Dyktatura Proletariatu

Dyktatura Proletariatu Marksistowski portal teoretyczno-dyskusyjny propagujący klasowy punkt widzenia

NA TLE KRYZYSU SCHYŁKOWGO MODELU KAPITALIZMUNiezależnie od tego, co sądzimy o kompetencjach prof. Wielomskiego w dziedzi...
15/09/2025

NA TLE KRYZYSU SCHYŁKOWGO MODELU KAPITALIZMU

Niezależnie od tego, co sądzimy o kompetencjach prof. Wielomskiego w dziedzinie marksizmu, to jego poglądy zasługują na uwagę z innego powodu. Badania małżonków Wielomskich w kwestii narodowej doprowadziły ich do wniosku zaskakującego nawet dla nich samych, a mianowicie do tego, że Kościół katolicki bynajmniej nie stoi na straży interesu narodowego Polaków. Wręcz przeciwnie, wbrew naszej narodowej świadomości zbiorowej idącej od czasów rozbiorów, poprzez Feliksa Konecznego aż do PRL, aksjomatem było to, że polskość przechowała się dzięki przywiązaniu Polaków do katolicyzmu. W pewnym sensie, można powiedzieć (wychodząc poza to, co twierdzi Wielomski), że to raczej katolicyzm przetrwał w postawie Polaków dzięki powiązaniu go z kształtowaniem się naszej tożsamości narodowej w opozycji do świata niekatolickiego. Całkowicie inną sprawą jest stosunek Kościoła katolickiego do kwestii narodowej odrębności ludów wchodzących w skład wspólnoty zachodniego chrześcijaństwa.

W szczególności Wielomscy solidnie argumentują tezę, że projekt zjednoczonej Europy trudno wywodzić od Spinellego (czy tym bardziej Trockiego), a bardziej z koncepcji Kościoła katolickiego dążącego do konstrukcji państwa teologicznego. Paradoksem jest współczesna próba wcielania tej koncepcji w Unii Europejskiej.

https://youtu.be/s4vQD62oyOY?si=yWTpr1dDy27lmDvK

W rzeczywistości sprawa wyzbywa się charakteru paradoksu, jeśli przyjąć marksistowskie kryterium, że o rzeczywistych ruchach decydują konkretne, materialne interesy, a nie ideologiczne projekty typu „państwo wyznaniowe”. Współczesne zjednoczenie Europy jest odległe od oparcia na zasadzie wyznaniowej. Społeczeństwa zachodnie odeszły od religijności tradycyjnego typu, związanego z całkowitym uzależnieniem od struktury instytucjonalnej Kościoła. Jednak, jak to dziś obserwujemy szczególnie wyraźnie w społeczeństwie polskim, które od transformacji przeszło spodziewany skądinąd proces laicyzacji, karykaturalnie radykalne odejście od instytucji Kościoła połowy Polaków nie ma nic wspólnego z odejściem od religijności. Polacy, którzy odwrócili się od instytucji kościelnej, nadal w większości pozostają ludźmi wierzącymi. Co więcej, opuszczając mniej lub bardziej radykalnie szeregi praktykujących katolików, wynieśli ze swojej instytucji mentalność inkwizytorską, mentalność nakazującą widzieć wszystko w kategoriach czarno-białych.

Jest to mentalność kibolska w swym faktycznym kształcie – za albo przeciw, bez włączania samodzielnego myślenia. Tak więc, radykalizm postaw tej połowy Polaków w stosunku do Kościoła ma niezwykle kruche podstawy, a jednocześnie wyzwala niezwykły fanatyzm.

Ta połowa Polaków jest złapana w sieć własnych sprzeczności, ponieważ pozostaje najczęściej nadal religijna, a ta religijność budzi problem, na jakim opiera się w ogóle religijność: kogo Bóg zbawi, a kogo potępi. Ten bunt przeciwko instytucji jest skazany na niepowodzenie, ponieważ katolicy wyrośli w głębokim, najgłębszym przekonaniu, że nie ma zbawienia poza Kościołem, więc ostatecznie cały ten bunt okazuje się tylko infantylnym odruchem, oczarowaniem swobodą indywidualną, jak na Zachodzie. Tam również ten bunt nie poparty solidną ideologią wolną od religijnego zniewolenia zakazującego oparcia moralności i etyki na podstawach społecznych, fundamentach z tego świata jest tylko naskórkowy.

Wynika z tego, że laicyzm Europy jest równie powierzchowny.

Z drugiej strony, państwo wyznaniowe kształtowało się w okresie średniowiecza, a w okresie nowożytności trwało w postaci potencjalnej w dążeniu Niemiec do utrzymania Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Wydaje się, że jest to płodna interpretacja przedstawiana przez Wielomskich, dająca odpowiedź na różne pytania historyczne.

I tak, można się zastanawiać nad tym, dlaczego Niemcy tak długo nie osiągnęły stadium zjednoczonego państwa. W przeciwieństwie do innych państw zachodnioeuropejskich szukających możliwości ekspansji na zewnątrz, uwaga Niemców była skoncentrowana na starym kontynencie. Prof. Wielomski uważa, że państwa narodowe wynikły z walki między papiestwem a cesarstwem o to, kto sprawuje najwyższą władzę, gwarantowaną boskim autorytetem. Papiestwo w tej walce musiało się odwoływać do lokalnych królów i książąt dysponujących siłą militarną zdolną przeciwstawić się wojskom cesarskim. W ten sposób papiestwo wzmacniało państwa narodowe (dopiero się kształtujące na fundamencie raczej sztucznego podziału ludności zamieszkującej Europę), jednocześnie osłabiając ideę jednolitego państwa wyznaniowego.

Dlatego też można dziś obserwować odrodzenie tradycji konserwatywnych na tle kryzysu modelu schyłkowego kapitalizmu. W wyniku tej ewolucji, społeczeństwa podzieliły się na dwie części, które mają odmienny stosunek do ukształtowanego się modelu. Elity i warstwy (grupy) w jakimś sensie uprzywilejowane dążą do zachowania tego modelu, ponieważ realizuje on ich interesy. Istnieje jednak część społeczeństwa, która wyraźnie traci na rozkładzie modelu kapitalizmu. Ta część wspiera przekształcenie się owego modelu w model społeczny przedkapitalistyczny, model zrównoważony, gdzie każdy miał swoje miejsce i nie pozostawał bez uwagi wspólnoty, nawet jeśli rozwiązania były dla niego wyjątkowo trudne i niekorzystne. Ten model wymagał silnej struktury instytucjonalnej, która panowałaby nad zachowaniami grup interesów. W modelach azjatyckich taką rolę pełnił np. konfucjanizm, który również narzucał sztywny porządek i wyznaczał każdej klasie i warstwie społecznej własne miejsce. Religia lub tradycja (w przypadku konfucjanizmu) działały w momentach kryzysu.

Kapitalizm jest modelem, który kryzysy ma wpisane w swoje DNA, a to ze względu na jego dynamikę jako cechę konstytutywną. Kapitalizm, póki może stosuje sposób polegający na ucieczce do przodu, aż do momentu, kiedy natrafia na sprzeczności, których nie potrafi rozwiązać w ten sposób. Ale nie to jest obecnie przedmiotem naszych rozważań.

Wraz z utratą przez projekt lewicowy swej atrakcyjności, odnawiają się stare schematy. Mówi się często, że „komunizm” tylko zamroził pewne konflikty. Dzięki temu sloganowi można starać się przypisać winę za rozmrożenie owych konfliktów byłemu ZSRR. Nie bierze się pod uwagę faktu, że nawet jeśli te konflikty zostały tylko zamrożone (co niekoniecznie pokrywa się z prawdą, o czym świadczą postawy społeczeństw, np. byłej Jugosławii, zsabotowane przez dążące do realizacji własnych interesów przez zachodni kapitał), to odpowiedzialne za ich powstanie są struktury świata przedsocjalistycznego. Trwanie modelu zamrażającego konflikt nie kończyło podejścia do konfliktu, ale znajdowało przedłużenie w budowaniu podstaw do jego stopniowego przezwyciężenia, zahamowane przez transformację ustrojową,

Ważne, że odmrożenie sprzeczności i konfliktów prowadzi nas wstecz do rozwiązań, jakie proponowały przedsocjalistyczne mechanizmy polityczne. W tym staje się zrozumiałe, dlaczego projekt zjednoczeniowy dla Europy przybiera i przybierać będzie coraz bardziej charakter modelów znanych nam z przeszłości. Jeżeli lewica przychylna jest modelowi UE, to wynika to z przekonania, że w tym modelu będzie się realizowała „nieutopijna” wersja przechodzenia kapitalizmu w postkapitalizm, czyli właśnie w nieutopijną wersję socjalizmu (w odróżnieniu od marksizmu, który nie ucieka przed koniecznością zmierzenia się z kapitalizmem, a nie tylko proponuje przechytrzenie lub przegłosowanie kapitalistów).

