Newsweek Historia

Newsweek Historia Magazyn historyczny Newsweek Historia to największy w Polsce miesięcznik popularno-naukowy o tematyce historycznej. Tadeusz Cegielski prof. Jerzy Eisler, prof.

Autorami większości tekstów są wybitni polscy historycy. Wśród naszych autorów znajdują się tacy naukowcy jak choćby prof. Henryk Samsonowicz, prof. Andrzej Paczkowski, prof. Andrzej Friszke, prof. Tomasz Kitzwalter, prof. Tomasz Nałęcz prof. Zbigniew Mikołejko prof. Tomasz Wiślicz, prof. Przemysław Urbańczyk. Na łamach Newsweeka goszczą też zagraniczni naukowcy, pisarze i dziennikarze. Grażyna B

astek, kustoszka Muzeum Narodowego w Warszawie ma stałą rubrykę poświęconą historii sztuki, stałym współpracownikiem NWH bywa też Bogusław Wołoszański oraz nowojorski korespondent Newsweeka Piotr Milewski.

Niklas Frank ma sześć lat, jest jesień 1945 r., gdy wpada mu w ręce amerykańska gazeta wydana po niemiecku. Potrafi już ...
19/09/2025

Niklas Frank ma sześć lat, jest jesień 1945 r., gdy wpada mu w ręce amerykańska gazeta wydana po niemiecku. Potrafi już czytać, ale najważniejsze są zdjęcia – fotografie ciał pomordowanych w obozach koncentracyjnych, a pod nimi podpis, że obozy znajdowały się w Polsce.

– Jako dziecko myślałem, że Polska jest nasza, że mój ojciec jest jej właścicielem, więc połączyłem kropki – mówi. – Ten niegdyś potężny człowiek, z wielką władzą, ma związek z tymi ciałami. To był dla mnie moment inicjacji. Norman, mój najstarszy brat, także widział te zdjęcia. Powiedział wówczas matce, że jeśli pokazują prawdę, to ojciec nie ma w Norymberdze żadnych szans. Obrazy, które wtedy zobaczyłem, zostały we mnie na zawsze, dlatego jeśli dziś ktoś mnie pyta, czy wybaczyłem wreszcie swojemu ojcu, to muszę powiedzieć, że nie.

Niklas podlicza, że w więziennych listach Hansa Franka, który rzekomo nawrócił się na katolicyzm, słowo "Bóg" pojawia się 550 razy, "boski" – 16, "miłosierny" – 99, "Duch Święty" – 2, a "los" – aż 148 razy. Już samo to – uważa – miało wykluczać jakikolwiek współudział ojca w zarzucanych mu przestępstwach. Frank mówił tylko o winie Niemiec, nigdy o swojej własnej.

O historii rodziny Hansa Franka, generalnego gubernatora okupowanych ziem polskich, i rozliczeniach jego syna Niklasa z przeszłością piszemy w najnowszym wydaniu "Newsweeka Historia" ⬇
Możesz je kupić na literia.pl bez wychodzenia z domu: https://literia.pl/subskrypcja-newsweek-historia

Kukuczka zdobywa koronę Himalajów18 września 1987 roku Jerzy Kukuczka wspiął się na Sziszapangmę – ostatni z 14 szczytów...
18/09/2025

Kukuczka zdobywa koronę Himalajów

18 września 1987 roku Jerzy Kukuczka wspiął się na Sziszapangmę – ostatni z 14 szczytów o wysokości ponad 8 tys. m n.p.m., a tym samym zdobył Koronę Himalajów i Karakorum.

„Stoję na szczycie ostatniego mojego ośmiotysięcznika. Ostatni paciorek mojego himalajskiego różańca. Stało się… Wszystko dociera do mnie powoli. I nie potrafię w sobie wyzwolić radości, proporcjonalnej do tego przeżycia. Powinna być, teoretycznie, czternaście razy większa niż ze zdobycia każdego kolejnego szczytu. Jestem tym wszystkim trochę ogłuszony. Dlaczego nie potrafię, nawet w takiej chwili, cieszyć się spontanicznie, naprawdę? Zamiast tego schodzę na dół z przeraźliwie rzeczowymi myślami. Że jednak wszedłem. Że właściwie jest fajno…” – wspominał później Kukuczka.

Przed nim takiego wyczynu dokonał jedynie Reinhold Messner, ale zajęło mu to 17 lat, Kukuczce – zaledwie 9. W dodatku często wspinał się po nowych trasach, w zimowych warunkach, a na jeden ze szczytów wszedł samotnie. Zawdzięczał to swojej legendarnej wytrzymałości. Po tym sukcesie Messner przesłał mu depeszę o treści: „Nie jesteś drugi, jesteś wielki”.

Kukuczka zginął zaledwie dwa lata później, na niedostępnej południowej ścianie ośmiotysięcznika Lhotse. Odpadł od niej tuż przed szczytem, na wysokości 8300 metrów. Lina, którą się asekurował, nie wytrzymała obciążenia. Wspinacz runął w ponad dwukilometrową przepaść, jego ciała nigdy nie odnaleziono. Miał 41 lat.
Południowa ściana Lhotse – uchodząca za jedno z największych wyzwań w Himalajach – została zdobyta tylko raz. Dokonali tego Rosjanie w rok po śmierci Kukuczki.

