Wydawnictwo Wielka Izera

Wydawnictwo Wielka Izera Historyczne regionalia i reprinty inspirowane Sudetami i Śląskiem.

"Wcześniej przyjeżdżali tu całymi karawanami kupcy z Rosji przez Polskę, wiozący wosk, futra i temu podobne, w drogą pow...
29/08/2025

"Wcześniej przyjeżdżali tu całymi karawanami kupcy z Rosji przez Polskę, wiozący wosk, futra i temu podobne, w drogą powrotną biorący wszelkiego rodzaju towary, zwłaszcza sukna i drobne artykuły kramarskie, jak również kosy ze Styrii i tak dalej. Rozkładali się oni pod gołym niebem na tak zwanym Placu Solnym (jednym z rynków miejskich) i dopóki trwał handel, tam sobie przyrządzali jedzenie i spali na ziemi pod wozem, tworząc w środku zadbanego, ludnego miasta rzadki widok półdzikiej hordy.

W ostatnich latach obóz zakładali już nie w mieście, lecz poza nim w otwartym terenie, gdzie mogli żyć jeszcze taniej i swobodniej. Od kiedy jednak wyszedł carski ukaz, że wszelkie towary mają być sprowadzane drogą nie lądową, lecz wyłącznie morską, przyjeżdżają takie karawany o wiele rzadziej, a towary zbywszy, kupcy wozy i konie sprzedają i z pieniędzmi wracają na piechotę do domu. Również handel narzędziami kośnymi ze Styrii bardzo zmniejszył się od czasu zajęcia Galicji przez Wiedeń, Rosjanom bowiem bardziej teraz opłaca się sprowadzać potrzebne im towary przez to królestwo krótszą, niedawno powstałą tak zwaną Drogą Cesarską..."

Johann Friedrich Zöllner, "Briefe über Schlesien Krakau, Wieliczka, und die Grafschaft Glatz auf einer Reise im Jahr 1791", cz. 1 (w składzie)

grafika Carla Daniela Bacha: https://muzeumcyfrowe.mnwr.pl/obiekt/naroznik-ulic-ruskiej-i-sw-mikolaja-we-wroclawiu

LIST TRZYDZIESTY DZIEWIĄTYKowary, 7 sierpnia 1791Przybyliśmy tu dziś przed południem. Z Kamiennej Góry jedzie się stale ...
27/08/2025

LIST TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

Kowary, 7 sierpnia 1791

Przybyliśmy tu dziś przed południem. Z Kamiennej Góry jedzie się stale pod górkę i z górki, ma się wszakże świadomość, że jest się coraz wyżej. Góry, to rozciągające się wokół pięknych dolin niczym amfiteatr, to piętrzące się tarasowato, to układające się na kształt fal; znaczne niecki, w których rozsiane są miasta i wioski; groteskowe masy skalne; dzikie i surowe skałki; łany zboża; górski łańcuch w oddali – wszystko to zapewnia oku na tej trasie niewyczerpaną rozrywkę, a gdy cofniemy się w myślach do czasów, gdy całą tę okolicę porastały nieprzebyte puszcze, gdy z rzadka tylko samotny wędrowiec zapuszczał się w doliny, w których dzisiaj mieszka dostatek i dobrobyt, to na widok tego, jak uczyniono tu sobie ziemię poddaną, musimy zrewidować naszą opinię na temat rzekomej ludzkiej słabości.

