17/07/2025
„Nie usiądę do tego stołu po takim cyrku” — odwróciłam się na pięcie i poszłam świętować urodziny z przyjaciółką. Sama. I było wspaniale…
Obudziłam się tego dnia wcześnie. Nawet za wcześnie jak na osobę, która kończy czterdzieści lat. Teoretycznie powinnam spać do południa, przeciągnąć się królewsko i zacząć przyjmować kwiaty i szampana w szlafroku w panterkę. Ale nie.
Do godziny osiemnastej musiałam zdążyć ze WSZYSTKIM: ugotować dla tłumu, poustawiać, pokroić, udekorować, nie zwariować i nie zabić nikogo chochlą.
To była poważna impreza: 40 lat. Wiek, który w wieku 25 wyobrażałam sobie, że przywitam na własnym jachcie, a przywitałam… przy kuchence. Ale z sercem! Bo wieczorem mieli przyjechać moi rodzice, teściowie, znajomi i koledzy z pracy — pełen zestaw towarzyskiej radości.
Pierwszy z rodziny obudził się mój syn, Lucas. Pocałował mnie, złożył życzenia i — jak przystało na kulturalnego nastolatka — od razu zniknął, by pojeździć na rowerze z kolegami.
— Mamo, wrócę przed szóstą — powiedział. — Jedziemy z chłopakami... wiesz, jak jest.
Wiem. Też w jego wieku chciałam uciekać z rodzinnych imprez, zwłaszcza jeśli była tam ciocia Agnieszka z pytaniami: „masz już chłopaka?” i „znowu w dżinsach?”
Córce, Emmie, napisałam wcześniej. Była u przyjaciółki na działce, ale obiecała wrócić. Wszystko szło zgodnie z planem.
O dziewiątej rano, kiedy już kręciłam się między piekarnikiem a sałatkami, pojawił się Tom — mój prawowity i, jak się później okazało, kompletnie bezwstydny mąż.
— Dzień dobry, wszystkiego najlepszego — mruknął, pocałował mnie i usiadł… pić kawę. I… czytać wiadomości. Koniec akcji. Szef wyszedł.
— Może byś mi pomógł? — zapytałam cienkim głosem, z nożem w ręce i kroplą potu na czole.
— Jasne! Tylko skończę czytać. — To „tylko” przeciągnęło się na dwie godziny i zmieniło się w „włączę sobie telewizor, żeby nie przeszkadzały mi garnki”.
O piętnastej przyszła moja siostra, Helena, promienna i z prezentem.
— Jak się masz? Gdzie jest Tom?
— Ogrzewa kanapę — odpowiedziałam, kiwając głową w stronę salonu.
Helena nie czekała długo — poszła i przywróciła go do życia. Najwyraźniej czymś mu pogroziła, bo nagle się ożywił, zaczął rozstawiać talerze i nawet zaproponował, że pokroi chleb. Cuda!
O osiemnastej wszystko było gotowe. Dzieci wróciły, dały mi laurki, kwiaty, przytulasy. Zaczęli się schodzić goście. Przebrałam się — ale nie w moją niebieską, uroczystą sukienkę, jeszcze nie miałam do niej siły. Włosy spięte, twarz zmęczona, nogi — jak z waty. Ale trzymałam się.
I wtedy się zaczęło.
— Mięso trochę suche… — powiedział głośno Tom, dłubiąc widelcem w talerzu.
— Bardzo smaczne, Alice — wtrąciła się szybko teściowa.
— Nie no, poważnie. Kiedyś robiłaś to lepiej. A te sałatki… powinnaś z nimi uważać. Twoja figura już nie taka jak kiedyś, sama rozumiesz.
Zadrgała mi powieka.
Nic nie powiedziałam. Ale wyraz mojej twarzy przypominał człowieka, który właśnie wypił pięciolitrowy baniak soku z cytryny.
Moja przyjaciółka, Marie, próbowała uratować sytuację i wstała z toastem. Udało się — atmosfera nieco się rozluźniła. Goście zaczęli mnie chwalić, składać życzenia, nawet śmiali się. Wszystko wydawało się wracać do normy… aż Tom postanowił dać „finał”.
— Życzę ci zdrowia, szczęścia… i żebyś się trochę ogarnęła. Jesteś, oczywiście, piękna, ale szczerze — trochę się zaniedbałaś. Chcę po prostu, żebyś była najlepszą wersją siebie.
I wtedy coś we mnie pękło...
Ciąg dalszy w komentarzach 👇👇👇 https://aanlive.com/archives/14972