Ilustracja: Jerzy Kukuczka i szczyt Sziszapangmy

Murarz z Olkusza ukradł dzieło Moneta. To, co zrobił później, zaskakujePodobno mężczyzna, który 17 września 2000 r. wyci...
17/09/2025

Murarz z Olkusza ukradł dzieło Moneta. To, co zrobił później, zaskakuje

Podobno mężczyzna, który 17 września 2000 r. wyciął z ramy i wyniósł z Muzeum Narodowego w Poznaniu obraz Claude’a Moneta, był wielbicielem sztuki – ukradł obraz wyłącznie dla siebie. Podziwiał "Plażę w Pourville", więc przemyślał jej rabunek, wykonał plan i... schował obraz za szafę.

W tym przypadku sprawdziła się metoda "na studenta", dzięki której na całym świecie wyniesiono z muzeów i galerii bardzo wiele dzieł sztuki. Złodziej, posługując się fałszywymi dokumentami, uzyskał zgodę na kopiowanie w muzeum. Przezornie wskazał jednak inne dzieło znajdujące się w tej samej sali co "Plaża w Pourville". 17 września 2000 r. symulował pracę nad swoją kopią, a w rzeczywistości cierpliwie, kawałek po kawałku, wycinał z ramy jedyne w polskich zbiorach publicznych płótno francuskiego impresjonisty. Była niedziela, obsługa muzealna skromna, pracowniczka doglądająca ekspozycji pilnowała kilku przestrzeni, a jej ruch i pozycję wyznaczał stukot obcasów. To pozwoliło rzekomemu studentowi wyciąć dzieło Moneta, a w ramę wstawić kopię. To, że oryginalny obraz został skradziony, odkryto dwa dni później.

Podejrzewano kradzież na zamówienie, badano wiele wątków. Wyznaczono 100 tys. zł nagrody za pomoc w odnalezieniu obrazu. Bez powodzenia, śledztwo umorzono po roku, chociaż policja nadal obserwowała handel dziełami sztuki i prowadziła wywiad wśród kolekcjonerów, poszukując jakichkolwiek tropów. Nic jednak nie wypłynęło, ponieważ obraz nie opuszczał pokoju kopisty oszusta, który okazał się bezrobotnym murarzem mieszkającym wraz z rodzicami w Olkuszu. Wpadł w związku z zaległościami w płaceniu alimentów. Jego odciski palców pojawiły się w policyjnej bazie danych w 2006 r., a trzy lata później wykryto ich zbieżność ze śladami pozostawionymi w muzeum.

Sąd Okręgowy w Poznaniu w szybkim procesie skazał Roberta Z. na trzy lata więzienia i grzywnę, która miała pokryć koszty konserwacji dzieła (podczas wycinania obrazu z ramy złodziej uszkodził sygnaturę Moneta). Kara nie była sroga, sędziowie złagodzili wyrok ze względu na to, że nie była to kradzież dla zysku. Złodziej ukradł obraz, aby go podziwiać.

Źródło: Grażyna Bastek, Zuchwałe kradzieże dzieł sztuki. Brawurowych skoków dokonywano prostymi metodami, "Newsweek Historia" 2/2023

Ilustracja: 13 stycznia 2010 r. Pracownice Muzeum Narodowego prezentują w Prokuraturze Okręgowej w Poznaniu odzyskane dzieło Claude'a Monet'a "Plaża w Pourville". Fot. Adam Ciereszko/PAP

Dlaczego 17 września 1939 r. daliśmy się zaskoczyć Sowietom? "Słabość wywiadu"Sowiecki atak na Polskę 17 września 1939 r...
17/09/2025

Dlaczego 17 września 1939 r. daliśmy się zaskoczyć Sowietom? "Słabość wywiadu"

Sowiecki atak na Polskę 17 września 1939 r. był zaskoczeniem. Wywiad II Rzeczypospolitej nie miał złudzeń co do natury władzy bolszewickiej i od 1920 r. bacznie przyglądał się Wschodowi. Mimo to nie poznał treści tajnego protokołu paktu o nieagresji, zawartego 23 sierpnia 1939 r. pomiędzy ZSRR a III Rzeszą.

Po agresji Wehrmachtu na Polskę 1 września 1939 r. wywiad KOP na bieżąco informował o wzmocnieniu sił w przygranicznych okręgach wojskowych, dokąd kierowano jednostki z innych rejonów ZSRR, a także o powoływaniu rezerwistów. Zaobserwowano również nasilenie propagandy antypolskiej w prasie i radiu. Kolejne meldunki mówiły o ogłoszeniu w garnizonach Armii Czerwonej stanów alarmowych. Zauważono transporty materiałów pędnych zmierzające w kierunku zachodnim.

Od 7 września napływały informacje dotyczące przebiegu mobilizacji w Białoruskim Specjalnym Okręgu Wojskowym, a następnie o koncentracji wojsk przeprowadzanej w pobliżu granicy z Polską. Najprawdopodobniej o możliwej agresji ZSRR informował Oddział II ataszat wojskowy w Moskwie. Sygnałów takich było zresztą znacznie więcej.