Wiesz, że podróżując przez ciekawą okolicę nie jestem w stanie długo wysiedzieć w wozie. Mam poczucie, że bardziej spoufalam się z ziemią, gdy dotykam jej bezpośrednio stopami. Wysiadłem tedy jakie pół mili przed Kowarami i poszedłem pieszą ścieżką. Na kulminacjach rozglądałem się przez lunetę i badałem kamienie, rośliny i glebę, które znajdowałem przy szlaku. Wałęsając się w ten sposób, tak bardzo zwolniłem tempo i oddaliłem się od wozu, że postanowiłem go nie gonić i dotrzeć pieszo aż do samych Kowar. Za mną szła gromada mężczyzn, kobiet i dzieci – kilkanaście osób. Poczekałem na nich w cieniu kilku majestatycznych świerków na szerokiej skale, która idealnie nadawała się na miejsce spoczynku dla zdrożonego wędrowca. Szli do Kowar do kościoła. Ich odpowiedzi na me pytania były tak rozumne i szczere, że nie mogłem sobie odmówić pójścia z nimi. Niestety ich górski dialekt rozumiałem przeważnie tylko wtedy, gdy kazałem sobie dane słowo powtórzyć kilkakrotnie, co hamowało płynny tok naszej rozmowy; tymczasem we wszystkim, co mówili, było tyle poczciwej otwartości i zdrowego rozsądku, że w ogóle nie żałowałem nadłożenia drogi. Miałbym wyrzuty sumienia, gdybym im powiedział coś, co mogłoby u nich wywołać poczucie niezadowolenia z własnego stanu. Gdy mi przeto opowiadali, ile się muszą wszyscy natrudzić, by przez tydzień tyle zarobić, żeby móc w niedzielę wydzielić czas na pójście na nabożeństwo, zrozumiałem, że na świecie jest chyba tylko garstka ludzi, którzy nie muszą ciężko pracować na swe utrzymanie, a religia dlatego jest tak dobroczynna, że zarówno biednemu, jak i bogatemu, zarówno tym niskiego, jak i wysokiego stanu łagodzi ciężary życia, wlewa w duszę ukojenie, otwiera nadzieję lepszej wieczności i tym samym zapewnia siłę do wypełniania obowiązków. – Tak jest – odpowiedział mi starszawy mężczyzna – musimy się przy tym srodze utrudzić, ale drogi Bóg błogosławi nieodmiennie naszą krwawicę, tak że możemy z dziećmi najeść się do syta; a gdy czasem coś idzie źle, to mamy przecież Jego słowo, by się nim pocieszyć. No i nie każdy rok bywa taki jak miniony, kiedy to nieraz istotnie trudno było z cierpliwością nieść brzemię troski. – Ten wstęp sprawił, że wywiązała się obszerna dyskusja o nędzy, która w zeszłym roku zagroziła górom (o czym napiszę Ci przy innej okazji), a także o poglądach religijnych mych rozmówców. Te ostatnie wydały mi się w istocie o wiele klarowniejsze i czystsze, niż się spodziewałem. Tam, gdzie posługiwali się wyrażeniami mistycznymi czy egzaltowanymi, zaczerpniętymi być może z podręczników i modlitewników, umieli je całkiem rozumnie wyjaśnić, a gdy pytałem ich o zdanie na temat rozmaitych przesądów, odpowiedział mi jeden całkiem naiwnie: – Tak, zawsze znajdą się tacy, którzy w tym mają korzyść, że mogą innym takowe przypisać..."

Johann Friedrich Zöllner, "Briefe über Schlesien Krakau, Wieliczka, und die Grafschaft Glatz auf einer Reise im Jahr 1791", cz. 2 (w przygotowaniu)

Kupujcie   i czytajcie Wielką Izerę.
26/08/2025

Kupujcie i czytajcie Wielką Izerę.

Nadesłał p. Maciej Z. - dziękujemy!
25/08/2025

Nadesłał p. Maciej Z. - dziękujemy!

Pan Zöllner dociera do Kamiennej Góry i skupia się na apreturze:"LIST TRZYDZIESTY ÓSMYKamienna Góra, 6 sierpnia 1791Tuta...
25/08/2025

Pan Zöllner dociera do Kamiennej Góry i skupia się na apreturze:

"LIST TRZYDZIESTY ÓSMY

Kamienna Góra, 6 sierpnia 1791

Tutaj skierowałem uwagę przede wszystkim na apreturę, czyli wykańczanie płótna. Nikt nie mógł mej dotychczasowej wiedzy w tym względzie lepiej skorygować i uzupełnić niż pan Hasenklever, który – uzbrojony we wszechstronną znajomość rzeczy i nadzwyczaj wnikliwy zmysł obserwacji – oglądał fabryki i hurtownie płótna w Wielkiej Brytanii, Portugalii, Hiszpanii, Francji, Holandii, Niemczech, a nawet Ameryce, wiele o tych sprawach rozmyślał, przeprowadził wiele eksperymentów i aż po sędziwy wiek poświęcał się zagadnieniu z nieustającym zapałem. Mieszka on przed bramą w pięknym domu, otoczony przez rozległe zabudowania swej fabryki. Przed domem jest ogród, a za nim plac bielarski, gdzie jednorazowo może być rozpostarte 1800 do 2000 kop płótna. Ogólnie w zakładzie pana Hasenklevera wykańcza się rocznie ponad 5000 kop płótna.

