25/05/2025
To nie wybory. To reanimacja demokracji. Albo ruszymy z defibrylatorem, albo zasypiemy grób wapnem.
Druga tura. Trzaskowski kontra Nawrocki. To nie pojedynek na programy. To starcie dwóch światów: jednego, który szuka przyszłości – może nieporadnie, może z wahaniem – i drugiego, który wynurza się z trumien przeszłości, cuchnąc kadzidłem i nienawiścią.
Jeszcze nie jesteśmy w państwie umarłym. Ale słychać brzęczenie much. I pytanie brzmi: stajesz do roboty, czy dalej udajesz, że „to przecież żadna różnica”?
Tak, Trzaskowski zawiódł. Bywał letni. Bał się słów, kluczył, czasem wyglądał jak ulotka kampanii z 2005. Ale to nie jest konkurs na odwagę cywilną. To nie są rekolekcje dla centrowych rozczarowań. To jest moment, w którym trzeba zdecydować: chcesz Polski, gdzie dzieci będą się wstydzić tego, kim są? Gdzie lekarz boi się powiedzieć kobiecie prawdę? Gdzie wspomnienie po twojej babci zależy od opinii gościa z IPN?
Bo Nawrocki to nie przypadek. To diagnoza. To choroba, która udaje lek. To państwo teczek, homilii i batów. To Kościół jako policja, historia jako broń, i obywatel jako podejrzany.
Nie ma już czasu na „rozmowę z elektoratem Nawrockiego”. Niech ktoś inny tłumaczy się z jego wyborów. Ty masz jedno zadanie – zatrzymać ten pochód.
Jeśli dziś się wahasz, to znaczy, że nie widzisz płomieni, mimo że twoje mieszkanie już w ogniu. Czy Trzaskowski wszystko naprawi? Nie. Ale przynajmniej nie chce cię wsadzić do więzienia za naklejkę na laptopie. Nie planuje ci wchodzić do łóżka ani do głowy.
Wybory 2025 to nie festiwal demokracji. To decyzja podejmowana z lufą przy skroni. Wybierasz między kimś, kto może być bierny, ale nie jest groźny – a kimś, kto z uśmiechem zniszczy wszystko, co nie mieści się w jego modlitewniku.
Nawrocki to nie kandydat. To rekonstrukcja państwa wyznaniowego.
Jego kampania to wyprawa przeciw XXI wiekowi. To nostalgia za karą, ciszą i kontrolą. Zamienił IPN w propagandową katapultę. W jego Polsce książki są mniej ważne niż teczki, a cytaty z poetów są podejrzane, jeśli nie pochodzą z ambony.
To nie polityka. To gorączka. Dmowski w nowej edycji, z logiem IPN i pieczątką „Naród, Bóg, Biała Koszula”.
Trzaskowski? Może nie wzbudza entuzjazmu. Ale nie budzi też strachu. A to już dziś bardzo dużo.
Bo wolę polityka, który się waha, niż fanatyka, który wie wszystko. Wolę europejski nudny pragmatyzm niż krajowy terror z różańcem. Wolę kogoś, kto się czasem myli, niż kogoś, kto uważa, że tylko on ma rację – od Boga i od historii.
Nie czas na walki w lewicowym klubie dyskusyjnym. Nie czas na wybrzydzanie. To czas na mur przeciwko fali, która chce zatopić wszystko: prawa kobiet, prawa mniejszości, wolność słowa, prawo do bycia sobą.
Bo jeśli teraz się wycofasz, to za chwilę mogą cię sądzić za transparent. Za książkę. Za pomoc komuś, kto „nie pasuje”.
To nie wybory. To badanie, czy mamy jeszcze tętno.
Nie chodzi o to, czy lubisz Trzaskowskiego. Chodzi o to, czy chcesz, żeby Polska przetrwała jako kraj, w którym można oddychać. On nie jest zbawcą. Ale Nawrocki jest grabarzem.
Nie głosując – wybierasz. Rezygnując – przyzwalasz. Obojętność nie jest niewinnością. Jest luksusem, na który Polska już nie może sobie pozwolić.
Głosuję na Trzaskowskiego. Bo nie wybieram między lepszym a gorszym. Wybieram między życiem a wygaszeniem światła.
To nie jest opowieść o przyszłości. To walka z przeszłością, która wróciła z różańcem i pałką. Trzaskowski może nie być bohaterem. Ale Nawrocki będzie katem.
Więc zanim zignorujesz ten post – zapytaj siebie, czy nadal możesz scrollować bez pozwolenia. I czy twoje dziecko będzie mogło to robić za pięć lat.
Głosuj. Nawet jeśli jesteś zmęczony. Bo zmęczenie da się wyspać. Dyktatury – nie.