W Sztabie Naczelnego Wodza meldunki te były oceniane jako działania Moskwy podjęte w celu zabezpieczenia własnego terytorium. Było to raczej myślenie życzeniowe, a nie wynik głębszej analizy sytuacji. O zachowaniu neutralności cynicznie zapewniał polskie władze sowiecki ambasador Nikołaj Szaronow, mamiąc nawet obietnicami dostaw materiałów wojennych. Najwyraźniej te enuncjacje działały uspokajająco na stronę polską, przygniecioną postępem wojsk niemieckich i wypatrującą ofensywy francuskiej.

Uderzenie Armii Czerwonej 17 września 1939 r. na Polskę stanowiło zaskoczenie dla wywiadu wojskowego, a co za tym idzie – także naczelnych władz wojskowych II Rzeczypospolitej. Istotny wpływ na niedostrzeżenie zagrożenia ze strony wschodniego sąsiada miał brak koordynacji działań między Oddziałem II a Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Pod wpływem poglądów czynników dyplomatycznych założenie, że wystąpienie Sowietów przeciwko Polsce było mało realne, obowiązywało w "dwójce" aż do wkroczenia Armii Czerwonej na ziemie polskie.

Łudzono się, że przyjście z pomocą sojuszników – Francji i Wielkiej Brytanii – nie tylko przyczyni się do umiędzynarodowienia konfliktu polsko–niemieckiego, lecz także w ten sposób wymusi neutralność ZSRR. Trzeba zauważyć, że Francja, Stany Zjednoczone, a także najprawdopodobniej Wielka Brytania znały niemal natychmiast pełną treść porozumienia niemiecko-sowieckiego, lecz nie przekazały stronie polskiej wiadomości na ten temat. Jest to szczególnie zadziwiające w przypadku sojuszników Polski.

Z drugiej strony jakakolwiek wiedza o tajnym protokole nie wpłynęłaby na zmianę położenia państwa polskiego. Podkreślić należy, że w przypadku jednoczesnego wystąpienia Niemiec i ZSRR nie można było planować skutecznej obrony na dwóch frontach, niewątpliwie jednak rozpoznanie przygotowań Armii Czerwonej do agresji pozwoliłoby uniknąć chaosu i zmniejszyć liczbę ofiar.

Źródło: Piotr Kołakowski, Dlaczego 17 września 1939 r. daliśmy się zaskoczyć Sowietom? "Słabość wywiadu", Newsweek Polska

Ilustracja: Funkcjonariusze Korpusu Ochrony Pogranicza na wschodniej granicy RP. Fot. Mariusz Fila/Forum

Gdyby Kalifornia — większa od Polski i Czech razem wziętych — była państwem, stanowiłaby czwartą potęgę gospodarczą plan...
16/09/2025

Gdyby Kalifornia — większa od Polski i Czech razem wziętych — była państwem, stanowiłaby czwartą potęgę gospodarczą planety z PKB w wysokości 4,2 bln dol. Biorąc pod uwagę, że w wojnie amerykańsko­‑meksykańskiej zginęło 1703 żołnierzy USA, trzy razy mniej niż wskutek bezsensownej inwazji na Irak, "złoty stan" to chyba najbardziej lukratywna zdobycz terytorialna wszech czasów. Zwłaszcza że na mocy podpisanego w 1848 r. traktatu pokojowego Meksykanie oddali północnemu sąsiadowi również dzisiejsze Arizonę, Kolorado, Nevadę, Nowy Meksyk, Teksas, Utah i Wyoming, czyli połowę swego terytorium (1,37 mln km kw.), w zamian za 15 mln dol. i umorzenie długu (3,25 mln dol.). Wypadło po 13 centów za hektar. Przed wybuchem wojny prezydent James Polk proponował im 25 mln.

Jak bardzo opłacalna była to transakcja, Amerykanie przekonali się, jeszcze zanim Kongres w roku 1850 uczynił Kalifornię 31. stanem USA. 24 stycznia 1848 r. budujący tartak wodny dla szwajcarskiego imigranta Johanna Augusta Suttera cieśla ­James Marshall zauważył w wykopie pod koło napędowe żółte grudki. Myślał, że to piryt, ale na wszelki wypadek rozbił jedną kamieniem i wówczas okazało się, że nie jest krucha jak disiarczek żelaza, lecz plastyczna. Cztery dni później dotarł konno do Fortu Sutter i poinformował o znalezisku pryncypała. Ten chciał utrzymać wieść w tajemnicy, lecz się nie udało.

Więcej o tym, jak Kalifornia zmieniła historię USA piszemy w najnowszym wydaniu "Newsweeka Historia" ⬇
Możesz je kupić na literia.pl bez wychodzenia z domu: https://literia.pl/subskrypcja-newsweek-historia

To był przełomowy moment w historii wojen. Choć "żelazne potwory" osiągały tylko 5 km/h15 września 1916 roku na polach b...
15/09/2025

To był przełomowy moment w historii wojen. Choć "żelazne potwory" osiągały tylko 5 km/h

15 września 1916 roku na polach bitwy nad Sommą miało miejsce wydarzenie, które na zawsze odmieniło oblicze wojny. Tego dnia Brytyjczycy po raz pierwszy w historii użyli nowej broni – czołgów. Maszyny miały przełamać impas wojny pozycyjnej i umożliwić żołnierzom pokonanie zasieków oraz okopów wroga.

