życiu.
Pamiętam ją z telewizji – oglądałem jej występy z rodzicami, gdy byłem jeszcze w szkole podstawowej czy na początku gimnazjum. Zawsze emanowała na ekranie ogromną energią, pasją i ciepłem, i wierzę, że poza kamerami było podobnie. Dlatego nie wyobrażam sobie, by ostatnie chwile jej życia odbierała jako porażkę.
Choroba nowotworowa nie jest ringiem, na którym ktoś musi zostać znokautowany. To trudny etap, który może zakończyć się śmiercią, ale samo odejście nie oznacza przegranej. Kiedy mówimy o „walce z rakiem”, nieświadomie redukujemy cały proces – chemioterapię, diagnozy, lęki – do jednego punktu porażki. Tymczasem to właśnie w tej nierównej drodze często rodzą się najgłębsze relacje, naprawiają dawne urazy i powstają wspomnienia, które zostają z nami na zawsze.
Pani Joanna zarażała radością i optymizmem każdego, kto miał okazję ją zobaczyć. Nie mówmy więc o niej w kategoriach przegranej – ona wygrała, bo wciąż inspiruje, bawi i wzrusza, nawet teraz.