21/08/2025
Tom 1 "Listów o Śląsku" coraz bliżej, a tu fragment z tomu 2 (w przygotowaniu):
"LIST TRZYDZIESTY CZWARTY
Wałbrzych, 4 sierpnia 1791
(...) Z Jedliny pojechaliśmy z powrotem przez Stary Zdrój. Po drodze widzieliśmy kilka kopalni węgla kamiennego, do których nie ważyliśmy się wszakże schodzić; chcieliśmy bowiem pokazać się jeszcze licznemu gronu kuracjuszy, a kopalnia taka nie jest zwykle miejscem, gdzie da się utrzymać strój wizytowy w dobrym stanie.
Wieś Stary Zdrój (niedaleko Wałbrzycha, milę od Jedliny i półtorej od Świdnicy) położona jest przepięknie w dolinie nawadnianej przez niewielki potok. Wprawdzie pobliskie trasy spacerowe nie są tak urozmaicone i zaskakujące jak te wokół Jedliny, lecz i tu nie brakuje atrakcji dla miłośnika uroków natury, zwłaszcza od kiedy obecny właściciel (pan von Mutius) poprzez zasadzenie kilku alei i stworzenie cienistych zakątków zatroszczył się również o tych, którzy nie mogą albo nie chcą odbywać dalszych spacerów.
Tutejsze źródła znane są już od ponad dwustu lat, były jednak wykorzystywane w niewielkim stopniu, nim w 1689 roku ówczesny właściciel głównego zdroju ocembrował go porządnie dla ochrony przed napływem dzikich wód i poczynił rozmaite inwestycje celem jego szerszego udostępnienia.
Dzisiaj trzy różne źródła są ocembrowane i zabudowane, mianowicie Zdrój Górny, Zdrój Dolny oraz Zdrój Fryderyka. Góry w całej okolicy zbudowane są z piaskowca i wszędzie, nawet w pobliżu źródeł, znajdowany jest węgiel kamienny. Zdrój Górny położony jest w pobliżu niewielkiego potoku, który napędza tam młyn, i jest nie tylko zadaszony i otoczony sztachetami, lecz także od góry tak zamknięty, że woda do picia wytryska z miedzianej rury , a ta do kąpieli dobywana jest za pomocą pompy. W zdrojach Dolnym i Fryderyka można czerpać bezpośrednio ze źródła. Ten ostatni został odkryty przed dwudziesty laty przez obecnego pana wielkiego kanclerza von Carmera i od pewnego czasu cieszy się dużą popularnością. Ponieważ żaden ze znanych mi opisów tych źródeł nie podaje ich składu chemicznego, życzyłem sobie na tyle go zbadać, na ile pozwalał mi nasz ograniczony czas i mój niewielki zapas przyrządów. W tym celu kazałem napełnić z każdego źródła dużą butelkę, szybko ją pod wodą zaczopować, owinąć skórą i zasmołować. By przynajmniej w jakimś stopniu ocenić ilość zachowanego kwasorodu, zapaliłem świeczkę i obserwowałem, w jakiej odległości od powierzchni wody gaśnie. Przy Zdroju Dolnym spokojnie przeprowadziłem badanie; gdy się wszakże szykowałem, by powtórzyć je przy Zdroju Fryderyka, zostałem otoczony przez tłum składający się z mnóstwa polskich dam oraz dwóch panów ze wstęgami orderowymi, którzy jęli strofującym tonem rozprawiać z naszym przewodnikiem. Ten, człowiek całkiem rozumny, starał się ich uspokoić i rzekł mi: – Państwo obawiają się, że mógłby pan coś źródłu „zadać” (czarami je zepsuć). – Kształt mej peruki skłonił ich być może do przypuszczenia, że jestem protestanckim duchownym, a takiego uważali zapewne za zdolnego do popełnienia owego czynu. Strażnik zdrojowy, który nas nawet bliżej nie znał, powiedział im, że jesteśmy lekarzami chcącymi zbadać siłę źródeł. W tymże okamgnieniu nazwali pana von Carmera, który się do nich zwrócił po francusku, ekscelencją i zasypali go gradem pytań. Ponieważ zostałem przezeń określony jako „physicien” (przyrodnik), spoglądali na mnie nieco z góry (zapewne jako na odwiedzającego wody szalbierza), pozwolili mi jednak zrobić, co chciałem, a ich zdumienie było niemałe, gdy ujrzeli, że świeczka gaśnie, nim dotknie wody. Wyjaśnić im, dlaczego rzeczywiście tak się dzieje, było niemożliwością; atoli moje zapewnienie, że jest to oznaką działania zdroju, wyraźnie ich uradowało. Przy rozstaniu jedna piękna, bardzo rozmowna pani rzekła mi: – Wasze badanie w niczym nie pomoże, bo nie będę zważała na to, czy źródło pochwalicie, czy zganicie, jeno wrócę, gdy mi kuracja pomoże, albo precz ostanę, gdy żadnego nie odniesie skutku. – Odparłem na to: – Najlepszą mową pochwalną dla zdroju jest wszechstronne uznanie, jakim się cieszy – w rzeczy bowiem samej na żadnym z oblicz nie widziałem niczego, co wskazywałoby, że przybyli tu w innym celu niźli dla przyjemności. By ten cel osiągnąć, okazji nie brakuje. Na spotkania towarzyskie, na gry i tańce przeznaczona jest ładna przestronna sala. O pobliskich trasach spacerowych już wspominałem i na sielskie przechadzki okolica jest wszędzie wystarczająco atrakcyjna, a po części wybitnie urokliwa.
