11/10/2025
https://gloskoninski.pl/2025/10/11/grunwaldzka/
W jeden z piątkowych poranków oczekując na autobus linii MZK spocząłem na ławeczce przystanku przypisanego do ulicy Grunwaldzkiej. Sznur samochodów, widok parkingu wypełnionego autami przeniósł mnie wspomnieniem w lata dzieciństwa. Jakże odmienny był to obraz od obecnego. Wędrując po przeszłości, uświadomiłem sobie, jak szybko w naszej pamięci zaciera się obraz sprzed lat, a w sposób bezwiedny nasuwa się obecny. Rozmyślaniom wtórowały, opowiadania Ojca sięgające Jego młodości. Retrospekcję podbijały fotogramy z 1929 roku. Wprawne oko wyłowi na nich resztki muru obronnego okalającego Konin. W miejscu pomiędzy ulicą Grunwaldzką, a Błotną – czytaj Wodną zoczymy przemieszczający się wóz konny. Kierując wzrok w prawo zamajaczy nam budynek „Gimnazjum Żydowskiego”- po wojnie siedziba Szkoły Podstawowej nr 2. Pewnikiem jest, że pośród analizujących fotografię tylko pojedyncze osoby wspomną, iż w miejscu obecnej ulicy Grunwaldzkiej wiekami wiła się odnoga Warty.
Zatem zostańmy wspomnieniem na przywołanej ławeczce, a wówczas powodem braku obecnej struktury dróg, podobnie mostów, hen w dali ujrzymy zabudowania Kurowa, Glinki. Przesuwając wzrok w prawo zobaczymy domy przypisane do Osady. Domniemam, że na horyzoncie dojrzymy wieś Grójec, być może Ladorudz…. Żreke?
Natomiast wędrując retrospekcją bliższą „mojemu ciału” przesiadłem się do zainstalowanej w wehikule czasu windy, a ta opuściła mnie około dwóch metrów poniżej obecnego poziomu. Dzięki czemu odwiedziłem tak bliskie memu dzieciństwu błonie. Błonie wówczas pełniło wielorakie znaczenie. Zamieszkali tuż obok wypasali na nim krowy, kozy. Na tej oazie zieleni podobni do niżej podpisanego toczyli piłkarskie boje. Harcerze urządzali biwaki, lokowano w nich miejsca dla półkolonii. Pastwisko okresowo stawało się celem rodzinnych spacerów, bowiem właśnie tutaj cygańskie tabory urządzały postoje. Podczas zim mieszkańców Konina spajała jedność, a bliskość łączyła ich już nie pośród traw, lecz na niebotycznym lodowisku…, a na nim…., holendrowanie. Tak było…., zatem, co spowodowało, kiedy doszło do tak „rewolucyjnych” przemian w krajobrazie?
Wszem i wobec jest wiadomym, iż przez miasto przez setki lat z południa na północ i vice versa prowadziła tylko jedna droga. Włodarze byli świadomi, iż taki stan w najbliższej przyszłości spowoduje blokadę miasta. Na długo przed II Wojną Światową poddawano pod rozwagę konieczność posłania nad „wartką rzeką” drugiego mostu. Może przyjdzie czas na dokładną analizę tamtych zamiarów, a dziś „zaokrąglę” ją do faktu, iż powodem sugestii właścicieli mleczarni, fabryki papy, betonu, stolarni, młyna, sklepów, restauracji, kuźni, stacji paliw, podobnie warsztatów samochodowych mieszczących się przy ówczesnej ulicy Piłsudskiego – czytaj Wojska Polskiego pomysł blokowano. Argumentowano, że alternatywna droga pozbawi ich dochodu, ba wręcz alienację. Taki stan przetrwał do 1945 roku, a wówczas ogrom transportów wojskowych, cywilnych wręcz wymusił konieczność budowy drugiego mostu (patrz zdjęcie). W 1948 roku miasto otrzymało dotacje państwowe, stąd zaczęto sypać groblę od wylotu ul. Kolskiej do miejsca posłania mostu, który notabene podobno od listopada – po siedemdziesięciu trzech latach będzie remontowany. Równolegle sporządzono plany ulicy Grunwaldzkiej, mającej pełnić rolę drogi wjazdowej i wyjazdowej z miasta. Zatopieni w informacjach zgromadzonych w Archiwum Państwowym w Koninie, dowiemy się o ilości kubików ziemi służących do budowy ulicy. Dzięki temu pozyskamy wiadomości, że szerokość bruku wynosić będzie 7.8 m i zostanie ograniczona krawężnikami. Po obu stronach jezdni zaplanowano żwirowe chodniki o szerokości 2 metrów. Natomiast długość docelową ulicy ustalono na circa 300 m. Projektodawcy grobli będących „podkładem” pod „Trasę Warszawską” byli świadomi, że podczas wysokich stanów Warty ziemne spiętrzenie spełni rolę osłony Konina przed naporem wody. Jednakże w wyniku podsiąknięć, a zatem rozlewisk projektowana ulica może być zagrożona. Z tego powodu od strony wschodniej – wzdłuż chodnika powstał wał osłonowy w wysokości 0,5 m i szerokości dwóch metrów.