Bielenie odbywa się w sposób następujący. Gdy płótno przyjdzie od tkacza, jest przez pięć do sześciu dni namaczane, zgodnie z regułą: „dobrze namoczone to dobrze wybielone”. Następnie jest płukane w wodzie. Dopiero teraz przechodzi do właściwej bielarni, gdzie układa się je warstwami w dużej kadzi. Obok tejże kadzi wmurowany jest kocioł, w którym na węglu kamiennym (a u wielu jeszcze na drewnie) podgrzewany jest niemal do wrzenia ług z popiołu, potażu i mydła. Gorący ług z kotła lany jest konwią, czyli czerpakiem, na płótno, po czym – gdy bielarz uzna to za stosowne – spływa do faski, z której jest ponownie wyczerpywany i podgrzewany w kotle do ponownego użycia. Operacja ta wykonywana jest przez zmieniających się robotników po południu i przez całą noc aż do drugiej nad ranem. O trzeciej rano płótno wykładane jest na bielniku: kopa przy kopie, sztuka przy sztuce, tkanka przy tkance. Tam leży rozpostarte do popołudnia i jeżeli jest po temu okazja, jak w tej bielarni, jest od czasu do czasu zraszane. Około trzeciej wraca do bielarni i tak postępuje się nieprzerwanie przez około trzy miesiące. W zależności od pogody zaczyna się bielenie już w styczniu lub lutym i bieli trzykrotnie latem.

Gdy płótno jest na poły białe, poddaje się je wałkowaniu, czyli folowaniu. Wałek jest prawie tak samo urządzony jak zwykłe wałki do sukna, jedyna różnica polega na tym, że ponieważ płótno lniane się nie filcuje, czyli nie ściąga jak włosie zwierzęce, to jest ono tylko żwawo obmywane wodą z mydłem. Gdy jest całkiem białe, wraca do wałkowni i tam jest raz jeszcze moczone w ługu, po czym wynosi się je na bielnik, skąd idzie już do krochmalni i suszarni.

Krochmalenie odbywa się w ten sposób, iż za pomocą wałka poruszanego korbą przeciąga się płótno (i to zawsze dwa kawałki naraz, trzymane przez stojących naprzeciw siebie ludzi) ponad nieruchomymi cylindrami przez masę krochmalną*. Nadmiar krochmalu wyciska się tak, że ruchomy wałek z nawiniętym nań płótnem dociska się do cylindra i obraca.

Suszarnia to pozbawiony wewnętrznych podziałów wysoki budynek, gdzie u góry umieszczone są równolegle biegnące listwy, a drzwi i prześwity zapewniają dostateczny przepływ powietrza. Tu płótno jest tak wywieszane, że zwisa czterema pasmami od listew do ziemi. Pomiędzy pasma, których końce spięte są haczykami, kładzie się drewniany cylinder (tak zwany bijak), by płótno się nie sklejało i nie krzywiło. Na górze zapobiega się nadmiernemu rozciąganiu płótna wszerz, składając je w fałdy przerzucone przez listwy, a dopiero gdy jest ono do połowy suche, fałdy te prostuje się. Opisem przyrządów mechanicznych, których używa się podczas wywieszania, nie będę Cię zanudzał.

Gdy płótno wyschnie i nabierze tym samym pewnej sztywności, przenoszone jest do magla. Zwilża się je jeszcze raz, starannie nawija prosto na walce i kładzie pod prasę. Zazwyczaj używa się tu pras konnych, urządzonych dokładnie tak samo jak farbiarskie u nas. Ich właściciele ze wszystkich sił sprzeciwiali się wprowadzeniu pras wodnych, ponieważ obawiali się całkowitej utraty źródła utrzymania. Obecnie jednak istnieją już trzy prasy wodne, z których najstarsza została uruchomiona jeszcze w roku 1717.

