03/09/2024
Moja nota z 2002 roku. GOV’T MULE – THE DEEP END II
Warren Haynes –śpiew, gitara, Matt Abts – perkusja, instrumenty perkusyjne
basiści: Jack Casady, Les Claypool, Billy Cox, Alphonso Johnson, Phil Lesh, Tony Levin, Meshell Ndegeocello, Jason Newsted, George Porter Jr., Rocco Prestia, Dave Schools, Chris Squire,
goście: Rob Barraco, David Grisman, Chuck Leavell, Danny Louis, Gary Lucas, John Medeski, Johnny Neel, Art Neville, Pete Sears, Bernie Worrell.
Ato Records 2002
Ten zespół fani obdarzyli ogromnym zaufaniem. Czegokolwiek by nie nagrał, wszystko spotyka się z powszechnym uwielbieniem. Fenomenem trzeba nazwać fakt, że przy paru tylko studyjnych albumach Gov’t Mule zyskał tak ogromny szacunek wśród słuchaczy, muzyków i krytyków. Nie wymyślili niczego nowego, a jednak ich muzyka, a może raczej koncepcja jaką przyjęli przy jej tworzeniu zyskała tylu zwolenników. Ciągle uparcie przekładam to na początek twórczości Led Zeppelin. Podobieństwo jest zasadnicze. Był Presley, byli The Beatles, The Rolling Stones, Cream, Hendrix, Vanilla Fudge, a przecież to Led Zeppelin nadał muzyce owego czasu nowy, nieznany dotąd wymiar. Gov’t Mule, chyba trochę instynktownie ale idealnie wpisał się w nowy czas. W okres, gdy dorasta pokolenie naszych dzieci – dzisiejszych 16-17 latków. To oni właśnie wynoszą z rodzinnego domu pewne kulturowe tradycje, świadomie zaczynają odcinać się od tego czym zalewają nas zewsząd media. Myślę, mam taką nadzieję, że nadchodzi w muzyce nowa epoka i zespoły w rodzaju Gov’t Mule, Deep Banana Blackout czy Tool tworzą forpocztę tego co nadciąga. Problemem są natomiast ludzie zasiadający za mikrofonami stacji radiowych. Dla nich klasyką rocka są zespoły w rodzaju Bon Jovi czy Def Leppard – w najlepszym przypadku. A najprościej przecież zarabiać na życie wciskając palec w klawiaturę komputera, w którego pamięć zapisano parę tysięcy bezwartościowych, „muzycznych” gniotów; karmią nimi tysiące niewinnych ludzi, oprawiając wszystko antyintelektualnym bełkotem. To sprawdzona formuła – im częściej na antenie tym „lepsze”. Wybaczcie mi ten gorzki i przydługi wstęp. Bo na cóż moje zachwyty nad kolejnym muzycznym diamentem, skoro do większości normalnych zjadaczy chleba ta muzyka niestety nie dotrze. Na oczach milionów Polaków w takim np. Idolu dokonuje się masowej eksterminacji pojęcia MUZYKA.
Wróćmy jednak to Deep End Vol.II Gov’t Mule. Wielką presję czuję pisząc o tej płycie. Jak zachęcić Was do sięgnięcia po ten album? We wszystkich prestiżowych amerykańskich pismach dominują słowa zachwytu. Wszyscy są jednomyślni – powstało kolejne, muzyczne arcydzieło. Nie umiem beznamiętnie pisać o zespole, który jest dla mnie tak ważny. Po odsłuchaniu całości niemal natychmiast nasuwa się pytanie – co dalej? Co teraz zrobią Warren i Matt? Bo trzeciej części na pewno już nie będzie. Nie może być. Myślę, że koncepcja zatrudniania kolejnych gwiazd basu została definitywnie wyczerpana. Bo czyż jest to prawdziwy Gov’t Mule? Ten z Dose czy Life Before Insanity? Trudno znaleźć właściwą odpowiedź. W przypadku Deep End Vol. II bardziej niż kiedykolwiek. Niewątpliwie to album bardziej zamulony aniżeli jego poprzednik. Więcej w nim naturalnej energii jaka cechowała starego Muła okrytego amerykańską flagą. Ale też jeszcze bardziej brakuje tu trzeciego elementu tej układanki – Allena Woodego. Wydaje się jednak, że prorocze okazały się napisane przeze mnie kiedyś słowa, że Gov’t Mule w postaci klasycznego power jam trio już nie powróci. Jakże ważny i twórczy był dla tego zespołu Allen. Teraz słychać to jeszcze dotkliwiej. Cokolwiek nagrają Warren i Matt zawsze oceniane będzie przez