07/07/2025
WYWIAD Z ŻANETĄ PAWLIK, AUTORKĄ POWIEŚCI GRANICE ŚWIATŁA
Katowickie Wydawnictwo Szara Godzina (www.szaragodzina.pl) zapowiedziało premierę nowej książki Żanety Pawlik (Żaneta Pawlik - strona autorska) pt. ,,Granice światła”. Ukaże się ona w księgarniach i internecie 11 lipca 2025. To historia o oddaleniu i o tym, czy miłość jest w stanie przetrwać nie tylko dystans kilometrów, ale też te wszystkie niewypowiedziane słowa, które przez miesiące, a nawet lata narastały w ciszy. W małżeństwie Elizy i Nikodema jest więcej samotności niż bliskości. Dzielą ich żal, niedopowiedzenia i rodzinna tragedia. Coraz bardziej odpychają się od siebie. Kiedy on wyrusza z wyprawą naukową na koło podbiegunowe, ona zostaje w domu z myślami i wspomnieniami. Postanawia jednak działać!... W tej opowieści urzekają przestrzeń i cisza, a jednocześnie pulsujące uczucia i nadzieje. Arktyka jest nie tylko tłem historii, ale również metaforą chłodu przesączającego się do każdego słowa i gestu niegdyś bliskich sobie ludzi. Autorka dowodzi jednak, że nawet przez ciemność nocy polarnej może przebić się światło.
Rozmowa z ŻANETĄ PAWLIK, przeprowadzona z okazji premiery „Granic światła”
– ,,Granice światła” ukażą się w Szarej Godzinie. To pani pierwsza książka wydana pod szyldem tego wydawnictwa. Opowie pani o sobie naszym czytelnikom?
– Spotkałam się ze stwierdzeniem, że piszę książki niewygodne. Trudno się z tym nie zgodzić, skoro dotykam problematyki, przed którą jako społeczeństwo chcielibyśmy się schować. Pytanie tylko: gdzie? Na jednej szali kryzys bezdomności, alkoholizm, przemoc domowa, depresja, na drugiej nadzieja. Głęboko wierzę, że mamy w sobie moc sprawczą i nawet jeśli dopuścimy, że istnieje coś spoza, ślepy traf, łut szczęścia, los, to i tak MY mierzymy się ze skutkami. A każde doświadczenie czegoś uczy. Jestem zwolenniczką stawania naprzeciw trudnościom, nieunikania ich. Proszę zauważyć, że my w ogóle nie rozmawiamy o śmierci. Brzydzimy się starości. Panuje kult młodości, sukcesu, zachłannego czerpania z życia. Brakuje nam wyobraźni, kwestionujemy upływ czasu. W mojej ostatniej powieści podjęłam dialog międzypokoleniowy, umiejętne stawiania granic, prawo do życia wedle własnych reguł. Jak się okazuje, w najnowszej znów otrzemy się o granice, zarówno wytrzymałości emocjonalnej, jak i fizycznej.
– Kim są bohaterowie książki ,,Granice światła”?
– To ludzie tacy ja my. Jak pani i ja. Trochę pogubieni, skaleczeni, ale też wyjątkowi. Bo trzeba mieć w sobie odwagę, żeby świadomie zrezygnować z wygód i wyjechać z ekipą badawczą do stacji polarnej na kole podbiegunowym, całkowicie odciętej od cywilizacji. Dookoła bezkresna tundra, lodowce i niedźwiedzie polarne. Wyjście w teren zawsze dwójkami, nigdy bez broni. Na drugim biegunie, nomen omen, tej opowieści znajduje się Eliza. Jej nieodłącznym kompanem okazuje się samotność, poczucie opuszczenia. Próbuje żyć normalnie, ale pewne zdarzenia z przeszłości na to nie pozwalają.
– Nikodem wyjeżdża na rok do stacji polarnej w Hornsundzie na Spitsbergenie. Eliza zostaje w opustoszałym domu. Trudno im było żyć we dwoje, ale sama też nie potrafi…
– To właśnie paradoks tej sytuacji. Nikodem i Eliza razem przeżywali trudności, ale kiedy zostali rozdzieleni – fizycznie i emocjonalnie – okazało się, że samotność boli równie mocno jak obecność drugiego człowieka. Wspólne życie sprawiało im trudność, ale rozłąka wcale nie przynosi ulgi. Ona nie potrafi żyć sama, on izoluje się, by przetrwać. To pokazuje, że czasem bliskość i oddalenie są równie trudne do udźwignięcia, bo prawdziwy dystans rodzi się w emocjach, w tym, czego nie potrafimy sobie nawzajem powiedzieć.