Po maglowaniu płótno otrzymuje finalne wykończenie poprzez składanie, pakietowanie, wietrzenie i prasowanie. Wtedy jest gotowe do wysyłki jako towar handlowy. Jako że śląskie płótno jest w dużej mierze imitacją francuskiego, jest ono tutaj bardzo starannie pakowane i oznaczane dokładnie jak tamto. Wprawne oko kupca bez trudu rozróżnia oba gatunki – jednak na obcych placach targowych, zwłaszcza w Kadyksie, kupujący patrzą tylko na zewnętrzną ozdobę. Z reguły najpodlejsze gatunki ozdabiane są barwnymi sznurkami, frędzlami, wstążkami, stempelkami w pozłotce i tak dalej.

Pewien rodzaj płótna (zwany „Bretagnes” albo z hiszpańska „Bretañas”) po wyprasowaniu jest jeszcze ubijany** na klockach olszowych drewnianym młotkiem z drewna lignum sanctum [gwajak]. Sposób ten nader przypomina bicie ksiąg u introligatora, lecz skutki obu są zupełnie odmienne. Papier, jako masa jednolita, wszędzie jednakowa, złożona z najsubtelniejszych włókien, przez uderzenia staje się nie tylko cieńszy i gładszy, lecz także twardszy, gdyż najdrobniejsze jego warstwy ulegają ciasnemu sprasowaniu. Płótno natomiast tam, gdzie nici się krzyżują, ulega zgniataniu, tracąc przy tym nieco ze swej wytrzymałości. Niejeden pobijacz, gdy uderza zbyt mocno i bez należytej ostrożności, doprowadza do całkowitego rozerwania materiału. Widziałem kawałek tak wybrakowany, że w górnych warstwach pełen był dziur, a materiał rwał się niczym sucha hubka. Hiszpanie kupujący „Bretagnes” dla swych kolonii w Ameryce są tymczasem nawykli do takiego wykończenia i trzeba ich gust zadowalać, jeżeli towar ma się sprzedać..."

*/ breja krochmalna zmieszana z błękitną farbką (tu smaltą z Przecznicy) (przyp. aut.).
**/ Pobijanie to bardzo męcząca robota, dlatego jest wynagradzana ponad normę. Żwawy pobijacz może zarobić do 50 srebrnych groszy dziennie. Lecz niestety – nie zawsze ma pracę! (przyp. aut.).

Johann Friedrich Zöllner, "Briefe über Schlesien Krakau, Wieliczka, und die Grafschaft Glatz auf einer Reise im Jahr 1791", cz. 2 (w przygotowaniu)

Tom 1 "Listów o Śląsku" coraz bliżej, a tu fragment z tomu 2 (w przygotowaniu):"LIST TRZYDZIESTY CZWARTYWałbrzych, 4 sie...
21/08/2025

Tom 1 "Listów o Śląsku" coraz bliżej, a tu fragment z tomu 2 (w przygotowaniu):

"LIST TRZYDZIESTY CZWARTY

Wałbrzych, 4 sierpnia 1791

(...) Z Jedliny pojechaliśmy z powrotem przez Stary Zdrój. Po drodze widzieliśmy kilka kopalni węgla kamiennego, do których nie ważyliśmy się wszakże schodzić; chcieliśmy bowiem pokazać się jeszcze licznemu gronu kuracjuszy, a kopalnia taka nie jest zwykle miejscem, gdzie da się utrzymać strój wizytowy w dobrym stanie.

Wieś Stary Zdrój (niedaleko Wałbrzycha, milę od Jedliny i półtorej od Świdnicy) położona jest przepięknie w dolinie nawadnianej przez niewielki potok. Wprawdzie pobliskie trasy spacerowe nie są tak urozmaicone i zaskakujące jak te wokół Jedliny, lecz i tu nie brakuje atrakcji dla miłośnika uroków natury, zwłaszcza od kiedy obecny właściciel (pan von Mutius) poprzez zasadzenie kilku alei i stworzenie cienistych zakątków zatroszczył się również o tych, którzy nie mogą albo nie chcą odbywać dalszych spacerów.