Jednym słowem, w przypadku prawicy suwerenistycznej i nacjonalistycznej, mamy do czynienia z paradoksem polegającym na tym, że katolicko-instytucjonalna siła będzie dążyła do powrotu do wspólnoty europejskiej (zachodnia cywilizacja) zorganizowanej wokół idei zwierzchności instytucji religijnej nad władzą świecką, czyli do odrzucenia kapitalistycznego sposobu jako takiego. Prawica niekoniecznie zdaje sobie z tego sprawę i swój program powrotu do społeczeństwa stanowego de facto, ubiera w ideologiczny program powrotu do „prawdziwego” kapitalizmu, do „prawdziwego” wolnego rynku. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że „prawdziwy” wolny rynek zakłada spotkanie się na nim podmiotów ekonomicznych, to rynek kapitalistyczny w żadnym wypadku nie może być prawdziwie wolnym rynkiem. Siła robocza nie jest podmiotem ekonomicznym, posiada jedynie wirtualną podmiotowość obywatelską, która bez podmiotowości ekonomicznej jest zwyczajnie niczym.

Rozwiązaniem dla społeczeństwa stanowego jest uznanie tej smutnej prawdy i uzgodnienie świadomości z rzeczywistością. A więc odebranie sile roboczej fikcyjnej podmiotowości obywatelskiej i wykluczenie jej z „wolnego rynku”, gdzie nie ma dla niej miejsca. To wykluczenie jest warunkiem przyznania klasie producentów bezpośrednich określonego, stabilnego miejsca w społeczności, a raczej we wspólnocie typu korporacyjnego. Czyli takiej, gdzie nie ma miejsca na konflikty klasowe (bo istnieją „tylko” stanowe).

Wracając do naszego pierwszego wątku, biorąc pod uwagę to, co twierdzą Wielomscy, papiestwo miało bardziej dwuznaczną politykę państwową niż ortodoksyjna Cerkiew prawosławna. Rozwój państw narodowych miał jako efekt dynamizację rozwoju gospodarczego zachodniej Europy, podczas gdy prawosławie miało silniejszą tendencję do spajania narodów na zasadzie wyznaniowej. Paradoksalnie, siła ortodoksyjnej spójności wynikała z podporządkowania Cerkwi władzy świeckiej i z jednoznacznego podziału pracy wewnątrz tej struktury społecznej.

Można stąd wyciągać bardzo różnorodne i ciekawe wnioski prowadzące do możliwych efektów w przyszłości. Na przykład, przyciąganie między Niemcami a Rosją w różnych momentach historycznych, oddzielanych okresami niepohamowanej wrogości, można – być może – tłumaczyć tym, że Niemcy w gruncie rzeczy chcą stworzyć cesarstwo na wzór ruskiego miru, z jasnym podporządkowaniem władzy kościelnej władzy świeckiej. Z drugiej strony, dążenie do rozbicia ruskiego miru jest niewyczerpaną ambicją Europy państw narodowych, ponieważ legitymizowałoby to model zachodni powszechnej cywilizacji chrześcijańskiej.

Papiestwo to dążenie do stworzenia repliki ruskiego miru, tyle że z odwrotnym podporządkowaniem. W tym kontekście, przewaga ruskiego miru od razu rzuca się w oczy – autorytet kościelny w ruskim mirze ma do dyspozycji siłę militarną władzy świeckiej. W ruskim mirze nie było więc atmosfery sprzyjającej podziałom narodowościowym, a więc i rozwojowi kapitalistycznego sposobu produkcji. Poza innymi czynnikami, rzecz jasna; niemniej badacze burżuazyjni jak najbardziej wiążą rozwój kapitalizmu z czynnikami podziałów religijnych, więc tu raczej nie ma rozbieżności. Trudno więc dziwić się, że prawica suwerenistyczno-narodowa intuicyjnie odczuwa pociąg do Rosji, choć nie bezgraniczny.

Jeżeli prawica narodowa ma tendencję do brania strony Rosji (oczywiście, bardzo umownie) w obecnym konflikcie z Zachodem, to dlatego, że Rosja jest jednocześnie modelem państwa w jakimś sensie narodowego (wieloetnicznego, ale jednolitego narodowo, a naród w europejskim pojmowaniu jest – jak widać z historii – sztucznym tworem, sztucznym podziałem ludności zamieszkującej dane terytorium). Ta przewaga narodowego charakteru wynika ze wskazanej wyżej hierarchii struktury władzy: władza polityczna ma przewagę nad władzą religijną i dlatego może utrzymać naród jako sensowne pojęcie polityczne. Klasom panującym epoki przedkapitalistycznej religia jest potrzebna jako spoiwo społeczne, jako narzędzie powstrzymujące klasy podporządkowane przed buntem. Religia jest więc wynoszona na piedestał po to tylko, aby ukryć jej bardzo instrumentalną, służebną rolę w strukturze klasowego państwa. Dlatego model relacji między Cerkwią a władzą świecką w Rosji jest tak atrakcyjny dla prawicy narodowo-suwerenistycznej.

Jeśli rzecz o ambicjach niemieckich i powiązanych z nimi ruchami politycznymi w XX w., to ciekawe jest to, że tok myślenia prof. Wielomskiego styka się z tokiem myślenia bardzo ciekawej (a przede wszystkim bardzo dociekliwej i spędzającej połowę życia w archiwach) badaczki historii (skądinąd nurtu maoistowskiego), Annie Lacroix-Riz. Prof. Lacroix-Riz analizuje dzieje tendencji zjednoczeniowych Europy w ubiegłym stuleciu. Podkreśla przy tym znaczenie Niemiec w tym procesie, a w szczególności roli, jaką USA przydawały Niemcom nie tylko po II wojnie światowej. Słabe po I wojnie światowej Niemcy stały się orędownikiem idei zjednoczenia Europy, tym razem poprzez powiązania wielkiego kapitału i struktury bankowe. Te tendencje, które były na rękę Stanom Zjednoczonym (by nie rzec przez nie inspirowane) prowadziły do faktycznego podporządkowania Europy tendencjom unitarnym. Klasy panujące zachodniej Europy pokazały, że nie są zainteresowane walką z Niemcami. Znaczenie Niemiec dla potęgi USA obrazuje najlepiej fakt, że te nie dopuściły nigdy do wymuszenia na Niemczech reparacji wojennych. Europejskie klasy panujące miały bowiem już zbyt wiele powiązań gospodarczych i finansowych, schodzących się w Niemczech, by traktować ambicje hitlerowskich Niemiec w kategoriach narodowego sentymentu. Zasadnicze znaczenie miała tu Francja, której poddanie się faktycznie bez oporu w 1940 r. (kampania francuska trwała od 10 maja do 22 czerwca 1940 r.) miało korzenie w tych właśnie interesach. Europejskie kolonie w Afryce i w Azji były zabezpieczeniem dla rozwijającego się przemysłu amerykańskiego, ale aby spełniać skutecznie tę rolę, Europa musiała być ekonomicznie zjednoczona. Te tendencje unitarne w dziedzinie produkcji stali, które nawiązały się już po I wojnie, i które dawały Niemcom faktyczną rolę koordynatora, miały swoją kontynuację po II wojnie. Tu też jednoczenie się Europy odbywało się na bazie jednoczenia produkcji zasadniczych dla rozwoju ekonomicznego surowców i produktów.

Jeżeli więc dzisiaj przywódcy UE lubią się odwoływać do socjalistycznych (by nie rzec – komunistycznych) korzeni zjednoczonej Europy, to fałszują historię w tym sensie, w jakim ma słuszność znane powiedzenie: „kiedy dwoje chce tego samego, to nie to to samo”.
Prof. Wielomski zwraca uwagę, znowu słusznie, że przywoływany przez samą Ursulę von der Leyen „Manifest z Ventotene” nie daje podstaw do stwierdzenia, że UE opiera się na jego postulatach. Koncepcja zjednoczonej Europy zrodzona na lewicy jest sprzeciwem wobec imperialistycznej koncepcji służącej interesom kolejnego etapu kapitalizmu. Istota koncepcji zjednoczonej Europy na bazie interesów imperialistycznych ujawnia się dziś otwarcie jako służalczość przywódców europejskich wobec politycznej i ekonomicznej hegemonii USA. To, na co zwracali uwagę przywódcy nacjonalistyczni typu gen. de Gaulle'a, a więc interes narodowy konkretnego społeczeństwa, jest w polityce unijnej całkowicie pomijany. Wraz z narastaniem trudności związanych z kryzysem zachodniej hegemonii intensywności nabierają ruchy mające na celu przyspieszenie europejskiej integracji.

Wielomscy łączą to przyspieszenie procesu integracji z przewagą ekonomiczną Niemiec i z ich dążeniem do uzupełnienia tej przewagi o przewagę polityczną.

Mamy więc tu do czynienia ze splotem różnorodnych tendencji. Dla klas panujących Europy, proces rozdrobnienia narodowego jest pozbawiony sensu, ponieważ współcześnie przechwytywanie bogactwa odbywa się nie poprzez produkcję krajową, ale poprzez spekulacje na światowym rynku finansowym. Mamy więc w pewnym sensie rywalizację Europy z Niemcami o to, aby Niemcy nie skupiły funkcji przywódcy gospodarczego i politycznego naraz. Dlatego sabotaż surowcowy (wysadzenie Nord Stream) jest na rękę Europie. Jednocześnie Niemcy są niekwestionowanym narzędziem USA w Europie od zakończenia II wojny. Nie mogą więc zrobić ruchu wbrew swemu suzerenowi. Podobnie w przypadku pozostałych państw europejskich, których przywódcy w dużej mierze są zwyczajnie lobbystami interesów amerykańskich na ziemi europejskiej.