Na froncie pojawiło się 49 czołgów Mark I, lecz do walki dotarło tylko 32 – reszta uległa awarii lub ugrzęzła w błocie. Pomimo licznych problemów technicznych ich widok wywołał wśród niemieckich żołnierzy panikę. Jak wspominał jeden z uczestników, „żelazne potwory sunęły naprzód, miażdżąc wszystko na swojej drodze – coś, czego nigdy wcześniej nie widzieliśmy”.

Pierwsze natarcie przeprowadzono w rejonie Flers-Courcelette. Czołgi przesuwały się powoli, zaledwie 5 km/h, ale skutecznie torowały drogę piechocie. „To było jak widok statku płynącego przez morze błota” – pisał później brytyjski oficer, opisując niezwykłe wrażenie, jakie robiły poruszające się maszyny wśród kraterów i zasieków.

Choć efekt taktyczny był ograniczony, atak miał ogromne znaczenie psychologiczne. Niemiecki raport bojowy donosił: „Nieznane pojazdy opancerzone budzą wielki niepokój wśród naszych żołnierzy”. Z kolei brytyjska prasa szybko okrzyknęła czołgi „cudem techniki” i dowodem przewagi aliantów w innowacyjności.

Pierwszy atak czołgów nad Sommą nie zakończył wojny, ale zapoczątkował nową epokę w dziejach działań zbrojnych. Od tej chwili wojna nie była już wyłącznie domeną piechoty i artylerii – wkroczyła w nią mechanizacja. Jak zauważył jeden z obserwatorów: „Na polach Flers narodziła się przyszłość wojny”.

Ilustracja: Brytyjski czołg typu Mark I na polu bitwy nad Sommą we wrześniu 1916 r.

Stał się symbolem potęgi Krzyżaków. Ale nie od razu Malbork zbudowano14 września 1309 roku wielki mistrz Zakonu Krzyżack...
14/09/2025

Stał się symbolem potęgi Krzyżaków. Ale nie od razu Malbork zbudowano

14 września 1309 roku wielki mistrz Zakonu Krzyżackiego Siegfried von Feuchtwangen przeniósł z Wenecji do Malborka swoją stolicę. Rolę tę twierdza pełniła przez ponad 150 lat.

„Już z dala, płynąc Nogatem, ujrzeli rycerze potężne baszty rysujące się na niebie. Ogrom ich przewyższał wszystko, co w życiu widzieli polscy rycerze” – tak reakcję polskich posłów na widok zamku w Malborku opisał w „Krzyżakach” Henryk Sienkiewicz.

Podobnie imponujący widok na dawną siedzibę (w latach 1309-1457) wielkich mistrzów Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie mają dzisiejsi turyści: od strony Nogatu nad dwiema basztami strzegącymi niegdyś mostu nad tym ramieniem Wisły piętrzą się ceglane płaszczyzny ścian Wysokiego Zamku przeprute ostrołukowymi oknami. Nad całością góruje stromy dach pokryty czerwoną dachówką, znad którego w niebo strzela wieża główna.

Wysoki Zamek to najstarsza część malborskiej warowni. Na prawo widać przysadzistą wieżę zwaną Gdaniskiem. Na lewo od Wysokiego Zamku w lustrze Nogatu odbija się szczególnie efektowna ażurowa fasada Pałacu Wielkich Mistrzów, dla której wzorcem miała być fasada Pałacu Dożów w Wenecji.

Skąd na dalekiej i dzikiej północy inspiracja wyrafinowaną sztuką wenecką? Otóż zakon krzyżacki, który powstał w roku 1190 w Jerozolimie, po wyparciu chrześcijan z Palestyny szukał miejsca w Europie, gdzie mógłby dalej funkcjonować i stworzyć samodzielne państwo. Władze zakonu osiadły tymczasowo właśnie w Wenecji.

Krzyżacy próbowali zakotwiczyć w Siedmiogrodzie, ale król węgierski Andrzej II poznał się na ich planach i szybko pozbył się gości. Gdy zakonowi groziła likwidacja, pojawiło się zaproszenie od księcia Konrada Mazowieckiego, który w roku 1226 osadził Krzyżaków na ziemi chełmińskiej, oczekując w zamian pomocy w podboju ziem pogańskich Prusów, Jaćwingów i Litwinów. Zakon szybko jednak uniezależnił się od księcia i po zajęciu kolejnych ziem utworzył własne państwo.

Malbork był wówczas siedzibą jednego z komturów (zarządca prowincji). W latach 1278-1309 wzniesiono dom zakonny, czyli Wysoki Zamek, oraz gospodarcze przedzamcze (obecnie Średni Zamek). W roku 1309 Malbork stał się stolicą państwa – z Wenecji nad Nogat przeniesiono siedzibę wielkiego mistrza.