Tutejsze źródła znane są już od ponad dwustu lat, były jednak wykorzystywane w niewielkim stopniu, nim w 1689 roku ówczesny właściciel głównego zdroju ocembrował go porządnie dla ochrony przed napływem dzikich wód i poczynił rozmaite inwestycje celem jego szerszego udostępnienia.

Dzisiaj trzy różne źródła są ocembrowane i zabudowane, mianowicie Zdrój Górny, Zdrój Dolny oraz Zdrój Fryderyka. Góry w całej okolicy zbudowane są z piaskowca i wszędzie, nawet w pobliżu źródeł, znajdowany jest węgiel kamienny. Zdrój Górny położony jest w pobliżu niewielkiego potoku, który napędza tam młyn, i jest nie tylko zadaszony i otoczony sztachetami, lecz także od góry tak zamknięty, że woda do picia wytryska z miedzianej rury , a ta do kąpieli dobywana jest za pomocą pompy. W zdrojach Dolnym i Fryderyka można czerpać bezpośrednio ze źródła. Ten ostatni został odkryty przed dwudziesty laty przez obecnego pana wielkiego kanclerza von Carmera i od pewnego czasu cieszy się dużą popularnością. Ponieważ żaden ze znanych mi opisów tych źródeł nie podaje ich składu chemicznego, życzyłem sobie na tyle go zbadać, na ile pozwalał mi nasz ograniczony czas i mój niewielki zapas przyrządów. W tym celu kazałem napełnić z każdego źródła dużą butelkę, szybko ją pod wodą zaczopować, owinąć skórą i zasmołować. By przynajmniej w jakimś stopniu ocenić ilość zachowanego kwasorodu, zapaliłem świeczkę i obserwowałem, w jakiej odległości od powierzchni wody gaśnie. Przy Zdroju Dolnym spokojnie przeprowadziłem badanie; gdy się wszakże szykowałem, by powtórzyć je przy Zdroju Fryderyka, zostałem otoczony przez tłum składający się z mnóstwa polskich dam oraz dwóch panów ze wstęgami orderowymi, którzy jęli strofującym tonem rozprawiać z naszym przewodnikiem. Ten, człowiek całkiem rozumny, starał się ich uspokoić i rzekł mi: – Państwo obawiają się, że mógłby pan coś źródłu „zadać” (czarami je zepsuć). – Kształt mej peruki skłonił ich być może do przypuszczenia, że jestem protestanckim duchownym, a takiego uważali zapewne za zdolnego do popełnienia owego czynu. Strażnik zdrojowy, który nas nawet bliżej nie znał, powiedział im, że jesteśmy lekarzami chcącymi zbadać siłę źródeł. W tymże okamgnieniu nazwali pana von Carmera, który się do nich zwrócił po francusku, ekscelencją i zasypali go gradem pytań. Ponieważ zostałem przezeń określony jako „physicien” (przyrodnik), spoglądali na mnie nieco z góry (zapewne jako na odwiedzającego wody szalbierza), pozwolili mi jednak zrobić, co chciałem, a ich zdumienie było niemałe, gdy ujrzeli, że świeczka gaśnie, nim dotknie wody. Wyjaśnić im, dlaczego rzeczywiście tak się dzieje, było niemożliwością; atoli moje zapewnienie, że jest to oznaką działania zdroju, wyraźnie ich uradowało. Przy rozstaniu jedna piękna, bardzo rozmowna pani rzekła mi: – Wasze badanie w niczym nie pomoże, bo nie będę zważała na to, czy źródło pochwalicie, czy zganicie, jeno wrócę, gdy mi kuracja pomoże, albo precz ostanę, gdy żadnego nie odniesie skutku. – Odparłem na to: – Najlepszą mową pochwalną dla zdroju jest wszechstronne uznanie, jakim się cieszy – w rzeczy bowiem samej na żadnym z oblicz nie widziałem niczego, co wskazywałoby, że przybyli tu w innym celu niźli dla przyjemności. By ten cel osiągnąć, okazji nie brakuje. Na spotkania towarzyskie, na gry i tańce przeznaczona jest ładna przestronna sala. O pobliskich trasach spacerowych już wspominałem i na sielskie przechadzki okolica jest wszędzie wystarczająco atrakcyjna, a po części wybitnie urokliwa.