Należy więc dostrzegać różnicę między tendencją do jednoczenia Europy pod egidą Niemiec jako pionka amerykańskiej polityki na starym kontynencie, a ambicjami poszczególnych koterii w biurokracji unijnej. Państwa narodowe są uzasadnieniem dla władzy poszczególnych biurokratów stojących na czele państw europejskich, przede wszystkim we Francji. Ale nie narusza to w żadnym stopniu władzy głównego kapłana, który jest w USA. Przewaga Niemiec w Europie zabezpiecza jedność kontynentu jako wspólnoty gotowej na przyjęcie modelu papieskiego, czyli odtworzenia wspólnoty wyznaniowej spajającej całe terytorium. Wspólnota wyznaniowa jest warunkiem odtworzenia formacji przedkapitalistycznej, o której marzy prawica suwerenistyczna. Jednocześnie, jest to koncepcja uderzająca w państwo narodowe. Dlatego prawicę czeka duże rozczarowanie na końcu tej drogi odtwarzania tradycyjnego układu społecznego. Prawica jest ślepa póki co na ten fakt, ponieważ tkwi ona w oparach fałszywej świadomości, że wspólnotę wyznaniową można pogodzić z kapitalizmem. Historycznie, sprzeczności wewnątrz średniowiecznego cesarstwa wyznaniowego doprowadziły do jego rozkładu i przejścia do kapitalizmu.

Rozpad tego układu, który jednak stale wisi nad Europą w przypadku upadku amerykańskiej hegemonii, spowoduje wstrząs tektoniczny związany z całkowicie nowym urządzeniem starego kontynentu. Nie będą tu miały znaczenia dotychczasowe granice państwowe. Utrzymanie amerykańskiej hegemonii pozwala utrzymać status quo, ale za cenę federalizacji w obrębie Unii. To znaczy, brak rozpadu niektórych państw (w tym możliwie, że i polskiego) będzie można osiągnąć za cenę zniesienia granic w ogóle. Można na to patrzeć jako na swoiste odtworzenie Świętego Cesarstwa, niekoniecznie Narodu Niemieckiego, jako że Niemcy tracą swoją przewagę ekonomiczną, a zatem i polityczną w sensie realnym, funkcjonalnym. Z drugiej strony, kotłujące się pod europejskim dywanem tendencje narodowe i suwerenistyczne tylko czekają na okazję, aby się ujawnić. Wówczas mamy możliwość zwrotu akcji jak u Hitchcocka i zobaczyć, jak Niemcy działają w kierunku odtworzenia swego potencjału ekonomicznego, do czego będzie im niezbędna przyjaźń z Rosją. Zrozumiałe jest, że w takim przypadku los Polski i w ogóle państw w jakimś sensie buforowych będzie nie do pozazdroszczenia.

Okres Zimnej Wojny był szczególny z tej perspektywy, ponieważ istniała ostra granica między umownymi Europą Zachodnią a Wschodnią, co sprawiało, że nie mogło być mowy o niemieckiej ekspansji na Polskę. Chociaż obie chrześcijańskie, cywilizacje – katolicka i prawosławna – są wobec siebie konkurencyjne. W sensie ideologicznym. Zimna Wojna była o tyle specyficzna w dziejach, że strona zachodnia sama z siebie powstrzymywała naturalnie ekspansywną swoją naturę przed kontaktami gospodarczymi z ZSRR. Oczywiście, nie było to konsekwentne, szczególnie po II wojnie światowej, ale izolacja i sankcje wobec ZSRR i potem tzw. bloku wschodniego tworzyły naturalne środowisko dla nienormalnego okresu pokoju i spokoju dla państw buforowych.

Ale ten zrównoważony schemat, dodajmy – korzystny dla Zachodu, został zniszczony.

Problem dla naszego obszaru geograficznego (Europa Środkowo-Wschodnia) polega na tym, że postawiliśmy się w opozycji do pozostałości po ZSRR, a jednocześnie po 30 latach okazuje się, że wciąż nie zostaliśmy w pełni przyjęci do cywilizacji zachodniej. Z perspektywy nacjonalistycznej, ludy Europy Wschodniej i Południowej są podgatunkiem, gorszym sortem, by nie rzec fauną zamieszkującą obszary naturalnej ekspansji Cesarstwa Rzymskiego i jego spadkobierców. Właśnie w perspektywie narodowej, etnicznej, nie jesteśmy jako Polacy dostatecznie europejscy, aby wejść do zachodniej cywilizacji jako tacy. Pech chce, że jako Słowianie jesteśmy jedną nogą w tzw. ruskim mirze, nawet jeśli samym nam to nawet nie przychodzi do głowy. Od czasów starożytności jednak jesteśmy barbarzyńcami, ludem podbitym, który tak czy inaczej nie odnajdzie się w gronie godnych spadkobierców owej cywilizacji. Wiarę przyjęliśmy w ramach podlegania ekspansji, jak różne ludy Afryki i Azji, czy obu Ameryk. I nie czeka nas tu nic lepszego.

Na marginesie, warto zauważyć, że w ramach swojego ideologicznego parcia ku Zachodowi, współczesny reżym ukraiński podkreśla obcość Rosjan jako nacji, która zasadniczo jest azjatycka, a nie europejska, słowiańska. W ten sposób usiłuje się ideologicznie i demagogicznie uzasadnić odrębność Słowian (w tym i Ukraińców) od azjatyckich Rosjan. Problem w tym, że to się niespecjalnie może udać ze względu na czynnik chrześcijaństwa. Jeśli nawet w sensie etnicznym nacjonalistycznym historykom ukraińskim powiedzie się sztuczka z niesłowiańskością Rosjan, to trzeba jeszcze przeciwstawić Kościół katolicki Cerkwi prawosławnej. Co skądinąd dziś na naszych oczach się dzieje. Najlepiej uznać, że prawosławie stanowi tak dalece posuniętą herezję katolicyzmu, że jest zasadniczo antychrześcijaństwem.

Święte Cesarstwo składa się z trzonu oraz z ziemi podbitych, gdzie dopuszcza się własny kult i własne obyczaje. Jednak z ludności podbitej tylko klasa panująca może zostać nobilitowana ze względu na konieczność kontrolowania i zarządzania podbitymi prowincjami. Podobnie jak na skolonizowanych obszarach na innych kontynentach.

Współcześnie, Europa Zachodnia nie stawia na integrację otoczenia w swoich ramach. Może integrować ludzi migrujących do Centrum, ale Peryferie integrowane nie będą ze względu na konieczność ograniczania grup uprzywilejowanych w warunkach prawdziwego lub sztucznego stanu niedoboru (w tym ekologicznego).

Zwraca się często uwagę na różnicę między kolonizacją w sensie europejskim a tą stosowaną przez carską Rosję. Ta druga prowadzi ekspansję wokół siebie, wchłaniając kulturowo podbite tereny, chociaż pozwalając im zachować własne tradycje. Podobnie jak kolonizacja europejska, wchłanianie kulturowe obejmuje grupy uprzywilejowane, elity, reszta żyje tradycyjnie. Pod tym względem różnica jest minimalna. Jednak ekspansja na otoczenie bezpośrednie prowadzi do wchłonięcia i zintegrowania, podczas gdy ekspansja na inne kontynenty pozwala zachować pierwotne jądro, które zawsze będzie czuło wyższość nad resztą wspólnoty cywilizacyjnej. Europa Zachodnia broni się przed zintegrowaniem swoich kontynentalnych peryferii, ponieważ pozostają one dla niej wciąż barbarzyńskie. Z drugiej strony, peryferie zachodniej cywilizacji pozostają upośledzone, ponieważ nie są w stanie zdobyć się na samodzielność, na próbę ukucia własnej tożsamości w opozycji do kraju podbijającego, ponieważ ludność postrzega państwo podbijające jako wyższe, bliższe stanowi boskości. Tym samym się rozbraja świadomościowo. W tym sensie, w przeciwieństwie do krajów położonych daleko i które mają możliwość wykształcenia swojej tożsamości w opozycji do odrzucającej je kultury zachodniej, takie kraje jak Polska, jeśli same nie zajmą miejsca Niemiec jako wschodnich rubieży cywilizacji zachodniej z ambicjami na kierowanie Cesarstwem, to nie mają racji bytu w ogóle. Co zresztą historia nowożytna, kiedy to Rzeczpospolita straciła swą szansę historyczną, wydatnie wykazała.

W pewnym sensie więc, Polska ma szansę na miejsce w ramach Cesarstwa z niemiecką hegemonią, ale nie będzie to miejsce szczególnie zaszczytne. A już na pewno polska etniczność ma szansę rozmyć się w ramach tej sytuacji. Będzie to korzystne, ponieważ tylko tak skończy się rozróżnienie na ludy przynależne do starożytnej cywilizacji łacińskiej i te, które się przyłączyły późno i są wciąż barbarzyńskie. Jednak tego rozwiązania nie chcę intelektualne elity polskie, uważające – niezależnie od przynależności kibolskiej – że należy utrzymać polską tożsamość narodową. Nie zauważają jednak, że tkwią w ten sposób w nieusuwalnej, wewnętrznej sprzeczności.