– Kiedy odkrywa, że Nikodem przemilczał niewygodne fakty, podpisuje umowę z wydawcą i wyrusza do Arktyki. Chce skrócić dystans między nimi, przynajmniej fizyczny?
– Eliza nie radzi sobie z rozłąką, z nawiedzającymi ją cieniami przeszłości. Postanawia działać. Wyrusza w podróż, podczas której przekroczy granice wytrzymałości, zarówno fizycznej, jak i emocjonalnej. Czy w miejscu, gdzie nawet oddech zamienia się w lód, uda się ocalić miłość? Najpierw musi polecieć do Longyearbyen, stolicy Spitsbergenu, a stamtąd? No właśnie, możliwości są bardzo ograniczone. To zaledwie sto trzydzieści pięć kilometrów, ale nie zapominajmy, że jesteśmy w Arktyce. W surowym klimacie dalekiej północy Eliza zmierzy się nie tylko z mrokiem nocy polarnej, ale i własnym sumieniem. Zaczyna się wyścig z czasem; nadciąga noc polarna, a wraz z nią permanentna ciemność, wody skuje lód i żaden statek nie opuści portu aż do następnego lata.
– Przeczytałam, że interesuje panią to, co dzieje się między ludźmi – tam, gdzie coś pęka i tam, gdzie rodzi się zrozumienie. Dlaczego?
– Bo to fascynujące przyglądać się, jak emocje ocierają się o siebie, naznaczają człowieka. Myślę, że właśnie tam, w tych niewidzialnych pęknięciach i delikatnej nici porozumienia kryje się cała prawda o człowieku. To momenty największej szczerości – kiedy coś się łamie, ale też kiedy, mimo wszystko, ludzie próbują na nowo. „Granice światła” to historia o oddaleniu i o tym, czy miłość jest w stanie przetrwać nie tylko dystans kilometrów, ale też te wszystkie niewypowiedziane słowa, które przez miesiące, a nawet lata narastały w ciszy. Interesuje mnie właśnie ten kruchy moment – kiedy jeszcze nie wiemy, czy coś się rozpadnie, czy może właśnie wtedy narodzi się coś nowego.
– W książce ,,Granice światła” pozwala nam pani na odkrywanie złożoności bohaterów w ekstremalnej sytuacji...
– Ekstremalna sytuacja obnaża to, co zwykle staramy się ukryć – nasze lęki, potrzeby, prawdziwe motywacje. Arktyka, w której umieściłam akcję „Granic światła”, jest nie tylko tłem, ale też metaforą samotności i emocjonalnego odcięcia. W tych bezlitosnych warunkach każda maska spada szybciej. Chciałam pokazać, że człowiek – nawet najbliższy, kochany – może stać się kimś obcym. Ale też, że samotność potrafi oczyścić, przewartościować relacje, zmusić do zadania sobie najważniejszych pytań: kim jestem bez drugiego człowieka? Czy potrafię o siebie zawalczyć? W „Granicach światła” przyglądam się bohaterom bez ochronnych filtrów. I myślę, że właśnie dlatego ta książka jest tak bliska życiu – i tak niewygodna w swoim wydźwięku.
– Przyglądamy się im w retrospekcjach oraz z jej i jego punktu widzenia. Niezwykle wymagający zabieg i fabularnie, i od strony psychologicznej…
– Tak, to był świadomy wybór i jednocześnie duże wyzwanie. Chciałam, by czytelnik mógł zobaczyć tę samą rzeczywistość oczami dwóch różnych osób – kobiety i mężczyzny, żony i męża. Bo przecież każdy z nas odczytuje świat przez własne doświadczenia, emocje, traumy i nadzieje. Pisząc „Granice światła”, zależało mi na tym, by oddać prawdę o tym, jak bardzo można się mijać, nawet będąc blisko. Dlatego zastosowałam podwójną narrację – opowieści bohaterów momentami się splatają, czasem bolesne rozmijają, pokazując, że to, co dla jednej osoby jest gestem miłości, przez drugą może być odczytane jako próba oddalenia. Taka konstrukcja pozwala głębiej wejść w psychologię postaci i lepiej zrozumieć ich wybory, a czasem i błędy.
