29/10/2025
Po 40 latach dostałam wiadomość: "Nie przestałem o tobie myśleć". Zanim zdążyłam oddychać, zobaczyłam nazwisko, którego nie wypowiedziałam na głos od matury.
Stałam przy zlewie z mokrą ściereczką w dłoni i nagle poczułam w gardle smak tamtego lata: oranżada w butelkach, autobus do jeziora, jego dłoń, która pachniała farbą i papierosem "Sport". Przez sekundę pomyślałam, że to spam, ktoś się podszywa, głupi żart. Ale zdjęcie profilowe nie kłamało: siwiejące włosy, te same oczy, które śmiały się, kiedy potrafiłam biec szybciej niż wszyscy chłopcy w klasie. "Anka, jeśli to w ogóle czytasz: nie przestałem o tobie myśleć" - dalej już nie było znaków interpunkcyjnych, tylko mój puls, który bił mi w skroniach jak zbyt głośny zegar.
Nie odpisałam od razu. Zaparzyłam herbatę, której nie wypiłam. Usiadłam przy stole, tym samym, przy którym tłumaczyłam dzieciom ułamki, a potem, po latach, wypisywałam zawiadomienia o pogrzebie męża. Jestem wdową od sześciu lat. Nauczyłam się lubić ciszę, ale to jest taka cisza, która wie, kiedy siąść, a kiedy wstać. Wyjęłam z kredensu pudełko po butach, to, w którym trzymałam stare listy i dwie fotografie - jedną ze studniówki, drugą znad rzeki. Na obu ten sam chłopak, którego kiedyś kochałam bez lęku i bez planu B.
Napisałam: "Czy to naprawdę ty?" Odpisał niemal od razu: "Ja. Toruń, pracownia przy Podmurnej. Maluję. Pomyślałem dziś o tobie, jak zawsze, kiedy zaczyna się wrzesień." Uśmiechnęłam się mimowolnie. Wrzesień był nasz: szkoła muzyczna, w której on brał klucze do sali, żebym mogła poćwiczyć na pianinie, a on - tylko siedział obok i słuchał, jakby to było radio z najlepszą audycją w mieście. "Czy możemy się spotkać?" - napisał. Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu, jak nauczyłam się robić w trudnych sprawach. "Daj mi kilka dni" - odpisałam.
Córce powiedziałam następnego ranka. "Mamo, serio? Po czterdziestu latach? Po co to ruszać?" - zapytała, kiedy wkładała do zmywarki kubek po kawie. "Żeby wiedzieć, czy to była tylko historia, czy część mnie" - odpowiedziałam. "A jeśli znowu zaboli?" - "Ból i tak przyjdzie, jeśli ma przyjść. Ale może tym razem przyniesie coś jeszcze." Wzruszyła ramionami. W jej oczach byłam trochę romantyczką, której nie przystoi romantyzm.
Pojechałam w środę rano. Pociąg sunął przez znane nazwy miasteczek, a ja patrzyłam w okno jak uczennica, która urywa się z lekcji. Na stacji w Toruniu powietrze było inne: pachniało piernikiem i rzeką. Jego pracownia mieściła się na pierwszym piętrze w starej kamienicy. Drzwi były uchylone. Zapukałam i usłyszałam ten sam głos, tylko cięższy o lata: "Wejdź".
Stał przy sztaludze w fartuchu poplamionym farbą. Odwrócił się i nic nie powiedział. Podszedł. Zatrzymał się w pół kroku, jakby bał się uruchomić coś, czego nie da się zatrzymać. Uśmiechnęłam się pierwsza. Wtedy on też. Usiadłam na krześle, które pamiętało setki opowieści, i zaczęliśmy mówić. Najpierw o niczym: o tym, że pociągi są wygodniejsze niż kiedyś, że w Toruniu najlepiej smakują śliwki, że w Wiśle jest za dużo zimnej wody we wrześniu. Potem o wszystkim: o jego dwóch małżeństwach, które rozpadły się z tej samej przyczyny - z milczenia; o moim jednym, które skończyło się śmiercią, a zaczęło się kolanem na parkiecie weselnym; o latach, w których mijały nas cudze życie i własne wybory.
"Napisałem, bo zobaczyłem dziewczynę z fryzurą jak ty wtedy. I nagle poczułem zapach twojej koszuli, tej niebieskiej w kratkę" - powiedział. "To była jego koszula" - poprawiłam, ale nie dlatego, że chciałam umniejszyć tamte uczucia, tylko żeby pamiętać, że życie składa się z czyichś rzeczy. "Nie przestałem o tobie myśleć. Nie codziennie. Ale zawsze, kiedy coś wyglądało na prawdziwe, sprawdzałem w głowie, czy nie przypomina tamtego września."
Wyszliśmy na spacer. Miasto mruczało jak kot w słońcu. Przechodziliśmy obok księgarni, w której wystawa była tak ładna, że postanowiliśmy wejść "na chwilę". Wyszliśmy po godzinie z jedną książką, którą oboje chcieliśmy przeczytać. "Pożyczysz mi, jak skończysz?" - zapytał. "A jeśli nie skończę?" - "To też odpowiedź" - uśmiechnął się.
Wieczorem w jego pracowni było ciepło i cicho. Zaparzył mi herbatę w wyszczerbionym czajniczku. "Nigdy nie umiałem nic naprawić - samochodu, kranu, relacji" - powiedział, nalewając do kubka. "Ja za to naprawiałam wszystko za wszystkich. A teraz jestem zmęczona byciem serwisem" - odpowiedziałam. "To dobrze" - odparł. "Bo tego nie naprawimy. Możemy tylko zacząć rozmawiać."