Europa Zachodnia traci więc swą uprzywilejowaną pozycję Centrum, z którego zarządza się światem. Poszczególne państwa narodowe są terenem wpływów wyżej rozwiniętych gospodarczo państw, a rozwój i dynamika są nierozłącznie związane z rozwojem przemysłowym. Utrata potencjału ekonomicznego z chwilą, kiedy Europa wycofała się ze współpracy z Rosją, mając jednocześnie utracone ekskluzywne pozycje w byłych koloniach, skazuje Europę na walkę wprost o przetrwanie, a więc na walkę zbrojną. Tylko utrzymanie chaosu na świecie pozwala przedłużyć iluzję wielkości i daje szansę, że jeśli coś się zmieni na korzyść, to wykorzystamy tę szansę.
Europa państw narodowych jest cofnięciem się do ubiegłego stulecia, a nawet wcześniej, ponieważ te państwa nie dadzą rady samodzielnie odtworzyć dynamiki gospodarczej. Tylko hegemonia kulturowa i ideologiczna może być ratunkiem. Rzecz w tym, że jedyną ideologią, która ma szansę zaproponować wyjście dla wszystkich stron konfliktu jest konstrukcja społeczeństwa bezklasowego. A do tego Europa nie jest gotowa.

Lewica popiera globalizację, która bez odpowiedniego fundamentu gospodarczego pozostaje utopią i to szkodliwą utopią, ponieważ uzasadnia wykluczenie większości ludzkości, albowiem jej model ekonomiczny jest nastawiony na ograniczenia z różnych powodów. Marks łączył szansę na społeczeństwo bezklasowe z wykorzystaniem kapitalistycznej zdolności do stworzenia wystarczającej nadwyżki, która pozwala na względnie pokojowe przejście do nowego ustroju. Obecnie kapitalizm załamał się w swojej dynamice i ta opcja też się gwałtownie skomplikowała.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
15 września 2025 r.

Wesprzyj nasz Instytut Badawczy Pro Vita Bona/ Rozumieć, by dobrze żyć: http://provitabona.pl/ BGŻ BNP PARIBAS, Warszawa Nr konta: 79 1600 1462 1841 4950 000...

WSPÓŁCZESNE, POLITYCZNE KONSEKWENCE EKONOMICZNEJ TEORII MARKSAW poprzednim tekście nieco demagogicznie napisaliśmy, że g...
11/09/2025

WSPÓŁCZESNE, POLITYCZNE KONSEKWENCE EKONOMICZNEJ TEORII MARKSA

W poprzednim tekście nieco demagogicznie napisaliśmy, że gdyby kapitalista drugiej manufaktury wyłożył pieniądze w odwrotnej proporcji, czyli nie 7000 funtów na narzędzia i środki pracy i 300 funtów na płace, tylko dokładnie odwrotnie, to mielibyśmy do czynienia z takim samym kapitałem całkowitym, od którego kapitalista prawomocnie oczekiwałby swojego 10% zysku. Prawomocnie nie oznacza, że to oczekiwanie byłoby realistyczne.

https://youtu.be/psBwd_IqmWE?si=F4PktC8Bpzuuc2rL

Przeciwnie do tego, co wydaje się wulgarnym krytykom Marksa, ten ostatni nie jest idiotą, który przeczytał dwie książki na krzyż. Twierdzenie, że to praca żywa wytwarza wartość nie oznacza, że im więcej wydaje się na płace, tym większa wartość. Problem w tym, że niekoniecznie jest to wiadome samej lewicy. W utrwaleniu wyżej wspomnianej krytyki rzekomego błędu Marksa ma udział sama lewica, ponieważ myli ona wartość dodatkową z wartością nowowytworzoną. Na tej podstawie utożsamia ona wartość dodatkową z wartością dodaną, który to termin zastąpił współcześnie ten wcześniejszy.

Zgodnie z taką perspektywą, zwiększenie wynagrodzenia powoduje zwiększenie wartości dodanej (nowowytworzonej), co znajduje odzwierciedlenie w zwiększonym PKB. Aktualnie ekonomia okołoburżuazyjna jak najbardziej zaczyna dostrzegać ten problem. PKB jest coraz bardziej krytykowane jako niewłaściwy miernik przyrostu bogactwa.

Dla marksisty jest to naturalne i PKB nigdy nie było właściwym sposobem liczenia dochodu narodowego. Potępiając w czambuł wszystko, co działo się przed 1989 r., w niepamięć idzie też i to, że stalinowskie wypaczenia teorii marksistowskiej bynajmniej nie są poprawiane słusznie przez teorie nowolewicowe. Krytycy Marksa nie mają o tym pojęcia, ponieważ są to spory wewnątrz – jak twierdzą – jednego wyznania i mają charakter sporu scholastycznego. Trudno nam nakazać, aby prawicowi krytycy wdawali się w owe „scholastyczne” spory, natomiast dobrze by było, gdybyśmy my sami, w ramach naszej lewicowej i antykapitalistycznej tradycji zdawali sobie sprawę z istoty niezgody. Dla nas bowiem nie jest to czysta scholastyka. Natomiast w dalszej historii, jeśli tego błędu nie będziemy zauważać, to marksizm pozostanie w pamięci jako infantylnie błędna koncepcja uzurpująca sobie prawo do miana teorii. Marks zaś pozostanie w podręcznikach wyłącznie jako prekursor socjologii, i to jeszcze całkiem surowy, dający jedynie drobne podstawy dla późniejszych tuzów tej dziedziny nauki.

Tak więc, to nie wzrost wynagrodzenia wpływa na wzrost wartości towaru, ale specyfika pracy żywej wydatkowanej przez siłę najemną, która powoduje, że może ona stworzyć więcej wartości niż potrzebuje sama skonsumować. Dlatego skądinąd, koncepcja Marksa nie może zostać oderwana od kontekstu pracy produkcyjnej, ponieważ tylko tu mamy do czynienia z różnicą między częścią konsumowaną a nadwyżką ponad to, co skonsumowane. Co więcej, nie chodzi tu o konsumpcję luksusową, tylko o produkcję masową. Mechanizmy kapitalizmu działają tylko w warunkach produkcji masowej, ponieważ statystyka odnosi się tylko do zjawisk masowych. Próby zastosowania tych mechanizmów do towarów szczególnych, jednostkowych (jak to proponuje z głupia frant von Mises), prowadzą do paradoksów, które mają się do wyjaśniania prawidłowości kapitalistycznego sposobu produkcji jak pięść do nosa.

Mając do czynienia ze zjawiskami statystycznymi, można określić, jaki jest przeciętny czas pracy niezbędny dla wytworzenia jednostki towaru. Siła robocza ma określoną cenę wyznaczoną przez rynek pracy. To są warunki ważne dla całej gospodarki. Jeżeli jakiś kapitalista nie stosuje się do tych warunków, to robi to na własne ryzyko. Jednocześnie, jeśli kapitaliście uda się zastosować jakieś ulepszenie, które spowoduje, że ta sama liczba robotników może wytworzyć więcej jednostek towaru lub ta sama liczba jednostek towaru może zostać wytworzona przez mniejszą liczbę robotników, to korzyść wynika z faktu, że taki kapitalista ma korzyść dlatego, że przykłada tę sytuację do przeciętnej w całej gospodarce. Po jakimś czasie nowinka technologiczna lub organizacyjna się upowszechnia i zysk wraca do przeciętnego poziomu.

Jeżeli więc kapitalista chce wytworzyć mniej towaru (bo kupuje mniej materiału), ale za to swoim robotnikom chce zapłacić dużo więcej, to przy nie zmienionych warunkach technologicznych koszt wytworzenia jednostki towaru będzie wyższy. Przymierzając to do cen towaru na rynku, kapitalista będzie stratny. Dlatego takiej sytuacji, o dziwo!) nie spotkamy w gospodarce kapitalistycznej. Stopa wyzysku przybiera tu matematycznie wartość zerową (w tendencji zmierza do zera), ponieważ kapitalista nie może zrealizować swojego zysku na rynku (stopa wyzysku to m : v, gdzie m = 0).
Ogólnie rzecz biorąc, jeśli kapitalista nie może zrealizować wartości dodatkowej, to zysk będzie zerowy. Robotnik zrobił swoje i przeniósł wartość na towar, ale ten towar nie znalazł zbytu, a więc wartość dodatkowa nie zrealizowała się w zysku.

Mamy więc u Marksa proces dwuetapowy. Pierwszy, to przeniesienie wartości na produkt, czyli to, co stanowi o oryginalności teorii wartości opartej na pracy. Drugi etap to wystawienie produktu jako towaru na rynku zbytu i realizacja zysku w procesie gry między popytem a podażą. Jakby się nie wydawało śmieszne, wszystkie te rozważania dotyczące utożsamienia wartości dodatkowej z zyskiem i dowodzenie, że Marks popełnił zasadniczy błąd polega na nie zauważaniu tej dwuetapowości procesu przemiany wartości dodatkowej w zysk.