W sezonie, to jest od początku czerwca do mniej więcej końca września, przebywa tu zwykle ponad dwadzieścia rodzin. Na ich zakwaterowanie przeznaczonych jest 12 budynków posiadających łącznie około sześćdziesięciu mieszkalnych izb i alkierzy. Za izbę z alkierzem płaci się tygodniowo do talara i 12 groszy. Traktier, to jest garkuchmistrz, otrzymuje za posiłek, w zależności od tego co się wybierze, od 4 do 12 groszy. Przy Zdroju Fryderyka ma być jeszcze wzniesiona łaźnia do kąpieli indywidualnych. Kuracja trwa zwykle 4 tygodnie.

Opowiada się nadzwyczajne rzeczy o skuteczności wód przy paraliżach, podagrach i chorobach kobiecych. Jednym z najsobliwszych przypadków zdał mi się następujący, jest bowiem przy tym całkiem niedawny i niewykoślawiony przez tradycję. W zeszłym roku przybył tu żołnierz z pułku następcy tronu, nazwiskiem Dutschak, który od apopleksji miał sparaliżowaną całą prawą stronę. Po trzech tygodniach dwukrotnych kąpieli dziennie mógł prawą ręką, która była zupełnie bezwładna, dosięgnąć brody, a po następnych sześciu tak ozdrowiał, że powrócił do swych obowiązków w regimencie.

Po drodze ze Starego Zdroju do Wałbrzycha widzieliśmy duży magiel płócienniczy napędzany przez wodę. Ciężar głównej kaszty szacowany jest na 700 cetnarów, a cała machina jest bardzo prosta. Wrocławski skład Schreibera, który sfinansował tę kosztowną inwestycję, magluje tu płótno wyłącznie na własne potrzeby.

Wieczór spędziliśmy na „wianuszku”, którą dwadzieścia tutejszych rodzin organizuje w każdą środę i niedzielę przez cały lato w strzelnicy nieopodal miasta. Elegancką salę z kilkoma przyległymi pomieszczeniami kupcy kazali zbudować na własny koszt. Każdy uczestnik po kolei stawia skromną wieczerzę, do czego wszyscy przynoszą wino wedle uznania. Spaceruje się, rozmawia i gra aż do posiłku, a po jedzeniu są tańce. Często obecnych jest ponad osiemdziesiąt osób. Byłoby dziwne, że w tak niedużej miejscowości znaleźć się może naraz tak wiele pięknego świata, lecz samych domów kupieckich jest tu osiemnaście, a niektóre handlują płótnem na bardzo znaczną skalę. Z nich też wywodzi się, obok paru szlacheckich rodzin ze wsi, większość uczestników „wianuszka”. Towarzystwo, jakie zastałem, stanowiło w najwyższym stopniu szczęśliwą mieszankę miejskiej kultury i górskiej prostoty, która mnie bardzo uradowała. Zimą podobne, choć mniej liczne spotkania towarzyskie organizowane są w ratuszu.

U gminu w całej tutejszej okolicy powszechne są bardzo duże wola. Wśród stanów wyższych zauważyłem ich niewiele. Piękno tymczasem pozostaje wszędzie rzadkim darem natury."

Johann Friedrich Zöllner, "Briefe über Schlesien Krakau, Wieliczka, und die Grafschaft Glatz auf einer Reise im Jahr 1791" (Berlin 1793)

grafika: https://polska-org.pl/923908,foto.html?idEntity=8522093

Nadesłał p. T. Wasyłyszyn - dziękujemy!
20/08/2025

Nadesłał p. T. Wasyłyszyn - dziękujemy!

