15/10/2025
Gdy 15 października 1982 roku ukazał się album „Quartet”, Ultravox znajdowali się w momencie szczególnym. Ich wcześniejsze płyty „Vienna” i „Rage in Eden” ugruntowały pozycję zespołu jako jednego z najbardziej wyrafinowanych zjawisk lat osiemdziesiątych. Teraz przyszła pora na krok w inną stronę - ku większej przejrzystości i melodyjności. „Quartet” nie był manifestem nowoczesności, lecz próbą znalezienia piękna w porządku.
Współpraca z George’em Martinem, legendarnym producentem The Beatles, nadała płycie wymiar niemal klasyczny. Martin nie zmienił tożsamości zespołu – pomógł jedynie wydobyć z jego muzyki klarowność i proporcję. Ultravox, dotąd kojarzeni z mrokiem i napięciem, zabrzmieli tu przestrzennie, z niezwykła elegancją, gdzie chłód elektroniki nie tłumi emocji, lecz je porządkuje.
Syntezatory brzmią jak architektura, perkusja jest precyzyjna jak mechanizm zegara, a mimo to muzyka nie traci ludzkiego ciepła. To dźwięk cywilizacji, która jeszcze wierzy w harmonię, cywilizacji definiowanej przez cyfry, ale nadal nie odczłowieczonej. To dźwięk miasta, które nauczyło się śnić. To zimne stalowe konstrukcje, światła odbite w mokrym asfalcie, wśród których nadal stoi człowiek – prawdziwy, nasiąknięty emocjami, nowoczesny, ale nie pozbawiony duszy.
„Quartet” to starożytny hymn zapisany w binarnym kodzie, opowieść o poszukiwaniu sensu w epoce, która coraz szybciej zapomina, po co w ogóle gra muzyka.