Lewica niemarksistowska utożsamia wprost wartość dodatkową z zyskiem, co wyraża się właśnie w utożsamieniu wartości dodatkowej z wartością dodaną (znaną u Marksa pod nazwą wartości nowowytworzonej). Błąd antymarksistów (z lewa) polega więc na przekonaniu, że dla otrzymania zysku wystarczy wytworzyć wartość dodatkową.

I oczywiście, tak rozumiany marksizm podlega bezwzględnej i słusznej krytyce ze strony ekonomistów burżuazyjnych oraz rewizjonistów wewnątrz II Międzynarodówki, którzy również mieli mgliste pojęcie o ortodoksji marksistowskiej. Tak, ta błędna interpretacja teorii wartości opartej na pracy wyprzedza powstanie Nowej Lewicy. Nowa Lewica nawiązuje do rewizjonizmu poprzez nurt neomarksizmu. W łonie ruchu robotniczego, jak wiadomo, istniały różnorodne nurty poza marksizmem i te nurty nawiązywały do ruchów liberalno-demokratycznych, wolnościowych i anarchistycznych XIX w.

Wbrew powszechnym poglądom, Marks nie usiłował stworzyć alternatywy dla ekonomii burżuazyjnej. Natomiast jego ekonomia polityczna stanowiła krytyczny rozbiór burżuazyjnej wulgaryzacji ekonomii klasycznej. Przeciwnie, to nowolewicowy nurt bazujący na nowych ruchach społecznych jest autorem koncepcji, które usiłują dać alternatywę dla ekonomii burżuazyjnej. Podstawą dla stworzenia tej alternatywy jest osadzenie nowej ekonomii na fundamencie gospodarki opartej na usługach nieprodukcyjnych jako wyniku normalnej ewolucji gospodarki kapitalistycznej. W tej koncepcji sprzeczności kapitalizmu rozwiązują się cudownie w efekcie rewolucji technicznej i technologicznej, szczególnie rewolucji informatycznej jako ukoronowania tego procesu. Pozostaje więc nagi wyzysk pracy najemnej, który upowszechnia się na wszystkie sfery istnienia społeczeństwa, albowiem teraz samo istnienie społeczeństwa jest poddane mechanizmowi wyzysku przez kapitał. Świetnym uzasadnieniem tego poglądu jest informatyzacja całego życia społecznego. W tym nowym społeczeństwie każdy oddech jednostki napędza zysk kapitalisty. Okazuje się więc, że naturalna ewolucja kapitalizmu doprowadziła do zaniku klasy robotniczej związanej ze sferą produkcji materialnej, a więc, inaczej niż wyobrażał to sobie Marks, kapitalizm znikł grzebiąc swego domniemanego grabarza, natomiast burżua przetrwał. Jednocześnie, narodził się nowy proletariat (całość pracowników najemnych), zaś historia przeszła do nowej fazy – do fazy postkapitalizmu.

Co się zmieniło w mechanizmie?

Nadal mamy kapitalistę, który dostarcza budynków, surowców i narzędzi pracy oraz kupuje siłę roboczą. Formuła wartości towaru pozostaje nie zmieniona: c + v + m. Kapitalista wypłaca więc nowemu proletariuszowi wynagrodzenie. W teorii Marksa, płaca robocza to było to, co trzeba odjąć od wartości towaru jako niezbędny koszt, na podobieństwo kapitału stałego (c). W gospodarce starego typu, produkty wytworzone były kontynuacją produkcji dóbr niezbędnych do własnej konsumpcji przez społeczeństwo. Uwolnienie siły roboczej sprawiło, że ten koszt pojawił się jako wyodrębniony w wartości towaru. To pozwoliło na manewrowanie w taki sposób, że sprzedawca może starać się powiększać swój zysk dzięki minimalizowaniu płac (bezwzględna wartość dodatkowa) lub dzięki wymuszaniu wzrostu wydajności pracy (względna wartość dodatkowa). Dobra materialne, konsumpcyjne są tu towarem docelowym. Na potrzeby pozaprodukcyjne (nadbudowa kulturowa społeczeństwa) pozostaje to, co wyrasta ponad bezpośrednią konsumpcję bezpośrednich wytwórców. Konsumpcja sfery nadbudowy należy do kategorii nadwyżki, do części przynależnej zyskowi. Oczywiście, nie zapominamy o tym, że w ogromnej części nadbudowę finansuje popyt zgłaszany przez klasę producentów bezpośrednich. Walka klasowa wymusza rozszerzenie usługodawczej warstwy pośredniej – pracownicy administracji, służba zdrowia, szkolnictwo itp.

W gospodarce opartej na usługach nieprodukcyjnych likwidujemy sektor produkujący dobra służące zaspokojeniu codziennych potrzeb materialnych ludności. Nie jest to fikcja, ponieważ ten mechanizm widzimy dokładnie w posunięciach Unii Europejskiej. Chociaż sam proces trwa od dawna na Zachodzie, przynajmniej od lat 70-tych ubiegłego stulecia. Dezindustrializacja oraz niszczenie rolnictwa drobnochłopskiego są efektem polityki antyprzemysłowej jednoczącej się Europy, podane społeczeństwu w ideologicznym sosie wartości europejskich typu ekologia. Co nie znaczy, że nie istnieje problem ekologii. Oczywiście, mamy tu do czynienia ze znanym duetem – Scyllą i Charybdą: rozwój kapitalistyczny prowadzi do zniszczenia środowiska w pogoni za maksymalizacją zysku, zaś polityka ekologiczna prowadzi do maltuzjanizmu w polityce ludnościowej.

Jeżeli produkcja towarów nie obejmuje produkcji dóbr służących reprodukcji sił życiowych, a więc i siły roboczej, to znaczy, że ta produkcja została wyrzucona poza nawias mechanizmu gospodarczego. I to właśnie obserwujemy współcześnie, jak najbardziej empirycznie. Musi więc istnieć mechanizm zaopatrzenia w te produkty z zewnątrz. Tu przywołujemy nasze rozważania nawiązujące do koncepcji Centrum – Peryferie, które wskazują jednoznacznie na konieczność utrzymania kursu na imperialistyczną politykę w przypadku trzymania się nowolewicowej teorii ekonomicznej.

W aspekcie teoretycznym niniejszych rozważań, mamy sytuację, w której nie istnieje czynnik v produkcji, a więc należy go wyrzucić z formuły wartości towaru. Ten czynnik miał sens dopóki v oznaczało to spożycie, które stanowiło konieczną granicę wyzysku. W przypadku usług nieprodukcyjnych (w tendencji) pracownik najemny nie produkuje dóbr, które konsumuje (bierzemy gospodarkę jako całość), a więc v = 0. Pojęcie wyzysku traci sens, ponieważ stopa wyzysku to m : v, czyli m : 0, a więc m : 0.

Wynagrodzenia w tym mechanizmie nie odpowiadają czynnikowi v, ale należą do kategorii wartości dodatkowej (m). Czynnik v oznacza niezbędny koszt produkcji, a jednocześnie służy do zakupu środków utrzymania, w tym dóbr wyższego rzędu. Wynagrodzenia w sektorze nieprodukcyjnym nie uczestniczą w produkcji dóbr codziennego utrzymania, natomiast w miarę rozwoju tendencji kryzysowych służą w rosnącym stopniu zakupowi owych dóbr. Możemy więc dostrzec zasadniczą sprzeczność mechanizmu.

Producent, pracownik najemny, konsumuje więc coś, co pochodzi spoza systemu produkcji danego społeczeństwa. Kupuje dobra konsumpcyjne (spożycia bezpośredniego, żywność), które pochodzą ze źródła leżącego poza mechanizmem gospodarczym danej jednostki ekonomicznej. To zaczyna nam przypominać sytuację niewolnika należącego do starożytnego domostwa, który otrzymuje środki utrzymania od swego pana, a towary sprzedawane na rynku nie zawierają płacy roboczej – podobnie jak w przypadku gospodarki opartej na usługach nieprodukcyjnych. Jest to tzw. prawdziwy wolny rynek, gdzie wymieniają swoje produkty wolne podmioty ekonomiczne (domostwa). Stosunek wyzysku jest wewnętrznym mechanizmem domostwa i nie wpływa na relacje na rynku. Tutaj wszystko może się więc odbywać wedle zasady popytu i podaży, gdzie czas pracy zawarty w towarze stanowi naturalny miernik wartości wymienianych towarów. Na rynku wymieniamy tylko to, co wyprodukowaliśmy w określonym odcinku czasu. Jeśli coś nie zostało sprzedane w danym roku, to wchodzić może w liczbę towarów wymienianych w roku następnym, a wartość wymienna (cena) towaru zależy od liczby produktów na rynku. Zmuszanie niewolnika do zwiększenia produkcji siekier ma skutek taki, że zwiększenie liczby siekier powoduje spadek ich wartości wymiennej. Nie ma sensu produkowanie większej liczby siekier niż ta, która pozwoli nam na wymianę ich, przykładowo, na sierpy. Nie następuje rozszerzenie rynku zbytu, chyba że bardzo powoli, co nie wpływa na relacje wartości towarów w danym regionie. Nie można zmniejszyć płacy niewolnikowi lub zastąpić go dostępnym łatwo pracownikiem z niewolniczej rezerwowej armii pracy. Takiej armii nie ma. Niewolnik jest aktywem głowy domostwa, podczas gdy robotnik jest czynnikiem produkcji dostępnym na tej samej zasadzie, co pozostałe czynniki dostępne bezpośrednio z przyrody, a więc praktycznie za bezcen.