– Z postacią Elizy może się utożsamić wiele kobiet. Jest po czterdziestce, zanurza się w osobistych stratach…
– Eliza jest mi bardzo bliska. To kobieta, która dźwiga w sobie więcej, niż na pierwszy rzut oka widać. Po czterdziestce, z bagażem doświadczeń, strat, zawiedzionych nadziei, a jednocześnie z ogromnym głodem życia, który nie pozwala jej się poddać. Zanurza się w żałobie po tym, co straciła, ale też szuka nowego sensu – na własnych warunkach. Nie jest bohaterką bez skazy. Czasem wątpi, czasem się myli, czasem zawraca. Ale właśnie dzięki temu jest prawdziwa. Myślę, że wiele kobiet odnajdzie w niej swoje własne emocje – tę cichą siłę, która każe nam ruszać przed siebie, nawet jeśli cały świat zdaje się mówić: „zostań”.
– Nikodem izoluje się emocjonalnie?
– Tak, Nikodem izoluje się emocjonalnie, choć nie chodzi tylko o samotność Arktyki. Na stacji polarnej wracają do niego dawne emocje, które wydawały się już zamkniętym rozdziałem. To wystawia go na ogromną próbę – nie tylko oddalenie fizyczne od Elizy, ale też zmierzenie się z własnymi uczuciami, z przeszłością, której nie do końca potrafił się wyrzec. Cisza, którą buduje wokół siebie, to tarcza. Bo czasem łatwiej jest się schować za milczeniem niż przyznać, że pewne sprawy wciąż w nas żyją. Jednak nawet najgłębsze milczenie nie chroni przed konsekwencjami.
– Czy uważa pani, że dystans, który dzieli ludzi, liczy się nie w kilometrach, ale w niedomówieniach, w milczeniu, ale też niepotrzebnych słowach?
– Zdecydowanie tak. Największe oddalenie rodzi się nie z fizycznej odległości, ale z tego, czego nie mówimy lub co mówimy nie w porę. Czasem jedno przemilczenie potrafi zbudować większą przepaść niż tysiące kilometrów. A z kolei niepotrzebne słowa, wypowiedziane w gniewie, lęku czy rozpaczy, potrafią zostawić ślad na długo. W „Granicach światła” bardzo mocno przyglądam się temu, jak milczenie i rozmowa stają się narzędziami budowania lub burzenia więzi. Czasem wystarczy jedno szczere zdanie, by ocalić coś ważnego. Czasem to jedno zdanie nie pada nigdy.
– Czy pisząc książkę, która w znacznej mierze rozgrywa się na Spitsbergenie, posiłkowała się pani reportażami z Arktyki? A może była pani na dalekiej północy?
– Wszystko, co wiem o tej surowej ziemi pochodzi z książek, które czytałam z ogromnym zainteresowaniem, oraz z mediów społecznościowych, gdzie śledzę codzienną pracę polarników ze stacji w Hornsundzie. Obejrzałam również reportaże, w tym te nakręcone w samej stacji. Dzięki tym materiałom, filmom, podcastom i relacjom czuję, jakbym znała każdy zakątek stacji niemal jak własny dom. W książce próbowałam uchwycić tę atmosferę – zimny, bezkresny krajobraz, który staje się tłem dla równie trudnych i intensywnych emocji bohaterów.
– Pytam, bo w książce jest wiele szczegółów, drobiazgów, dzięki którym opisywana przez panią codzienność jest tak wiarygodna…
– Cieszę się, że te szczegóły zostały zauważone. Chociaż nie byłam na Spitsbergenie, postarałam się oddać w książce każdy detal, który mógłby sprawić, że codzienność na stacji stanie się prawdziwa w oczach czytelnika.
– Portretuje pani również polarników z polskiej stacji w Hornsundzie. Kontaktowała się pani z osobami, które naprawdę tam mieszkały lub pracowały?
– Nie osobiście, ale śledzę (tak, nadal to robię) media społecznościowe polarników. Kiedy publikują zdjęcia niedźwiedzi, które przyklejają (dosłownie!) nosy do okien, czuję dreszcz na skórze. Słuchałam podcastów, w których pracownicy naukowi opowiadali o pracy w Arktyce i na Antarktydzie. Stąd wiem, że jeśli dla przeciętnego człowieka roczna izolacja na stacji polarnej jest czymś niewyobrażalnym, dla nich powrót do tzw. normalnego życia stanowi jeszcze większe wyzwanie.