W bardzo ciekawym wywiadzie dla Gazeta Wyborcza wspomina o nas p. Agnieszka Gąsior, dyrektor Schlesisches Museum zu Görl...
17/08/2025

W bardzo ciekawym wywiadzie dla Gazeta Wyborcza wspomina o nas p. Agnieszka Gąsior, dyrektor Schlesisches Museum zu Görlitz - dziękujemy.

12 sierpnia 1791 roku pan J.F. Zöllner zanotował w swych "Listach o Śląsku":"Dotarłem [z wodospadu Kamieńczyka] do kolej...
13/08/2025

12 sierpnia 1791 roku pan J.F. Zöllner zanotował w swych "Listach o Śląsku":

"Dotarłem [z wodospadu Kamieńczyka] do kolejnej części Szklarskiej Poręby, zszedłem z jednego wzniesienia, wspiąłem się na następne, cały czas pozostając w niekończącej się Szklarskiej. Na północnych zboczach zboże (głównie owies) było jeszcze zielone, ale na południowych trwały już żniwa. Mówiono mi, że nierzadko zanim kłosy dojrzeją, przychodzi śnieg i zebranie plonu staje niemożliwe. Na noc zatrzymałem się u leśnika. Przewodnik obiecał, że znajdę tu dobry pokój i pościel. Było i jedno i drugie, ale kiedy staruszka, która mnie uprzejmie powitała, oznajmiła, że jej siedemdziesięcioletni, cierpiący na podagrę i kaszel mąż, ma mi zwolnić łóżko, wybrałem pokoik na poddaszu, gdzie przynajmniej panował mniejszy zaduch. Po mojemu to są doskonale przygotowani ci ludzie na przyjęcie gościa. Rano dostałem nawet kawy z bolesławieckiego dzbanka w porcelanowej filiżance. Wczoraj wieczorem przynieśli mi też zdobne łuczywo, podczas gdy kobieta wraz ze służbą zajmowała się przędzeniem przy oświetleniu zwykle używanym w górach – smolnych szczapach płonących w specjalnym żelaznym uchwycie umocowanym na wysokiej drewnianej nóżce."

Kolejny list zaczął:

"Wczoraj rano wyruszyłem ze Szklarskiej Poręby najpierw do huty szkła, do której przez piękny las prowadzi nowo wybudowana droga",

z czego raczej jasno wynika, że nocował w Michelsbaude - skoro był w "niekończącej się Szklarskiej" (Michelsbaude była oficjalnie jej jednodomową kolonią-dzielnicą), a potem dotarł - Drogą Celną - do Orla.

Na jesień szykujemy wydanie pierwszego tomu "Listów" - opisującego trasę z Krosna Odrzańskiego do Barda - celujemy w premierę na początku października w Zielonej Górze - wkrótce więcej info.

A wydanie poszerzone obu części historii Michelsbaude - m.in. ze zdjęciami artefaktów po niej - znajdziecie na stronie Księgarni Karkonoskiej.

"(...) O tym, że u podnóża Wilkołaka zajmowano się niegdyś górnictwem złota, świadczą zawalone stare szyby. O własność t...
13/08/2025

"(...) O tym, że u podnóża Wilkołaka zajmowano się niegdyś górnictwem złota, świadczą zawalone stare szyby. O własność tej góry toczył się długotrwały proces, w końcu jednak osiągnięto ugodę, dlatego wzrusza napis, który właściciele Wilkowa kazali umieścić na granicy miasta niedaleko pięknej alei drzew owocowych:

Tu spór i zazdrość leżą pogrzebane
Bo my sąsiedzi spokój i zgodę mamy!

Na koniec obejrzałem jeszcze u szlachetnego konesera sztuki ciekawy zbiór obrazów i miedziorytów oraz byłem świadkiem dość udanego podniesienia się w powietrze montgolfiery..."

[Streit/Zimmermann], «Kleine mineralogische Wanderungen, 24 maja 1797», „Litterarische Beilage zu den Schlesischen Provinzialblättern”, nr 3 (marzec), 1798

Adres

Chromiec 56
Chromiec
58-512

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Wydawnictwo Wielka Izera umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Wydawnictwo Wielka Izera:

Udostępnij

Kategoria

Izerską ścieżką...

Regionalia i reprinty związane z Górami Izerskimi i krainami ościennymi.