Zamek w Malborku miał kilka funkcji. Musiał odzwierciedlać potęgę państwa krzyżackiego, stanowić twierdzę nie do zdobycia oraz pomieścić rzesze rycerzy wraz z orszakami. Dlatego wciąż go rozbudowywano. Zamek Wysoki pozostał domem konwentualnym (czymś w rodzaju klasztoru). Wokół kwadratowego dziedzińca ze studnią zwieńczoną figurą pelikana karmiącego pisklęta własną piersią (średniowieczny symbol miłosierdzia) wznoszą się ozdobione pięknymi krużgankami cztery skrzydła.

Ze skrzydła północnego można się dostać do kaplicy św. Anny (nad nią wznosi się kościół zamkowy), w której chowano wielkich mistrzów. Kościół zamkowy pw. NMP jest niewielki, ale doskonały pod względem architektonicznego detalu i rzeźby. Wejście wiedzie przez pochodzącą z XIII wieku Złotą Bramę. Zdobią ją rzeźby przedstawiające biblijną przypowieść o pannach mądrych i pannach głupich.

Od zewnątrz najbardziej efektownie prezentowała się jego wschodnia ściana. Środkową niszę wypełniała kolosalnych rozmiarów figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem (8 metrów wysokości). Figura została w całości pokryta mozaiką. To kolejny przykład związków Malborka z Wenecją. Błyszcząca rzeźba rzucała się w oczy już z daleka wszystkim przybywającym do zamku od wschodu, w tym z Polski. Kiedy w roku 1945 hitlerowcy zamienili zamek w twierdzę, Rosjanie uznali figurę za doskonały cel ostrzału artyleryjskiego. Szczęśliwie zachowały się duże fragmenty rzeźby i pokrywającej ją mozaiki.

O ile Zamek Wysoki pozostawał niedostępny dla postronnych, Zamek Średni przebudowano z myślą o nich – tam zatrzymywali się znamienici goście, którzy byli podejmowani w Wielkim Refektarzu, największej z zamkowych sal o przepięknym sklepieniu. Pomieszczenie było ogrzewane przez specjalny piec znajdujący się poniżej. Niewielki budynek na dziedzińcu kryje studnię – Krzyżacy zabezpieczyli się w ten sposób przed zatruciem wody. Rzeźby stojące na dziedzińcu przedstawiają czterech najważniejszych wielkich mistrzów. Niektórzy z nich rezydowali w sąsiednim Pałacu Wielkich Mistrzów. Spali w zdobionej polichromią sypialni i jadali w Refektarzu Zimowym bądź Letnim.

Cała machina zamkowa nie mogłaby działać (zdarzało się, że samych rycerzy z zagranicy bawiło na zamku nawet 400), gdyby nie zastępy służby, magazyny żywności, stada zwierząt. Zaplecze zamku znajdowało się na przedzamczu otoczonym murem z licznymi basztami. A jak to wyglądało za czasów krzyżackich, można sobie wyobrazić podczas letnich spektakli „światło i dźwięk”. Mimo że nie przetrwał w nienaruszonym stanie od czasów krzyżackich, w 1997 roku zamek został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako jeden z najcenniejszych na świecie przykładów gotyckiej architektury obronnej. Największych zniszczeń w Malborku dokonali w XVIII wieku Prusacy. Po pierwszym rozbiorze urządzili w zamku koszary i magazyny. Zamurowano część okien, zburzono ściany, a w pałacu wielkich mistrzów umieszczono przędzalnię. Z kolei w czasie drugiej wojny światowej hitlerowcy zamienili Malbork w twierdzę. Rosjanie przyciągnęli pod mury artylerię i prowadzili silny ostrzał. Połowa zamku Maryi legła w gruzach. Po wojnie jednak zamek odbudowano i dziś odwiedzają go tysiące turystów rocznie.

Źródło: Andrzej Kilim, „Marsz na zamek Wielkiego Mistrza”, „Newsweek Polska”

Ilustracja: Zamek w Malborku od strony Nogatu. Fot. Andrzej Jackowski/PAP

Wielkie zwycięstwo Sobieskiego. Turecka potęga została złamana12 września 1683 r. pod Wiedniem dzień wstał mglisty. Król...
12/09/2025

Wielkie zwycięstwo Sobieskiego. Turecka potęga została złamana

12 września 1683 r. pod Wiedniem dzień wstał mglisty. Król Jan III Sobieski już od godz. 3 nad ranem nie spał. Wstał tak wcześnie, by wszystkiego dopatrzyć i by napisać kolejny, obszerny list do żony właśnie jeszcze przed świtem. Wydarzenia tego dnia miały przejść do legendy.

W liście do Marysieńki Sobieski nie ukrywał, że „widok pola bitwy strapił go poważnie, gdyż co innego mu opowiadano”. W związku z tym sądził, że starcie potrwa dłużej, niż planowano.