Jest tajemnicą poliszynela, że wówczas, podobnie i obecnie u „podstawy” zjazdu z mostu można dokonać skrętu w prawo. W zapisach archiwalnych o tym miejscu znajdziemy arcyciekawą notatkę, a raczej zobowiązanie. Zapisano w nim, że odcinek drogi od ulicy Śliskiej, zjazdu, aż do muru więziennego (patrz w kierunku szkoły) zostanie wykonany własnym sumptem przez służbę więzienną. Przez służbę więzienną? Acha…, już widzę strażników podczas prac. Jak zakonotowano w dokumentach droga obejmie 132 metry kwadratowe i zostanie oddana do użytku przed 12 lub 13 lipca. Dlaczego te daty są tak ważne? Dlatego, że 22 lipca 1952 roku przecięto wstęgi na posłanym moście, „Trasie Warszawskiej” i ulicy Grunwaldzkiej. Taki stan przetrwał do końca lat sześćdziesiątych, bowiem to wówczas pomiędzy „Trasą Warszawską”, a Grunwaldzką zlokalizowano wysypisko śmieci. Jak mówili tak zrobili i pomijając urokliwy zapach przez lata otulający starówkę opowiadane miejsce odpadami zasypano.
Kolejno po oddaniu „ślimaka” i posłaniu drugiej nitki, zjazd z mostu stał się jednokierunkowy. Dzięki uprzejmości Ewy Bukowieckiej swoje bajanie mogłem podeprzeć Jej fotogramami. Przy umiejętnościach Ewuni czuję się skonfudowany swoją grafomanią, bowiem Ona nie fotografuje, lecz maluje obiektywem rzeczywistość. Jako wyartykułowanie subtelności Ewy niech posłużą zdjęcia z mojego archiwum. Pozwolisz Ewo, że pozostanę w głębokim reweransie.
Nie byłbym sobą, gdym bajania nie wzbogacił anegdotą. Nie wiem ilu ewentualnym Czytelnikom przypomni się ówczesna komunikacja miejska? Zatem wyobraźmy sobie, że hipotetyczny pasażer wsiadł do autobusu na przystanku „koło Stencla” – czytaj miejscu zamieszkania dr. Henryka Sztencla (róg Wodnej i Szarych Szeregów). Autobus wypełniony po sufit pasażerami ruszył i dojechawszy na wysokość siedziby administracji targowicy przy ul. Wodnej, wraz z nakazem (a raczej końcem ulicy) pod kątem prostym skręcił w lewo. Po lewej stronie minął stanowiska dworca autobusowego, a po prawej zajezdnię. Następnie obrał kierunek w stronę „osiedla” i wspinał się pod podjazd (wówczas dwukierunkowy) wiodący na most. W tym momencie wypada przypomnieć tamte uwarunkowania – w ówczesnych autobusach marki Jelcz- pozywanych „ogórkiem” nie uwzględniono odpowiedniej liczby miejsc stojących. Podobnie ilość kursów i częstotliwość, no i…. chroniczna ubogość w pojazdy własne, powodował, że pasażerowie tłoczyli się w autobusie niczym śledzie w beczce. Zatem nasz przykładowy autobus zatrzymał się u wylotu skrzyżowania wiodącego na most. O ile kierowca dostrzegał pojazdy nadjeżdżające z lewej strony, to powodem tłoku prawa strona była dla niego szczelnie zasłonięta przez pasażerów. W tym momencie wypada przywołać slogany: razem przyjaciele!!! w jedności siła!!! lub – gdy są dwie partie, to i trzy programy. Bezradny kierowca świadom odpowiedzialności za bezpieczeństwo pasażerów z konieczności zadawał pytanie: można… lub wolne??? Wówczas z tłumu dobiegły go głosy: Można!!! Stój…. stój, zajęte!!!, Ruszaj – zdążysz!!!, Stóóóójjjj…. niech najpierw przejedzie!!!. I być tu mądry szanowny kierowco??? Na szczęście w tamtych czasach z kierunku „od Warszawy” pojawiał się jeden samochód „na godzinę” …. Gdybam, co by było dziś?
Tadeusz Kowalczykiewicz