– W książce pojawiają się postaci, które wybrały Arktykę na swój dom. Marie jest byłą primabaleriną, paryżanką. Mieszka w najdalej na północ położonym mieście, w Longyearbyen w archipelagu wysp Svalbardu.
– Tam codzienność nabiera innego wymiaru – pełniejszego, może bardziej prawdziwego, bo w miejscu, gdzie światło jest zaledwie chwilowym gościem, człowiek staje sam naprzeciw siebie. Marie porzuciła życie, które znała, by znaleźć nowy sens istnienia, w przestrzeni, gdzie nic nie jest udawane, a każdy dzień to walka z własnymi słabościami. W tej ciszy, w tej absolutnej izolacji, człowiek ma tylko siebie – i to, co w nim najprawdziwsze.
– Ale ducha Svalbardu uosabia Ragnar. Były myśliwy, samotnik naznaczony osobistą tragedią, człowiek pełen prostoty. Mówi: „Prawda o mnie mieszka w tundrze”.
– Ducha Svalbardu rzeczywiście uosabia Ragnar, pełen prostoty, ale i głębi. Jego życie na Spitsbergenie to nie tylko codzienna walka z trudnymi warunkami, ale także z własną przeszłością, z tym, co zostało za nim, a co ciągle go ściga. W słowach Ragnara kryje się cała filozofia tego miejsca, gdzie nie ma miejsca na maski, a człowiek staje w obliczu absolutnej szczerości – zarówno w stosunku do siebie, jak i do świata. Tundra nie wybacza, ale też nie kłamie. To ona kształtuje człowieka, wyciąga z niego to, co najgłębsze, najprawdziwsze.
– Czy Arktyka jest tylko tłem dla opowiadanej historii? A może uosabia również dystans i chłód, jakie mogą wkraść się między ludzi?
– Arktyka to zdecydowanie więcej niż tylko tło dla opowiadanej historii. To przestrzeń, która staje się jednym z głównych bohaterów, miejscem, w którym wszystko – od codziennego życia po najgłębsze emocje – jest wystawione na próbę. Surowy, nieprzejednany krajobraz Arktyki, z jej lodowymi bezkresami, tundrą i nieprzewidywalnym klimatem, doskonale odwzorowuje dystans i chłód, które mogą pojawić się między ludźmi. W tej opowieści Arktyka nie jest tylko fizycznym miejscem, ale przestrzenią, która wyzwala w bohaterach najgłębsze lęki, tęsknoty i pragnienia. To miejsce, które nie tylko testuje ich wytrzymałość fizyczną, ale i stawia przed nimi pytania o to, co naprawdę liczy się w życiu, o to, czy miłość i zaufanie mogą przetrwać, gdy wszystko inne staje się niestabilne.
– Powieść rozgrywa się podczas nocy polarnej. Ciemność, którą rozpraszają gwiazdy i zorza polarna, jest zapowiedzią dnia. Ciemność współistnieje z jasnością. Tak możemy odczytywać tytuł książki?
– Noc polarna nie jest tylko fizycznym zjawiskiem, ale także metaforą wewnętrznej ciemności bohaterów – ich niepewności, samotności, strachu, ale i nadziei. Jednak to, co czyni tę ciemność znośną, to właśnie obecność gwiazd i zorzy polarnej – zjawisk, które rozświetlają noc, dając nadzieję na dzień, na poczucie sensu, które może się zrodzić nawet w najciemniejszych momentach. Tytuł można odczytać jako obietnicę, że tam, gdzie pojawia się ciemność, zawsze znajdzie się przestrzeń dla światła.
– Poruszyło mnie bardzo sformułowanie z początku książki: „Sądziłam kiedyś, że najgorsza jest śmierć. Teraz wiem, że bezsilność”.
– To zdanie ujawnia głęboki proces przemiany Elizy, która przechodzi od poczucia beznadziei do zrozumienia, że prawdziwa tragedia tkwi nie w samej stracie, ale w bezsilności wobec własnego życia, w poczuciu, że nie ma się kontroli nad tym, co się wydarza. Bezsilność to moment, w którym człowiek czuje, że nie ma już nic, czym mógłby wpłynąć na bieg wydarzeń, że stał się biernym obserwatorem własnego życia. To jedno z najtrudniejszych doświadczeń, bo odbiera poczucie sprawczości, a to jest coś, co nadaje sens naszemu istnieniu. Dopiero przez konfrontację z tą bezsilnością Eliza ma szansę odzyskać swoje poczucie sprawczości, choćby to miało oznaczać podjęcie największego ryzyka.