Zdziwiła go jednak „beztroska Turków, którzy ani się nie okopali, ani nie skupili zbyt rozproszonego obozu”. Polskie oddziały były zmęczone, ale zdeterminowane — „nastrój wśród Polaków jest bardzo dobry, zapał do walki duży”, choć brakowało żywności, a „konie jedzą liście z drzew”.

Przed bitwą Sobieski udał się na wzgórze Kahlenberg, gdzie spotkał się z księciem Karolem Lotaryńskim, dowódcą armii cesarskiej. W zrujnowanej kaplicy klasztoru kamedułów odprawiono mszę, w której uczestniczyli król, królewicz Jakub i dowódcy. Wszyscy przyjęli komunię i błogosławieństwo „na życie i śmierć”. Ten moment podkreśla religijny charakter całej wyprawy, którą postrzegano jako obronę chrześcijaństwa przed islamem.

Sobieski przemówił do żołnierzy::

„Jesteśmy wprawdzie w obcym kraju, ale przecież walczymy nie za obcą sprawę. Walczymy za naszą ojczyznę i za chrześcijaństwo, walczymy nie za cesarza, lecz za Boga.”

O świcie, po sygnale armatnim z Kahlenbergu, rozpoczął się atak wojsk sprzymierzonych. Ustawione w wielkim łuku siły dzieliły się na:

lewe skrzydło — wojska cesarskie księcia lotaryńskiego,

centrum — Niemcy pod Waldeckiem,

prawe skrzydło — Polacy podzieleni na trzy grupy (Sieniawski, Sobieski, Jabłonowski).

Lewe skrzydło rozpoczęło natarcie i około godziny trzeciej dotarło pod dzisiejsze dzielnice Wiednia (Heiligenstadt, Döbling). Polacy jednocześnie atakowali wzgórza bronione przez janczarów i stopniowo wypierali Turków.

Około godziny piątej po południu Sobieski zauważył osłabienie lewego skrzydła tureckiego i postanowił wykonać decydujący atak, nie czekając do następnego dnia.

O szóstej wieczorem ruszyło uderzenie około 20 tysięcy ciężkiej jazdy, na której czele stanął osobiście Sobieski. Była to „największa w dziejach dotychczasowych wojen szarża”, którą można by porównać do współczesnego „zmasowanego ataku czołgów”.

Szarża przełamała linie tureckie — „opór turecki został doszczętnie złamany”. Padły szańce artylerii, a wojska Kara Mustafy rzuciły się do ucieczki. Niedobitki próbowały jeszcze stawić opór, lecz zostały rozbite, a do obozu tureckiego wdarły się też oddziały Karola Lotaryńskiego.

Zwycięstwo było całkowite: Turcy stracili ok. 15 000 ludzi, 117 dział i cały obóz, podczas gdy straty sprzymierzonych były stosunkowo niewielkie (ok. 1500 zabitych). Wiedeń został uratowany dosłownie w ostatniej chwili.

Choć Sobieski nie zdołał całkowicie zniszczyć armii Kara Mustafy, to bitwa pod Wiedniem przesądziła o losach ekspansji osmańskiej w Europie — siła ofensywna imperium osmańskiego została raz na zawsze złamana.

Ilustracja: „Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI po bitwie pod Wiedniem”, obraz Jana Matejki z 1883 r.

Wielki błąd władz USA. Atakom z 11 września można było zapobiecUSA miały wystarczającą wiedzę, by nie dopuścić do ataków...
11/09/2025

Wielki błąd władz USA. Atakom z 11 września można było zapobiec

USA miały wystarczającą wiedzę, by nie dopuścić do ataków 11 września 2001 r. CIA, FBI i reszta agencji wywiadowczych po prostu nie wykonały swojej pracy.

To jeden z najdokładniej zbadanych dni w amerykańskiej historii i jeden z najsmutniejszych. Od momentu otrzymania przez prezydenta George'a W. Busha pierwszego ostrzeżenia 6 sierpnia, aż do wtorku 11 września, 19 mężczyzn z Bliskiego Wschodu metodycznie posuwało się naprzód w kierunku realizacji swojego diabolicznego spisku. Nieniepokojeni przez żadne władze, niewykryci ani przez agencje wywiadowcze, ani przez linie lotnicze.

Amerykański wywiad wiedział, że coś się zbliża — coś wielkiego — ale nie działał w sposób systemowy. Pomimo niezliczonych oznak, że plany terrorystów obejmowały duże komercyjne samoloty pasażerskie, CIA nie była w stanie połączyć tych elementów w całość. Co ważniejsze: ani CIA, ani FBI (ani inne agencje) nie wykorzystały narzędzi, którymi dysponowały. Nie było ogólnokrajowej obławy, ostrzeżenia dla linii lotniczych czy ochrony lotnisk. Rząd federalny posuwał się naprzód — obojętny, nieuważny, a nawet niekompetentny — z przywódcami przebywającymi na wakacjach i pracownikami, którzy nigdy nie byli w stanie złożyć wszystkich informacji w całość.