pryzmat Allena. To nieuniknione. Smutne... bo niezmienne. Cóż więc jeszcze mam napisać o tej płycie? O kolejnym albumie Gov’t Mule, który zachwyca od początku do końca. Mam się ciągle powtarzać? To brylant. W najczystszej postaci. Takie określenie ciśnie mi się do głowy. I tylko takie. Zatrzymywanie się przy każdym utworze to działanie przypominające układanie klocków Lego. Z tych samych elementów zawsze można złożyć coś zupełnie innego. Każdy z tych muzycznych smakołyków słuchany ponownie przynosi nową dawkę emocji. Słyszany przeze mnie jedyny zarzut, że zatrudnienie tylu basowych gwiazdorów miało podnieść rangę tej muzyki uważam za wierutną bzdurę. W tej chwili główną siłą napędową Gov’t Mule jest Warren Haynes. On i nikt inny. Wszystko pozostałe jest tylko dodatkiem. Niezwykle wartościowym, twórczym i efektownym, ale dodatkiem. Jednak. Inaczej to wyglądało gdy zamykali się w studio w trójkę. Teraz pojawili się zastępcy, których Allen uwielbiał. Każdy z nich wniósł oczywiście do tej muzyki coś swojego i coś zasadniczo innego. Wypadkową tych różnych stylistyk w genialny i naturalny sposób łączy sam Warren. Jego głos i jego gitara. On w istocie zachował brzmienie Gov’t Mule. To dzięki niemu ta elektryzująca nazwa może widnieć na okładce tej płyty. Kocham ten album. Wszystko co na nim zarejestrowano jest przepiękne. Po prostu. Znajdziecie tu wszystko co kochacie w dobrej muzyce: heavy rock, funky, blues, soul, folk i jazz. Włożone do jednego tygla i przyprawione mułowskim klimatem zachwyca. Zachwyca chyba bardziej aniżeli Deep End Vol.I. I nie umiem powiedzieć dlaczego, bo przecież ten album jest naturalną konsekwencją poprzedniego, a część tych kompozycji powstawała w tym samym czasie. O jakości tej płyty zadecydował chyba dobór utworów; tak różnych a zarazem tak bardzo spójnych. O każdym z nich można by napisać oddzielny artykuł. Ale po co? Stojąc przed obrazem nie zastanawiamy się nad techniką jego tworzenia. Podziwiamy piękno. Tu wszystko jest piękne; po cóż więc to oceniać. Ale jak to zwykle w życiu bywa są też utwory o których człowiek myśli, że zostały stworzone właśnie dla niego. Paradoksalnie mógłbym wymienić wszystkie. Ale wybrałem pięć - kolejny pakunek na wyspę bezludną: Time To Confess – niczym kontynuacja Banks Of The Deep End – równie dostojnie i wzruszająco, What Is Hip?, World Of Confusion obdarzone klasyczną mułowską energią, Lay Of The Sunflower „...dbaj o siebie i nie płacz za mną, zmów tylko czasami za mnie modlitwę, teraz muszę iść już przez wzgórza i doliny do lasów Fennario...” - ascetyczne arcydzieło z genialnym tekstem i ten piąty, klasycznie bluesowy w swej formule Catfish Blues; ciężar tego ostatniego wręcz przytłacza no i jeszcze oczywiste skojarzenia z You Shock Me Led Zeppelin... tylko ciężej, ostrzej, brutalniej. I ponowne skojarzenie z Led Zeppelin. To samo postrzeganie muzyki, ten sam nieograniczony, nieskrępowany feeling. Zagrać można wszystko a i tak będzie to stylowe, właściwe dla ducha własnej twórczości. Jeśli jeszcze debiutancki album Gov’t Mule można było od biedy zdefiniować tak wszystkie pozostałe trudne są do ogarnięcia. Ich twórczość wymyka się wszystkim utartym schematom. Mogą zagrać cokolwiek, a przecież ciągle będą tym jedynym w swoim rodzaju, niepowtarzalnym zespołem. No właśnie; znowóż rodzi się pytanie – czy będą? The Deep End Vol. II to dla mnie płyta roku. A mimo wszystko niczego nie rozwiązała. Strach pozostał. Co dalej...?
Paweł Freebird Michaliszyn
GRUDZIEŃ 2002
Provided to YouTube by ATO RecordsCatfish Blues · Gov't MuleThe Deep End Vol. 2℗ 2002 ATO Records, LLCReleased on: 2002-10-08Main Artist: Gov't MuleAuto-gen...