Jeżeli społeczeństwo nie dysponuje produkcją swoich środków utrzymania, wówczas staje się bezpośrednim niewolnikiem właścicieli środków produkcji. W schyłkowym etapie kapitalizmu, środkami produkcji jest całość materialnych zasobów Ziemi, które zostały podzielone między garść posiadaczy.

Reasumując, analiza Marksa dotyczyła kapitalizmu produkcyjnego, gdzie zysk jest nadwyżką ponad potrzeby bezpośredniego producenta. Jeżeli bezpośredni producent nie produkuje środków zaspokajających materialne potrzeby społeczeństwa, w tym swoje, to pojęcie wyzysku traci sens. W tym samym znaczeniu, w jakim nie ma specyficznego, kapitalistycznego sensu w gospodarce niewolniczej. A więc faktycznie kapitalizm schyłkowy przekształca się w coś innego, chociaż nie w socjalizm, który byłby logiczną konsekwencją tego rozwoju. Konsekwencją w tym znaczeniu, w jakim w procesie dialektycznym wyczerpanie potencjału sprzecznych tendencji musi przeskoczyć na wyższy etap dzięki syntezie stanowiącej zaprzeczenie istocie etapu poprzedniego, stanowiąc jednocześnie jego logiczną konsekwencję.

Nawet w zdeformowanym kształcie, dialektyka musi działać. Jeżeli nie przechodzimy do etapu stanowiącego logiczną kontynuację dotychczasowego procesu, a jednocześnie jego negację, czyli do socjalizmu, musimy popaść w pewnego typu regres historyczny, czyli przejść do etapu przedkapitalistycznego. Nowoczesna lewica uważa ten etap za postkapitalizm. A więc utknęliśmy w etapie przed-postkapitalistycznym. To oznacza, że sprzeczności procesu nie zostały rozstrzygnięte i pewne czynniki zyskały przewagę nad innymi, czyli utworzył się stan nierównowagi powodujący cofnięcie się procesu na etap, w którym owe czynniki znajdowały najpełniejszy wyraz. Mamy więc do czynienia z etapem, który wielu już myślących ludzi kojarzy z cofnięciem się (np. Varufakisa koncepcja technofeudalizmu), ale różnorodnie interpretuje ten proces i co z niego wynika. My staramy się trzymać marksizmu.

Pracownik najemny tego etapu post-prekapitalistycznego (lub pre-postkapitalistycznego) nie jest producentem dóbr, które spożywa dla reprodukcji swej siły roboczej. A więc, podobnie jak niewolnik widzi dokoła dobra przyrody (obfitości rynku konsumpcji), ale nie może po nie sięgnąć, ponieważ są one czyjąś własnością, nie jego. Musi pracować, aby je otrzymać. Oczywiście, niewolnik wytwarzał dobra spożycia bezpośredniego, co powodowało, że logikę tego procesu historycznego wyrażało dążenie do przejęcia panowania nad tym wytwarzaniem, a więc przejęcie własności środków produkcji. Produkcja dóbr domagała się logicznego uzupełnienia w postaci przejęcia dyspozycji nad owymi produktami. Współcześnie też mamy bezpośrednich producentów dóbr reprodukujących siłę roboczą, ale nowoczesna lewica nie chce postrzegać całości gospodarki kuli ziemskiej w tej optyce. Tym, co jej w tym przeszkadza jest przekonanie o tym, że zachodni model produkcji jest nowocześniejszy od tradycyjnego modelu kapitalistycznego. W tej optyce struktura gospodarki globalnej jako całość przejść ma na etap gospodarki opartej na usługach nieprodukcyjnych. I to będzie nowolewicowy socjalizm.

Model zachodni staje się więc modelem pre-postdkapitalistycznym, a więc chciałoby się powiedzieć, że jest skazany na przegraną, jeśli działa logika procesu historycznego. W sensie ekonomicznym, model ten jest faktycznie bezradny i wielu ludzi już to dostrzegło. W społeczeństwach zachodnich drobni producenci (np. drobni rolnicy) postrzegają to wszystko intuicyjnie, kierowani własnym, niezawodnym wyczuciem interesu ekonomicznego. Model zachodni nie ma perspektyw i dlatego kapitał zachodni usiłuje włączyć całą wstecz i postawić na reindustrializację, aby móc wejść w konkurencję kapitalistyczną. Rzecz jasna, to prowadzi do całkowitego załamania nowolewicowej gospodarki postkapitalistycznej, opartej na sektorze usług nieprodukcyjnych, których sensowność wynikała wyłącznie z możliwości prowadzenia polityki wyzysku bezwzględnego i względnego wobec Peryferii, gdzie zasadniczym mechanizmem pozostaje mechanizm produkcji materialnej.

Zgodnie z przewidywaniami Marksa, sprzeczności kapitalistycznego sposobu produkcji i niemożność kontynuowania procesu maksymalizowania zysku prowadzą do pauperyzacji i proletaryzacji społeczeństwa, które nie potrafiło przekroczyć poziomu kapitalizmu.

Jednak dla kapitału finansowego, który realizuje zyski z tytułu posiadania tytułów własności do zasobów kuli ziemskiej, utrzymywanie nieprodukcyjnej części społeczeństwa jest pozbawione ekonomicznego sensu. Jeśli gra idzie o jak najszybszą reindustrializację, to w interesie konkurencyjnej koncepcji zachowania hegemonii Zachodu leży zachowanie społeczeństwa, jak najliczniejszego (rezerwowa armia pracy), ale w postaci proletariatu. Perspektywy są więc dość mroczne dla warstw i grup pośrednich.

To może tłumaczyć niezrozumiałą dla niektórych, pozornie sprzeczną politykę imigracyjną UE. Prawica narodowa i tzw. lud państw Europy uważają, że w polityka imigracyjna opiera się na szaleństwie. Jednak, jeśli wziąć pod uwagę tzw. klasę średnią z jej rozbuchanymi ambicjami konsumpcyjnymi, do której należą również przedstawiciele elity biurokracji europejskiej, to proletaryzacja owej przyszłej-niedoszłej tzw. klasy średniej jest wykluczona. Jednocześnie, konieczność reintegracji w strukturę gospodarki światowej wymaga odtworzenia gospodarki zawierającej wszystkie elementy produkcyjne. Poprzez imigrację elity europejskie usiłują nawiązać kontakt z tą odrzucaną na poziomie uświadomionym mechanizmem klasycznego kapitalizmu. Odtworzenie struktury produkcji kapitalistycznej wymaga nie tylko powstrzymania procesu delokalizacji przemysłu i odwrócenie tendencji poprzez reindustrializację, ale i istnienia wolnej, sproletaryzowanej siły roboczej. Tzw. klasa średnia będzie się broniła zębami i pazurami przed nieuchronnym procesem pauperyzacji i proletaryzacji. Jeżeli więc prawica narodowa chce odtworzenia klasycznego kapitalistycznego sposobu produkcji, to musi mieć do dyspozycji rezerwową armię pracy, a nie tylko fabryki zawrócone na ziemię rodzinną. Imigracja jest więc narzędziem o podwójnym przeznaczeniu: powoduje, że tzw. klasę średnią można pozostawić procesowi powolnego wymierania i nie przejmować się nią więcej, a jednocześnie imigracyjna siła robocza stanowi nić kontaktu z mocami produkcyjnymi kapitalistycznego rozwoju w Peryferiach. Może posłużyć jako element utrzymania wpływu kapitału zachodniego w nowouprzemysłowionych państwach pozaeuropejskich. Być może to wszystko jest jeszcze nie do końca uświadomione, niemniej związek imigracji z koniecznością zabezpieczenia materialnych podstaw istnienia społeczeństwa zachodniego, które nie chce dostrzegać, że im piękniejszy lotos, na tym bardziej cuchnącym, bagnistym podłożu wyrasta.