Po 11 września zaczęto wskazywać palcem na prezydenta Busha i Biały Dom, na poprzednią administrację Billa Clintona i Busha seniora, na CIA, NSA, FBI, a nawet na Pentagon za przeoczenie i brak skupienia. Ameryka dowiedziała się o "danych wywiadowczych", "murze" i "łączeniu kropek". Opinii publicznej wielokrotnie powtarzano, że za ataki winne są prawa gwarantowane przez Stany Zjednoczone i prawa obywatelskie, z których korzystali wszyscy Amerykanie. Potem nastąpiła największa reorganizacja rządu od czasów II wojny światowej, ogromne nakłady na nowe krajowe organy wywiadowcze i niekończąca się wojna. Rząd usprawiedliwiał inwigilację bez nakazu, tajne więzienia i tortury, twierdząc, że istniejące wówczas zasady nie pozwalają na skuteczne zwalczanie terroryzmu.

Zapis dni poprzedzających te fatalne godziny wyjaśnia, jak wiele z tego, co nastąpiło po 11 września, można było uniknąć. Paniczne przesadne reakcje i powielanie błędów były zakorzenione w przekonaniu, że czeka nas więcej ataków, a nawet użycie broni masowego rażenia. To przekonanie opierało się natomiast na złych danych wywiadowczych i niezdolności rządu do dostrzeżenia szerszego obrazu.

— Nie sądzę, by ktokolwiek mógł przewidzieć, że ci ludzie wezmą samolot i uderzą nim w World Trade Center — powiedziała Condoleezza Rice po atakach. Ale w ciągu miesiąca i sześciu dni poprzedzających ataki, właśnie taki scenariusz był omawiany w FBI. Aresztowanie 16 sierpnia Zacariasa Moussaouiego z Minneapolis, który próbował nauczyć się latać Boeingami 747, a według FBI był radykalnym muzułmaninem, zaalarmowało społeczność wywiadowczą i Federalną Administrację Lotnictwa (FAA). Mimo to nikt nie wystosował ostrzeżeń publicznych czy dla linii lotniczych. Żadne przepisy ani zasady nie stały na drodze do przeszukania komputera i rzeczy Moussaouiego. FBI po prostu nie zdecydowało się na wydanie nakazu przeszukania. Różne obszary w FBI walczyły ze sobą, ale zewnątrz nikt funkcjonariuszom nie przeszkadzał. Po prostu zawiedli.

W CIA stare dane wywiadowcze zostały ostatecznie odczytane w sierpniu. Przez ponad rok agencja posiadała raporty, z których wynikało, że Khalid al-Mihdhar i Nawaf al-Hazmi, działacze Al-Kaidy, przebywali w Stanach Zjednoczonych od stycznia 2000 r. Jeden z nich poleciał nawet na Bliski Wschód i wrócił do Nowego Jorku 4 lipca. Obaj mężczyźni zostali z opóźnieniem umieszczeni na liście osób poszukiwanych (byli już w Ameryce). Dopiero wtedy wysłano powiadomienia do biura terenowego FBI w Los Angeles w celu ich odszukania. Tamtejsi agenci sprawdzili komputerowe bazy danych i niektóre rejestry hotelowe, ale nie zrobili nic więcej. CIA nie zdołała nawet przeanalizować danych wywiadowczych, które posiadała: że obaj byli w Malezji, zanim przybyli do USA i zatrzymali się u mężczyzny, który był byłym pracodawcą Moussaouiego w Stanach Zjednoczonych. Moussaoui otrzymał pieniądze od niejakiego Ramziego Bin al-Shibha, który kiedyś był współlokatorem Mohammeda Atty i łącznikiem między głównymi porywaczami 9/11 a centralą Al-Kaidy. Innymi słowy, "kropki" były, ale CIA nigdy nie zdołała ich połączyć.

W NSA przechwycono również różne informacje— własne i agencji sojuszniczych — które wskazywały na spisek i ostrzeżenia o zbliżającym się ataku. Ale NSA nie potrafiła przetworzyć tych informacji przed 11 września. Zbieranie "więcej" było ważniejsze niż zbieranie tego, co było potrzebne.

Źródło: William M. Arkin, Jak USA mogły uniknąć ataków. "Miesiąc wcześniej taki scenariusz był omawiany przez FBI", Newsweek.com

Ilustracja: 11 września 2001 r. Samolot wlatuje w drugą wieżę World Trade Center. Fot. SETH MCALLISTER / EPA/PAP

Po południu chłopcy z osiedla Le Chêne Pointu w podparyskiej miejscowości Clichy-sous-Bois umówili się na piłkę. Skończy...
10/09/2025

Po południu chłopcy z osiedla Le Chêne Pointu w podparyskiej miejscowości Clichy-sous-Bois umówili się na piłkę. Skończyli grać prawie o zmroku. Trwał właśnie ramadan, w islamie święty miesiąc postu, a że większość z nich pochodziła z rodzin muzułmańskich, śpieszyli się do domów. Każdego dnia ramadanu post przerywa się o zmierzchu, jak mówi tradycja, gdy jest na tyle ciemno, że nie można odróżnić czarnej nitki od białej. Otwarcie postu, czyli kolacja podawana po zmroku, iftar, to najważniejszy moment dnia. Wtedy cała rodzina zbiera się na wspólny posiłek.

