24/05/2025
Pewnego dnia zamieniłam się z mężem rolami i spędziłam sobotę dokładnie tak, jak zazwyczaj on to robi.
Rano zapytałam, co na śniadanie i czy w ogóle są w domu śmietanki do kawy.
Po śniadaniu „zapomniałam” włożyć naczynia do zmywarki, szybko się ubrałam i wychodząc z domu rzuciłam przez ramię, że muszę pilnie lecieć, bo skończyła mi się odżywka do włosów (mąż zwykle nagle potrzebuje jakiejś śrubki do roweru).
– Zaraz wracam! – krzyknęłam na pożegnanie.
Ale „zaraz” się przeciągnęło…
– Wiesz, nie mogłem znaleźć odpowiedniego łańcucha – tłumaczył się ostatnio mąż po kilkugodzinnej nieobecności.
– Wiesz, nie mogłam się zdecydować, która odżywka naprawdę odpowiada moim włosom – planowałam powiedzieć ja, gdy wróciłam koło południa, po tym jak obwąchałam wszystkie perfumy w drogerii, wypiłam kawę z eklerem, przypomniałam sobie, że chcę nową szminkę, i wpadłam po drodze do sklepu po sandałki.
Stanęłam w drzwiach zmęczona i… niezadowolona:
– Boże, jak gorąco! – jęknęłam, rzucając się na kanapę.
– Padam z nóg! – dodałam, by nikt nie śmiał poprosić mnie o cokolwiek.
– Dajcie mi godzinkę odpoczynku i potem coś zjemy – powiedziałam, układając się wygodnie.
I po raz pierwszy w życiu powiedzenie „coś zjemy” sprawiło mi prawdziwą radość – bo nie znaczyło „zjemy coś, co ugotowałam”, tylko „zjemy coś, co mi ktoś poda”.
Mąż nie od razu zorientował się w sytuacji.
Dopiero kiedy nasz synek zaczął co trzy minuty zaglądać do lodówki, zawodząc „Jestem głooooodny!”, mąż skapitulował.
Szmer otwieranych drzwi lodówki niemal mnie uśpił, więc sięgnęłam po kolejną poduszkę i pilota do telewizora.
Po kilku rundach synka, mąż zamówił pizzę.
Pizza była tak sycąca, że jeszcze bardziej zachciało mi się spać.
Zamknęłam się w sypialni z przypadkową książką i napisałam do męża na WhatsAppie:
– Kochanie, przynieś mi proszę wodę.
Nie wiem, jak wyglądała jego mina, gdy to przeczytał, ale gdy przyszedł z wodą, był już opanowany.
– Piotruś chce jechać do Centrum Handlowego, do tej sali zabaw…
– Super pomysł! – ucieszyłam się. – Będę miała w końcu chwilę spokoju: koncert, a potem serial, ten, co go wszyscy chwalą.
– Ale wieczorem jest mecz… – przypomniał mąż z powagą.
– Dzięki za info, ale wiesz, ja jestem bardziej serialowa – odparłam i przeciągle ziewnęłam.
Mąż z synem zniknęli do późna.
W sali zabaw nie tylko się wybawili, ale i zjedli kolację.
Wrócili do domu, w którym… panował chaos dokładnie taki, jaki zostawili:
Skórki po pizzy na stoliku, sok skwaśniał w kubkach, miski z resztkami owsianki stały nietknięte, nad ogryzkiem jabłka krążyły już muszki.
Piżamka Piotrka leżała na środku korytarza.
Mąż, przekraczając ją, zaczął podejrzewać, że może się rozchorowałam. Albo zwariowałam.
– I jak tam bez nas? – zapytał ostrożnie.
– Koszmar! – wypaliłam. – Tylko czas straciłam!
Ten serial, co go tak chwalą, to jakaś katastrofa. Nie da się oglądać! Pobieram inny…
– Ale kiedy ty niby chcesz go obejrzeć? Już zaraz spać…
– Jutro! – odpowiedziałam beztrosko. – A propos… co planujesz na śniadanie? Bo zjadłam wszystko, co było. Nie ma jajek, kiełbasek, mleka…
– A kto poczyta mi przed snem? – zapytał sennie nasz synek, wchodząc do pokoju.
– Tata już idzie, połóż się, kochanie – powiedziałam z westchnieniem osoby najbardziej zmęczonej na świecie, wdrapałam się z powrotem do fotela i z niezadowoleniem stwierdziłam:
– Sobota! Wieczór! I nie ma kompletnie co robić!😉🥱
Kocham i rozumiem