*

Jeśli wrócić do naszego przykładu zrównującego pracowników najemnych sektorów nieprodukcyjnych z niewolnikami, to wychodzi na to, że grupy pośrednie chciałyby odgrywać rolę cennych, utuczonych niewolników. Tacy też istnieli w starożytności. Dotyczyło to grupy posiadającej szczególne umiejętności i szczególnie użytecznych dla klasy panów. Jednak siłą rzeczy nie mógł to być ogół klasy niewolników. Ograniczenie liczby pracowników sektora nieprodukcyjnego, który nie przynosi wartości dodatkowej, choć może się przydać, ale dopiero na etapie realizacji zysku na obszarze zbytu produktu, skutkuje przeniesieniem tej grupy do grupy menedżerów i innych specjalistów, którzy nie mają odniesienia do ogółu pracowników najemnych.
Ciekawe jest to, że w warunkach powszechnej informatyzacji, wydaje się, jakoby nasze życie stanowiło bezpośrednią materię przynoszącą zyski kapitałowi. W ten sposób uzasadnia się istnienie wyzysku w postkapitalizmie i produkcyjną w tym sensie rolę obywatela jako takiego. Podłoże dla takiego rozumienia jest przygotowane przez koncepcje biomasy, biopolityki itd. Wydaje się jednak, że jest to raczej sposób, w jaki kapitał stara się uwolnić od konieczności utrzymywania obywateli, która to t(chora w rozumieniu kapitalisty) tradycja została zapoczątkowana przez wzrost roli państwa i centralnej administracji – skądinąd niezbędnej dla wspierania narodowego kapitału. W dobie imperializmu (wulgarnie: globalizacji), kiedy kapitał finansowy istnieje w skali globalnej, państwo narodowe traci na znaczeniu. Oczywiście, są tu sprzeczne tendencje, ponieważ kapitał wciąż konkuruje między sobą, a więc nie krępuje się wykorzystywać państw narodowych, jeśli to jest mu na rękę.

Jeśli więc nowoczesna lewica traktuje społeczeństwo jako jedną wielką fabrykę materii społecznej, to nie liczy się z faktem, że jest to przedsiębiorstwo, los którego jest kapitałowi całkowicie obojętny. Kapitał nie ma żadnego interesu w tym, aby utrzymać społeczeństwo w jego obecnym kształcie. Dlatego życie obywateli nie jest towarem, którego utrata grozi kapitaliście utratą zysku. Społeczeństwo i państwo jest kosztem. Dlatego sieć, w której jednostki się poruszają, wytwarzają zawartość sieci itd., napędzając zyski kapitałowi jest metodą przerzucenia na samo społeczeństwo kosztów własnego utrzymania. Jednostki działające w sieci i spieniężające swoje zasoby usiłują zyskać środki dla podtrzymania swojej aktywności zawodowej i zyskania środków do życia. Nie oczekują już tych środków od właścicieli środków produkcji, ale posługują się stworzonym przez kapitał wirtualnym rynkiem. W ten sposób kapitał pozbywa się powoli odpowiedzialności za jednostki składające się na społeczeństwo obywatelskie. Jest to metoda stymulowania procesu wymierania rezerwowej armii pracy, zbędnej w przypadku braku produkcji materialnej.

W ten sposób ujawnia się istota gospodarki opartej na usługach nieprodukcyjnych. Jednostki wymieniają między sobą usługi nieprodukcyjne, płacąc środkami, które uzyskali poza tym sektorem. Gdyby sprowadzić gospodarkę do tego sektora, jak to niemal w stu procentach udało się uczynić w sieci społecznościowej, to w żaden sposób nie pozyskamy tutaj, z produkcji naszego intelektu, dóbr niezbędnych do codziennego przetrwania. Co więcej, aby móc funkcjonować, środki muszą być doprowadzane z zewnątrz. Jeżeli ktoś chce kupić produkty kreatywnej twórczości, musi wrzucić środki pochodzące z zewnątrz. Jeżeli sam uczestniczy w produkcji kreatywnej w sieci, to może obracać środkami uzyskanymi w sieci, ale nie ma możliwości nie wyjęcia części środków, aby zakupić dobra materialne, produkowane poza siecią. W ten sposób sieć stanowi układ zamknięty, nie tworzący żadnej nadwartości, ani tym mniej zysku. Środki wrzucone z zewnątrz krążą między graczami w sieci i jest to gra o sumie zerowej. Cała gospodarka złożona z usług nieprodukcyjnych wygląda podobnie – musi być zasilana z zewnątrz, z sektora produkcyjnego. Wulgarna ekonomia burżuazyjna przygląda się jedynie powierzchni zjawisk, przeciwnie niż klasyczna ekonomia burżuazyjna, do której nawiązywał Marks.

Sprowadzona do stanu wymarcia, rezerwowa armia pracy z łatwością i bez większego protestu przekształci się w proletariat konieczny dla odnowienia konkurencji w ramach mechanizmu produkcji materialnej. Tym bardziej, że imigracyjna siła robocza będzie tu stanowiła skuteczny środek nacisku.

Z drugiej strony, można w tym procesie bezpośrednich relacji między jednostkami dostrzec mechanizm wymiany w ramach nadbudowy. Jeśli ten mechanizm skojarzyć ze stabilną produkcją materialną, to wówczas mamy podstawy dla struktury społecznej socjalizmu: wymiana z sektorem produkcji na zasadzie pracy przynoszącej dochód i wymiana w sferze nadbudowy, niezwiązana z pozyskiwaniem dochodu.

Od samych ludzi zależy, czy potrafią dostrzec możliwości leżące w pojawianiu się w różnorodności stosunków międzyludzkich. Na tym polega logiczne wywiedzenie mechanizmu gospodarki socjalistycznej z naturalnego procesu rozwoju kapitalistycznego sposobu produkcji.

*

Wracając do naszego przykładu. Koszt jednostkowy towaru byłby wyższy, ponieważ przy dużej liczbie pracowników, wytworzenie tej samej ilości produktów (co w przykładzie manufaktury pierwszej i wynikającej z ilości materiału) wymagałoby dużo mniejszej ilości czasu. Zamiast pracować przez 12 godzin, wystarczyłoby, żeby ludzie pracowali przez trzy godziny. Coś wam to przypomina? Za tę samą płacę. Logicznie, w systemie kapitalistycznym, ponieważ kapitalista zapłacił robotnikowi za czas pracy, muszą oni siedzieć przy warsztatach i czekać na podjęcie pracy. Jeżeli zabrakło materiału, to znaczy, że kapitalista źle policzył swoje aktywa i stracił, a może nawet zbankrutował.

Tu kłania się koncepcja, że o wartości decyduje czas pracy. Ale nie jest to, jakby chciał Marksowi wmówić prof. Wielomski, konkretny czas pracy pojedynczego robotnika, tylko przeciętny niezbędny czas pracy.

Kapitalista może oczywiście wykonać manewr polegający na tym, że nie wypłaci robotnikom ustalonej zapłaty. Nie jest to bynajmniej sytuacja czysto hipotetyczna. W odróżnieniu od kosztu maszyn i surowców, za które trzeba zapłacić z góry (niekiedy na lata z góry, jak w przypadku maszyn), płaca robocza jest wypłacana po zakończeniu procesu produktu, czy to będzie dniówka, czy tygodniówka. Nawet jeśli kapitalista nie złamie umowy w danym dniu, to już nazajutrz może spokojnie stwierdzić, że płaca spadła, a jeśli się nie podoba, to dziesięciu chętnych czeka za bramą. W ten sposób kapitalista zapewnia sobie możliwość dostatecznie elastycznego dopasowania płacy do okoliczności rynkowych. Wynagrodzenie miesięczne jest formą zabezpieczenia przed tymi fluktuacjami wypłat, zawsze w dół, bo to nie robotnik kontroluje warunki rynku pracy. Stąd wzięła się konieczność działania związków zawodowych i walki ekonomicznej, ponieważ robotnicy pracujący ponad 10 godzin dziennie nie mają zwyczajnie czasu, aby te warunki śledzić.

Tak więc, kapitalista może skorygować swoją politykę płac i wydaje się, że wystarczy mu bardzo krótki odcinek czasu, aby się zorientować w absurdalności proporcji między kapitałem stałym a zmiennym w jego przedsiębiorstwie. Dlatego taka proporcja nie ma szans się utrzymać i nie wpłynie na zmianę proporcji w całej gospodarce. Podczas gdy odwrotna zmiana (zmniejszanie liczby niezbędnej siły roboczej) bardzo silnie wpływa na warunki produkcji w całej gospodarce.
Warto zauważyć, że właśnie takie proporcje (z tendencyjną przewagą funduszu płac) są kierunkowe w przypadku działania spółdzielni samorządowych. Właśnie dlatego są one skazane w kapitalizmie na niepowodzenie i nie uległy upowszechnieniu. Przy okazji, Leszek Balcerowicz był zwolennikiem rozwiązań samorządowych (oczywiście sprowadzonych do izolowanych przedsiębiorstw samorządowych w gospodarce kapitalistycznej) jako czynnika wprowadzającego tylnymi drzwiami rynek do gospodarki kontrolowanej przez państwo, dopóki nie mógł sobie pozwolić na odrzucenie tej koncepcji, kiedy gospodarkę socjalistyczną zastąpiono kapitalistycznym wolnym rynkiem.