Dlatego chłopcy wybrali jak najkrótszą drogę do domu, przez teren okolonej płotem budowy. Traf chciał, że ktoś ich zobaczył i uznał, że skoro biegną przez plac budowy, to znaczy, że chcieli coś stamtąd ukraść. Policja z bronią zjawiła się natychmiast. Funkcjonariusze krzyczeli: "Nie ruszać się!". Młodzi zaczęli jednak uciekać. Nie dlatego, że mieli coś na sumieniu, ale dlatego, żeby uniknąć zatrzymania.

– Baliśmy się – powie potem mediom jeden z chłopaków.

Drugi, zapytany przez dziennikarkę, co by się stało, gdyby wpadli w ręce policji, wyjaśni:

– Jak cię złapią, możesz oberwać. I to mocno. Poza tym wzięliby nas na posterunek i oskarżyli o coś, czego nie zrobiliśmy.

Chłopcy przebiegli przez lasek i wlecieli na teren przedsiębiorstwa elektrycznego. Trzech z nich, żeby się ukryć, wskoczyło do transformatora. Jeszcze kiedy biegli w tamtą stronę, ich koledzy słyszeli, jak policjanci mówią do siebie przez radio: "Jeśli tam wejdą, marne ich szanse". Mimo to żaden z funkcjonariuszy nie pośpieszył chłopcom na pomoc.

Po chwili w transformatorze nastąpiło silne wyładowanie elektryczne. Dwóch zginęło na miejscu. Trzeci przeżył, ale z silnymi poparzeniami. Był 27 października 2005 r. Spaleni w transformatorze chłopcy nazywali się Bouna Traoré i Zyed Benna. Pierwszy miał 15 lat, jego rodzina pochodziła z Mauretanii. Drugi 17, jego rodzice przyjechali do Francji z Tunezji. Ten ciężko poparzony to Muhittin Altun, z pochodzenia Kurd.

Jeszcze tego samego dnia, najpierw na osiedlu Le Chêne Pointu, a potem w całym Clichy-sous-Bois, zapłonęły samochody. Policja długo szła w zaparte, ówczesny minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy zapewniał, że chłopcy zostali złapani na gorącym uczynku, mimo że już wtedy wiedział, że jedynym ich przewinieniem było widoczne na pierwszy rzut oka niefrancuskie pochodzenie.

Tak zaczęły się jedne z najstraszniejszych zamieszek w najnowszej historii Francji. Jakie przyczyny stały za tą erupcją gniewu na przedmieściach? Piszemy o tym w najnowszym wydaniu "Newsweeka Historia" ⬇
Możesz je kupić na literia.pl bez wychodzenia z domu: https://literia.pl/subskrypcja-newsweek-historia

– W dyktaturach mamy często do czynienia z kultem jednostki samego przywódcy. To formuła surowego ojca narodu, który inf...
09/09/2025

– W dyktaturach mamy często do czynienia z kultem jednostki samego przywódcy. To formuła surowego ojca narodu, który infantylizuje ludzi, mówiąc im: "Oto odbieram wam podstawowe prawa, ale robię to wyłącznie dla waszego dobra. Gdy karzę was, zazwyczaj nie rozumiecie dlaczego, ale to dla waszego dobra. Tylko ja to rozumiem, bo jestem ojcem całego narodu". Dzięki rozmowom z moimi bohaterami odkryłem, że wielu z tych potworów zachowywało się w ten sam sposób wobec własnych dzieci. Stalin czy Mao byli bezgranicznie surowi wobec własnych córek i synów. Syn Mao miał 28 lat, kiedy ojciec wysłał go na wojnę koreańską. Zaraz po przybyciu na front zginął. Gdy przywódca Chin dowiedział się o tym, nie przejawiał żadnych emocji. Powiedział po prostu do swojego sekretarza: "Każda wojna wymaga ofiar".

Po tym jak batalion Jakowa Stalina został otoczony, syn przywódcy ZSRR dostał się do niewoli. Niemcy zaproponowali wymianę: Jakow za niemieckich generałów, których uwięzili Sowieci. Stalin oczywiście odmówił. Wkrótce Jakow zginął w obozie. Siostra Jakowa opowiadała w "Dzieciach dyktatorów", że jej ojciec był ze swej odmowy niebywale dumny. Dodawała też, że nawet gdyby go uwolniono – albo udało mu się uciec – i tak zostałby zesłany na Syberię, a potem umieszczony w łagrze. Bo właśnie w ten sposób traktowano wszystkich sowieckich żołnierzy, którzy przeszli przez niemiecką niewolę.

Mao i Stalina łączy też to, że obaj mieli córki, które woleli od innych dzieci, wręcz je ubóstwiali. I obaj te córki zmiażdżyli – mówi autor książki "Dzieci dyktatorów" Jean-Christophe Brisard.

Rozmowę z nim możesz przeczytać w najnowszym wydaniu "Newsweeka Historia" ⬇
Możesz je kupić na literia.pl bez wychodzenia z domu: https://literia.pl/subskrypcja-newsweek-historia

Adres

Newsweek Historia
Mokotów
02-672

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Newsweek Historia umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Newsweek Historia:

Udostępnij

Kategoria