Wróciłam następnego dnia po południu. Córka napisała: "Żyjesz?" - "Tak. I chyba żyję lepiej niż wczoraj" - odpisałam. Usiadłam na sofie i zaczęłam się śmiać, bo tak dawno nie użyłam tego czasu - teraźniejszego - z taką pewnością. Potem przyszło zwątpienie. A co, jeśli to tylko przyprawy do starego przepisu? Co, jeśli znowu wyjdzie mdło? Co, jeśli on chce tylko sprawdzić, czy jeszcze pamiętam smak?
Przez kilka dni wymienialiśmy wiadomości. Zwyczajne: o pogodzie, o tym, że złamała mi się rama do obrazu w przedpokoju, o tym, że on przestawił meble i wreszcie ma gdzie stawiać kubki. Ale między zdaniami szła fala, której nie da się zapisać - niechęć do udawania, zgoda na śmieszność, potrzeba wyjścia z domu, nawet jeśli pada. W sobotę napisał: "Przyjadę. Jeśli nie chcesz - powiedz. Jeśli chcesz - będę o piętnastej. Przywiozę śliwki."
Przyjechał. Z siwą głową, z papierową torbą i lekkim strachem w oczach, który był mi bliski jak własna dłoń. Siedzieliśmy przy moim stole, tym od ułamków i zawiadomień, i jedliśmy śliwki, które brudziły palce i język. "Boisz się?" - zapytał. "Tak" - powiedziałam. "Ja też" - odpowiedział natychmiast, jakby to była najlepsza możliwa przysięga.
Wieczorem zadzwoniła córka. "Mamo, nie chcę, żebyś znowu płakała" - powiedziała. "Ja też nie" - odpowiedziałam. "Ale jeśli będę płakać, to będę wiedziała, po co." Zamilkła. "Przyjadę jutro. Poznam go?" - "Tak" - powiedziałam, czując, jak we mnie osiada coś na swoje miejsce.
Niedzielny obiad był zwyczajny i przez to wielki. Zupa pomidorowa, makaron, świeże pieczywo. Córka przyszła z wnuczką, która od razu zapragnęła rysować. Paweł - bo tak ma na imię - usiadł na podłodze i razem narysowali łódkę na rzece. Patrzyłam na to z dziwnym spokojem. Córka przyglądała mu się uważnie. W pewnym momencie spytała prosto: "A pan czego chce?" Popatrzył jej w oczy i powiedział: "Żeby twoja mama miała z kim iść na spacer i z kim milczeć bez wstydu". Nie odpowiedziała. Ale kiedy wychodziła, powiedziała do mnie: "Mamo, uważaj na siebie. I nie udawaj, że ci nie zależy."
Przez kolejne tygodnie jeździłam do Torunia, a on do mnie. Nie było fajerwerków, były zakupy w osiedlowym warzywniaku, kolejki na poczcie, herbata, która stygnie w niewłaściwym momencie. I rozmowy. O tym, co to znaczy być w wieku, w którym się już nie chce zaczynać od zera, a jednak wszystko jest pierwsze. O tym, że ciało ma swoje pamięci i swoje wstydy. O tym, że najtrudniej przestać przepraszać, gdy się po prostu oddycha głośniej.
Pewnego dnia stanęliśmy na moim balkonie. Deszcz łagodnie przypominał, że świat robi swoje. "Jeśli powiesz ‘nie’, też to uniosę" - powiedział. "Nie umiem powiedzieć ‘tak’ na zawsze" - odpowiedziałam. "Nie prosiłem o zawsze. Proszę o jutro" - uśmiechnął się. I to było zdanie, które zmieściłam w kieszeni kurtki obok kluczy i chusteczki.
Nie idealizuję go. Nadal zostawia kubek w złym miejscu i zapomina, gdzie położył okulary. A ja nadal bywam zbyt szybka w decyzjach i zbyt powolna w proszeniu o pomoc. Ale przestałam się bać, że kiedy zasnę, obudzę się w życiu, w którym wszystko jest "na próbę". Bo już wiem, że nie muszę mieć planu na dziesięć lat. Wystarczy mi plan na dziś: zadzwonić do córki, przytulić wnuczkę, kupić śliwki, wysłać wiadomość: "Przyjedź na kolację. Nie przestaję o tym myśleć."
Czasem pytam siebie, czy to miłość z powrotu, czy tylko czuła pamięć, która potrzebowała ciała. A potem widzę, jak niesie za mnie cięższą torbę, i słyszę, jak mówi: "Narysowałem dzisiaj coś, co powinnaś zobaczyć", i rozumiem, że nie muszę nazywać wszystkiego. Mogę to po prostu przeżyć.
Dziś mijają trzy miesiące od tamtej wiadomości. W telefonie mam ją przypiętą na górze, ale już nie po to, żeby na nią patrzeć co godzinę. Po to, żeby pamiętać, że czasem życie puka do drzwi tak delikatnie, że trzeba uciszyć w sobie wszystkie "to już nie wypada", "po co zaczynać", "a co ludzie powiedzą". Ludzie powiedzą, co będą chcieli. Ja powiem sobie jedno: mogę.
A kiedy wieczorem gaszę światło w kuchni, widzę w szybie odbicie kogoś, kto wreszcie przestał się bać swojej historii. I myślę, że to jest najlepsze, co może przyjść po zdaniu "Nie przestałem o tobie myśleć": odpowiedź, która nie jest romantyczna ani heroiczna, ale prawdziwa. "Ja też nie. I teraz chcę sprawdzić, co dalej."