W sezonie, to jest od początku czerwca do mniej więcej końca września, przebywa tu zwykle ponad dwadzieścia rodzin. Na ich zakwaterowanie przeznaczonych jest 12 budynków posiadających łącznie około sześćdziesięciu mieszkalnych izb i alkierzy. Za izbę z alkierzem płaci się tygodniowo do talara i 12 groszy. Traktier, to jest garkuchmistrz, otrzymuje za posiłek, w zależności od tego co się wybierze, od 4 do 12 groszy. Przy Zdroju Fryderyka ma być jeszcze wzniesiona łaźnia do kąpieli indywidualnych. Kuracja trwa zwykle 4 tygodnie.
Opowiada się nadzwyczajne rzeczy o skuteczności wód przy paraliżach, podagrach i chorobach kobiecych. Jednym z najsobliwszych przypadków zdał mi się następujący, jest bowiem przy tym całkiem niedawny i niewykoślawiony przez tradycję. W zeszłym roku przybył tu żołnierz z pułku następcy tronu, nazwiskiem Dutschak, który od apopleksji miał sparaliżowaną całą prawą stronę. Po trzech tygodniach dwukrotnych kąpieli dziennie mógł prawą ręką, która była zupełnie bezwładna, dosięgnąć brody, a po następnych sześciu tak ozdrowiał, że powrócił do swych obowiązków w regimencie.
Po drodze ze Starego Zdroju do Wałbrzycha widzieliśmy duży magiel płócienniczy napędzany przez wodę. Ciężar głównej kaszty szacowany jest na 700 cetnarów, a cała machina jest bardzo prosta. Wrocławski skład Schreibera, który sfinansował tę kosztowną inwestycję, magluje tu płótno wyłącznie na własne potrzeby.
Wieczór spędziliśmy na „wianuszku”, którą dwadzieścia tutejszych rodzin organizuje w każdą środę i niedzielę przez cały lato w strzelnicy nieopodal miasta. Elegancką salę z kilkoma przyległymi pomieszczeniami kupcy kazali zbudować na własny koszt. Każdy uczestnik po kolei stawia skromną wieczerzę, do czego wszyscy przynoszą wino wedle uznania. Spaceruje się, rozmawia i gra aż do posiłku, a po jedzeniu są tańce. Często obecnych jest ponad osiemdziesiąt osób. Byłoby dziwne, że w tak niedużej miejscowości znaleźć się może naraz tak wiele pięknego świata, lecz samych domów kupieckich jest tu osiemnaście, a niektóre handlują płótnem na bardzo znaczną skalę. Z nich też wywodzi się, obok paru szlacheckich rodzin ze wsi, większość uczestników „wianuszka”. Towarzystwo, jakie zastałem, stanowiło w najwyższym stopniu szczęśliwą mieszankę miejskiej kultury i górskiej prostoty, która mnie bardzo uradowała. Zimą podobne, choć mniej liczne spotkania towarzyskie organizowane są w ratuszu.
U gminu w całej tutejszej okolicy powszechne są bardzo duże wola. Wśród stanów wyższych zauważyłem ich niewiele. Piękno tymczasem pozostaje wszędzie rzadkim darem natury."
Johann Friedrich Zöllner, "Briefe über Schlesien Krakau, Wieliczka, und die Grafschaft Glatz auf einer Reise im Jahr 1791" (Berlin 1793)
grafika: https://polska-org.pl/923908,foto.html?idEntity=8522093