– Pisanie takiej książki jak „Granice światła” – tak myślę – jest wymagające emocjonalnie. Potrzebuje też czasu i ciszy. Pracuje pani w ciszy?
– Tworzenie powieści wymaga nie tylko spokoju zewnętrznego, ale i wewnętrznego. Tylko w absolutnej ciszy mogę się skoncentrować na tym, co najistotniejsze – na emocjach, które kierują bohaterami, na ich walce z wewnętrznymi demonami. To pozwala mi lepiej zrozumieć ich motywacje i nadać historii głębię. Cisza była moim sprzymierzeńcem, bo pozwalała mi w pełni poczuć ten wewnętrzny świat postaci i ich zmagania, bez zbędnych zakłóceń. Dla mnie to fundament twórczego procesu.
– Z jakimi emocjami i refleksjami chciałaby pani zostawić czytelnika po lekturze powieści „Granice światła”?
– Chciałabym, aby czytelnik poczuł, jak istotne jest życie w pełnej prawdzie – o sobie, o innych, o tym, co się dzieje między nami. Prawda bywa bolesna, ale tylko konfrontacja z nią daje nam szansę na uzdrowienie. Niezależnie od tego, jak trudna jest droga do tego momentu, warto ten trud podjąć, ponieważ w tej prawdzie kryje się nasza siła i wolność. Chciałabym, by czytelnik odszedł z przekonaniem, że nawet w najciemniejszych chwilach można znaleźć światełko nadziei, które poprowadzi nas dalej. I wreszcie, że życie to nieustanna wędrówka, w której ciemność i światło współistnieją – nie możemy odrzucić jednego, bo to, co trudne, ostatecznie pomaga nam dostrzec to, co piękne.
– Pracuje pani nad kolejną książką?
– Oczywiście! Pisanie jest częścią mojego życia, czymś nierozerwalnym ze mną samą. Zawsze powtarzam, że pisanie jest swoistą autoterapią. A życie nie jest proste, radzę sobie jak umiem najlepiej. Piszę.
Rozmawiała MAGDALENA KACZYŃSKA
O autorce: ŻANETA PAWLIK urodziła się w 1975 roku i mieszka w województwie śląskim. Mimo usposobienia humanistycznego ukończyła trzy ścisłe kierunki studiów w Akademii Ekonomicznej w Katowicach i w Akademii Górnośląskiej.. Przez blisko dekadę występowała na deskach Lekkiego Teatru Przenośnego. Jest laureatką XVIII Turnieju Sztuki Recytatorskiej „Promuj Śląsk”, organizowanego przez Chorzowskie Centrum Kultury, na którym zajęła pierwsze miejsce. Fascynatka jazdy na motocyklu, którym wraz z mężem przejechała Trasę Transfogarską (Transfăgărășan) i Transalpinę (Drum național). Nagrywa podcast Pisarskie Dywagacje, w którym mierzy się z pytaniem „Jak pisać, aby inni chcieli czytać?”. Więcej na www.zanetapawlik.pl oraz na Instagramie i Facebooku (www.threads.net/.autorka). W 2024 powieściopisarka została laureatką konkursu organizowanego przez Fundację Olgi Tokarczuk „O-po-wieść-o-graniczeniu”. W książkach balansuje między skrajnymi emocjami, podejmuje problematykę społeczną, dialog międzypokoleniowy i wątki wyobcowania. Uczestniczka warsztatów prozatorskich w ramach Festiwalu Góry Literatury pod okiem dr. hab. Karola Maliszewskiego, Miłki O. Malzahn i Zbigniewa Kruszyńskiego. Recenzje wszystkich dotychczasowych książek autorki i rozmowy z nią można znaleźć na stronie LADY'S CLUB w sekwencji Pan Book: https://ladysclub-magazyn.pl/category/pan-book/. Wszystkie dotychczasowe tytuły autorki wydane przez Zysk i S-ka Wydawnictwo – „Mowy nie ma!” (2022), „Tamarynd” (2023), „Światło po zmierzchu” (2023) i „Za zasłoną milczenia” (2024), „Brzydcy ludzie” (2025) – zostały doskonale przyjęte przez wrażliwych czytelników. Powieść „Granice światła” jest szóstą w dorobku Żanety Pawlik.
Fot. www.facebook.com/Fotosowaaga