01/07/2025
"Bezchmurne niebo i świeże jesienne powietrze budzą chęć wędrówki. Sezon pracy już za nami – nasi goście, którzy tu z powodzeniem szukali zdrowia albo wypoczynku, w większości wyjechali do domu, toteż i ja nie muszę się tej chęci szczególnie opierać. Jako cel obieram okolicę Bukovca, tego godnego uwagi tworu górskiego przy spływie Izery i Jizerki. Wkrótce znajduję chętnych do dołączenia. Bo chociaż samotna wędrówka oferuje niejedną przyjemność, to jednak lepiej się wybrać samotrzeć, by czas umilać sobie rozmową, ewentualnie partyjką skata przy piwie lub kawie. Tym razem idą ze mną dwaj „radcy”, zacni towarzysze wypraw, tytułowani w ten sposób wcale nie na znak zaczynającej się starości, bo obaj skrywają w piersi serce, które wciąż bije z młodzieńczą świeżością i entuzjazmem dla piękna naszych gór. Wychodzimy przyjemnie o poranku Drogą Izerską i po krótkim odpoczynku w gospodzie Waldschlösschen przekraczamy wypłaszczenie grzbietowe. Z Jarzębczej Polany kierujemy wzrok ku Karkonoszom. Charakterystyczna sylwetka nowego schroniska nad Śnieżnymi Kotłami śle pozdrowienie i w naszą stronę jako niewątpliwy punkt orientacyjny. Stromy upad Wielkiego Szyszaka, spiczasty Łabski Szczyt, dalej też Kotel i jego sąsiedztwo – wszystko odcina się w przejrzystym powietrzu niezwykle wyraźnie od tła. Wkrótce las na powrót przesłania ten odległy widok, tylko raz na zachodzie pokazuje się masywna Jizera ze swym podwójnym skalnym zwieńczeniem, elementem tak często występującym w Górach Izerskich. Jeszcze niewiele kroków i oto leży przed nami wysoka dolina Izery. Szare dachy chatek rozsianych po trawiastym wypłaszczeniu lśnią w słońcu. Soczysta błękitozieleń kosodrzewiny komponuje się efektownie z tłem łąki; niżej, na południowym zachodzie doliny, białe hałdy żwiru znaczą bieg Izery, z której drugiego brzegu wyrasta stromo zalesione zbocze Średniego Grzbietu. Wciąż jeszcze, ilekroć sprowadzą mnie tu obowiązki lub wolna wola, oczarowuje mnie ten obraz spokoju i wyciszenia, z dala od zgiełku świata; oczywiście sielankowy nastrój nieraz psuła nadciągająca od strony Jizery śnieżna zadymka. Dziś jednak mogliśmy napawać się widokiem bez przeszkód.
W najniższym punkcie doliny, gdzie spływający z Wysokiej Kopy Jagnięcy Potok uchodzi do Izery, na krótki odpoczynek wabi Izerski Młyn, skromna gospoda na skraju porośniętych kosodrzewiną torfowisk. Mieliśmy nadzieję na pstrągi na śniadanie, ale musimy obejść się smakiem, bo pstrągów nie ma, a o parze dorodnych sztuk, którą widzieliśmy śmigającą w Jagnięcym Potoku, sądzi się, że są tak sprytne, iż nie da się ich złapać ni wędką, ni siecią.
Stopniowo droga zbliża się na powrót do lasu, do drogi podchodzi torfowisko, a zarośla kosodrzewiny, tu i ówdzie przetykane karłowatymi brzozami i jałowcem flankują trakt. Sinawe listowie borówki przydaje jasnej zieleni jagodzin osobliwego odcienia. Przekraczamy teraz przeciętą wstęgą Kobyły trawiastą polanę osady o tej samej nazwie, a potem spowija nas mrok wysokiego świerkowego lasu, podczas gdy po prawej rzeka odbija od drogi.
Dla mieszkańców leżącej za nami doliny walka o byt nie jest wcale łatwa – wszystko, co potrzebne, w tym podstawowe artykuły żywnościowe, muszą godzinami nieść ze Świeradowa albo najbliższych czeskich miejscowości, bo tu na górze nie dojrzewa ni zboże, ni ziemniak. Pewnej szorstkości w obejściu nie powinno się im mieć za złe, w gruncie rzeczy są to przecież poczciwi ludzie. Również w lesie wokół nas widzimy ślady ciężkiej walki: tu kikut, obok młody pień; tam groteskowy twór drzewny, w ten sposób powstały, że śnieg złamał młode drzewo, to jednak rosło dalej, by teraz za sprawą wygiętego kształtu tworzyć widowisko. Tak ukazują się rozmaite naturalne dziwadła, podobne wieloramiennym lichtarzom, harfie i innym rzeczom. Wokół panuje uroczysta cisza, przerywana tylko przez to cichszy, to głośniejszy szum wody i wiatru. Mniej więcej w połowie drogi między Kobylą Łąką i Orlem rzeka skręca na południe, opływając skalne urwisko. My wszakże po półgodzinnym marszu widzimy przed sobą wielki dach szklanej huty wyłaniający się na leśnej polanie i radziśmy, że możemy zatrzymać się na dłuższą przerwę i posiłek w gospodzie Schneidera. Przy wyśmienitych pstrągach i kielichu mozelskiego wina tak dobrego, że jesteśmy zaskoczeni, wnet wraca nam chęć do życia i zaspokoiwszy głód możemy na powrót oddać się rozmyślaniu o innych rzeczach.
Orle doskonale obrazuje przemiany, jakim z biegiem czasu podlegały stosunki gospodarcze. Przed około pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu laty [faktycznie w 1754], by z pożytkiem wykorzystać bogate zasoby drewna okolicznych lasów, zbudowano tu hutę szkła, a w jej sąsiedztwie na samotnej polanie powstały domy mieszkalne dla urzędników i robotników, gospoda i szkoła. Przed dwudziestu kilku laty jako chłopiec widziałem hutę działającą, pełną życia. Dzisiaj, gdy liczne drogi ułatwiają wywóz drewna, a jego ceny wzrosły, produkcja już się nie opłaca i oto stoi ona – obraz upadku. Tam sympatyczny domek świadczy jeszcze o gościnności „starego Züllicha”, dawnego faktora huty. Dzisiaj oczywiście mieszka tu tylko niewielu robotników leśnych, a szkołę zamknięto. Tylko gospoda jest latem dość licznie odwiedzana przez wędrowców, okazjonalnie zatrzymują się tu również letnicy. Na miejscu zastaliśmy dość odpicowane towarzystwo z Czech, toczące rozmowę po czesku, nie brzmiącą zbyt dźwięcznie w naszych niemieckich uszach. Obecność wiejskiego listonosza ze Szklarskiej Poręby przypomina nam, by zgodnie z panującą modą napisać pocztówki do bliskich. Te oferowane – jak zwykle tu na wsi – były jednak nader lichej jakości. Potem na powrót chwytamy plecak i laskę. Po kilku krokach przez łąkę ślemy miejscu ze skraju lasu pożegnalne spojrzenie. Po nienagannej żwirowej ścieżce, którą zawdzięczamy hojności głównego zarządu Riesen-Gebirgs-Verein, wyruszamy ku naszemu celowi. Wkrótce po lewej wyrasta potężna skała Granicznik. U jej podnóża napawamy się pięknym widokiem na głęboką gardziel Izery; na wprost nas Jizerka spieszy, by się z nią po siostrzeńsku połączyć, a u jej boku wznosi się piramida Bukovca. Kto stałby tu przed tysiącami lat, gdy jego rozżarzone bazaltowe lawy przebijały granitową skorupę ziemi! Teraz wszak drży światło popołudniowego słońca w błękitnawym oparze, który płynie nad lasami. Z daleka prześwituje smukła wieża na Stepance. Niestety w nieodległym czasie całe to piękno stanie się niewidoczne, bo przysłoni je odrastający las. Być może wtedy nasza prośba o to, by na skały można było wchodzić (co nie powinno nastręczać szczególnych trudności), znajdzie przychylne ucho w zarządzie lasów i u surowych panów w stolicy powiatu.
Teraz siwy staruszek Granicznik musiał jeszcze na chwilę znieruchomieć do zdjęcia, a potem zaczynamy schodzić ku Izerze. Niewiele minut później stoimy na wspartym na kamiennych przyczółkach moście, przerzuconym na szeroką tu na jakie dwadzieścia pięć metrów rzeką. Brązowawe fale to przeciskają się między głazami, pieniąc się i hucząc, to w lekkim wirze ledwie marszczą taflę niemal bezdennej, obrzeżonej rumoszem niecki. Po kilku krokach jesteśmy na brzegu Jizerki, która z gorliwością młodszej siostry spieszy ku starszej. Wspaniały jest widok na obie rzeki z cypla, który u ich zbiegu sięga daleko w koryto. Rozstać się z tym miejscem, główną atrakcją naszej wycieczki, będzie trudno, ale czas nagli.
Po chwiejnej, dość prymitywnie skleconej kładce przechodzimy na drugi brzeg Jizerki, gdzie obecność bazaltowego rumoszu podpowiada nam, że znajdujemy się na terenie wulkanicznym; również w samej rzece licznie zalegają sześcioboczne bloki. Biało-czerwony szlak prowadzi stromo pod górę, początkowo przez świerkowy las; na polance jaśnieją modre dzwonki kwitnącej obficie goryczki, która ma tu swe jedyne stanowisko w Górach Izerskich. Zrywamy kilka tych bylin na pamiątkę i pielgrzymujemy przez śliczny bukowy las, który tymczasem zastąpił świerkowy mrok. W gospodzie „Pod Bukovcem”, położonej na zachodnim zboczu góry, robimy krótki postój, po tym, jak nasze spojrzenie przyciągnął spory łom bazaltu po stronie południowej.
Mijamy dom łowczego, ze szczytem ozdobionym porożami, i zaczynamy schodzić z powrotem ku Jizerce. Wyżej, jakiś kwadrans marszu stąd w górę rzeki, wznoszą się kominy i zabudowania fabryki szkła Wilhelmshöhe w osadzie Jizerka, której jednakowoż tym razem nie mogliśmy odwiedzić. Zaraz na drugim brzegu napotykamy ścieżkę wyprowadzającą w jar Jizerki pomiędzy Bukovcem i Średnim Grzbietem. Po pół godzinie w miarę stromego podejścia dociera się nią na grzbiet tegoż, skąd okazjonalnie ma się ładne widoki między drzewami na Stepankę, Kotel i Wysoki Kamień. Mijamy samotną Hoyerową Baudę z jej malowniczymi skałkami i wkrótce stajemy na brzegu Izery, a przed nami, niby pogrążona w snach na jawie, rozpościera się w zmierzchającym świetle wieczora wysoka dolina.
Znowu na tle szkarłatnego nieba zarysowuje się ostry kontur szczytu Jizery, nad nim błyszczy gwiazda wieczorna. Jest już całkiem ciemno, gdy ze skraju lasu widzimy pod sobą gościnne światła Świeradowa i wkrótce i my, wspominając uroki wędrówki, możemy udać się na spoczynek..."
Josef Siebelt, "Z Izery do Jizerki" [Von der grossen zur kleinen Iser], "Der Wanderer im Riesengebirge", nr 1/1899