Co więcej, można stąd wyprowadzić marksistowską krytykę lewicowej koncepcji skracania czasu pracy przy zachowaniu tej samej płacy. Dopóki trwamy w systemie kapitalistycznym, to albo sytuacja zostanie skorygowana, jak pokazano wyżej, albo kapitaliści zbankrutują. O co nam chyba zresztą chodziło, ponieważ powszechne bankructwo gospodarki kapitalistycznej chyba jest nam na rękę? Daje szansę przejściu do socjalistycznego sposobu produkcji. Tradeunionistyczne mechanizmy działania nie prowadzą do zagrożenia kapitalistycznego sposobu produkcji, jeśli nie są skojarzone ze świadomością polityczną wyrażaną przez partie robotnicze. Robotnicy zaczynają się bać upadku przedsiębiorstwa kapitalistycznego, zaczynają wrogo odnosić się do imigrantów widząc w nich częściową przyczynę swoich kłopotów. W ten sposób, robotnicy wpadają w szpony prawicowego nacjonalizmu, który na tym etapie przywdziewa maskę dobrodusznego populizmu po to, by za chwilę wykorzystać sprzeczności w klasie robotniczej dla przejęcia przewagi nad ruchem robotniczym. Zachodnia lewicowość opierająca się na tzw. nowych ruchach społecznych nie dąży do zniesienia kapitalistycznego sposobu produkcji, który uważa za najefektywniejszy, ale do przejęcia korzyści z tego sposobu produkcji. Czyli polityce ruchu robotniczego przeciwstawia związkową perspektywę i do niej się ogranicza.

Sytuacja nie jest bynajmniej hipotetyczna. Kapitaliści w sektorze materialnym faktycznie znaleźli się w opresji w gospodarce opartej na usługach nieprodukcyjnych, co skwapliwie wykorzystał system finansowy. Podobnie jak w trakcie transformacji w Polsce, kapitał finansowy miał ułatwione zadanie wykupowania korzyści z przedsiębiorstw produkcyjnych za bezcen, doprowadzając do braku racjonalności w ich funkcjonowaniu i do dezindustrializacji.

Ta obiektywna sytuacja prowadzi część lewicowców do kapitulacji wobec tradycyjnego kapitalizmu, kapitalizmu przemysłowego, a przynajmniej do zamieszania w kwestii ewentualnej polityki państwa – czy powinno wspierać przedsiębiorców prywatnych, którzy są zagrożeni upadłością z powodu mnożących się ostatnio jak grzyby po deszczu okoliczności? A to państwo socjalne, a to pandemia, a to kryzys na rynkach finansowych... Dofinansowuje się te przedsiębiorstwa z kasy państwa, a to oznacza ubożenie społeczeństwa, ponieważ przedsiębiorstwa, które się wspomaga nie są tymi, które będą przysparzały bogactwa materialnego. Nic dziwnego, że rządy państw burżuazyjnych nie widzą zbawienia poza wojną i przemysłem wojennym.

Lewica odrzuciła alternatywę socjalistyczną, co powoduje, że wyrzekła się swojej podmiotowości politycznej. Problem jednak znika, kiedy uznamy, że nie ma rozwiązania w ramach systemu kapitalistycznego, postkapitalistycznego czy innych takich prób zgniłego kompromisu, w których lewica rozwinęła nadzwyczajne umiejętności.

Czy powyższe (wracając do naszego przykładu) oznacza, że twórcą wartości staje się inna część kapitału, a mianowicie kapitał stały? Taki wniosek zapewne chcieliby wyciągnąć przeciwnicy marksizmu, ale przeczy mu oczywistość. I to zauważyli już ekonomiści poprzedzający Marksa. Gdyby zamiast robotników pracowały maszyny (automaty i roboty), to mielibyśmy do czynienia wyłącznie z kapitałem stałym. Wówczas fundusz płac (v) wynosiłby 0. Stopa wyzysku to m : v, a jeśli v = 0, to wynik jest nieokreślony z matematycznego punktu widzenia. W praktyce możemy powiedzieć, że w tendencji wyzysk dąży do nieskończoności, aż w wypadku pełnej automatyzacji staje się niedorzecznością. Wówczas funkcję funduszu płac przejmują płace specjalistów od technologii i zarządzania. To wzmacnia tendencję do zmierzania funduszu płac do zera, albowiem specjalistów zmusza się najczęściej do akceptowania udziału w zyskach jako elementu wynagrodzenia. Natomiast właściciel kapitału przesuwa się na wygodną pozycję głównego akcjonariusza. Czyli na pozycję właściciela kapitału finansowego, wypożyczającego swój kapitał na cele produkcyjne. Portfel własności kapitału ulega rozproszeniu, co zabezpiecza poszczególnych kapitalistów przed bankructwem, przeciwnie do przedsiębiorstw i zatrudnionych tam ludzi. Jednym słowem, kapitalizm w czystej postaci przestaje funkcjonować.

Wartość produktu równałaby się wtedy kosztowi produkcji. Nie istniałaby wartość dodatkowa, która jest wynikiem zastosowania pracy żywej. Gdyby kapitaliście udało się mimo wszystko zrealizować przewidywany zysk, to byłby dowód, że Marks się mylił i że każda część składowa kapitału tworzy wartość dodatkową. Tymczasem sytuacją zastaną już przez Marksa było kategorycznie stwierdzenie faktu przez ekonomistów burżuazyjnych, że gdyby kapitaliści na rynku wymieniali towary wyłącznie między sobą (a więc bez udziału zatrudnionych robotników oraz konsumentów zewnętrznych wobec systemu produkcji!), to nie mogliby zrealizować zysku, ponieważ każdy z nich byłby źródłem ewentualnego zysku drugiego, a więc w całości gospodarki ich zyski zniosłyby się nawzajem. To, co jeden by zyskał od drugiego, straciłby na rzecz trzeciego i tak dalej. Po jednym cyklu produkcyjnym cały mechanizm uległby zatrzymaniu.

Jest to przy okazji mechanizm powrotu do wymiany bezpośredniej, angażującej wyłącznie podmioty ekonomiczne na rynku. Ma to ogromne znaczenie w rozumowaniu Marksa, bo jak można zauważyć, swój Kapitał otwiera on właśnie takim rozważaniem prostej wymiany towarowej. Od tej wymiany kapitalizm odszedł i do tej wymiany zmierza w swej schyłkowej postaci. I to jest właśnie ta teoretyczna istota jego rozumowania, którą niewielu czytelników Kapitału zdołało pojąć.

Jeżeli zrozumiemy, że Kapitał zaczyna się od końcowego wniosku rozumowania Marksa opartego na lekturze niezliczonej liczby książek ekonomicznych i obserwacji ruchu robotniczego, to rozważania pierwszej części I tomu Kapitału mogą się nam wydać nieznośnie abstrakcyjne i pozbawione praktycznego znaczenia. Dlatego wszelkie rozważania Marksa, gdzie pisze on o wartości jako efekcie pracy żywej, niezależnie od rodzaju pracy, wydają nam się uzasadnieniem nowolewicowego twierdzenia, że skoro praca abstrakcyjna jest twórcą wartości, to na tym kończy się mądrość Kapitału.

*

W sytuacji niemożności funkcjonowania kapitalizmu samodzielnie, rolę przedsiębiorcy przejmuje państwo. Jak wiadomo z krytyki systemu socjalizmu realnego, nie ma gorszego przedsiębiorcy jak państwo. Albowiem zatraca się efektywność gospodarowania. Jednak możemy zauważyć, że to, co w przypadku socjalizmu realnego było dla lewicy antytotalitarnej budzącym odrazę horrorem, to w przypadku państwa burżuazyjnego staje się idealnym modelem, wzorcowym systemem demokratycznym.

Gdyby więc kapitał zmienny (fundusz płac) v = nieskończoność, a wartość dodatkowa (zysk) m = 0 (ale nawet jakąś inną dowolną wartość realną), wówczas stopa wyzysku wynosiłaby 0. To jest doprowadzony do skrajności przypadek, na który powoływaliśmy się na początku, gdy płace przewyższają wielkość kapitału stałego. Jest to sytuacja, w której gospodarka kapitalistyczna nie może działać i z konieczności następują dostosowania składające się na to, co widzimy na co dzień. Co więcej, w takiej gospodarce nie mogłoby nawet następować odtworzenie warunków produkcji.
Czyli, zyski są realizowane na rynku, w trakcie wymiany, ale muszą mieć jakąś tajemniczą, wirtualną podstawę, która stanowi konieczny warunek ich zaistnienia w realu. Tą podstawą jest praca żywa, która tworzy wartość i w szczególności, w gospodarce kapitalistycznej, tworzy wartość dodatkową. Konkretne warunki realizacji tej wartości zależą od rynku, od prawa popytu i podaży. Zatrudnienie i płace muszą więc oscylować między zerem a nieskończonością jako warunki graniczne produkcji kapitalistycznej.

Możliwe, że gdyby pojawił się jakiś skromny fundusz płac obejmujący wynagrodzenie dla przedsiębiorcy (właściciela), system byłby uratowany. Tyle że byłby to model gospodarki stagnacyjnej, przedkapitalistycznej, ale jak najbardziej możliwy i historycznie znany. Właściciel gospodarstwa rolnego w epoce przedkapitalistycznej traktuje całość przychodu ze swego gospodarstwa jako zapłatę za swoją (swoich domowników) pracę (gdyby w ogóle znał pojęcie płacy za pracę). Wówczas wymiana obejmowałaby nie tyle towary produkowane masowo, z myślą o maksymalizacji zysku, ale z myślą o wartości użytkowej owych dóbr wymienianych na rynku. Jest to właśnie ideał rynku przedkapitalistycznego, czyli to, co prawica populistyczna ma na myśli mówiąc o „prawdziwym” rynku, inaczej – prawdziwie wolnym rynku. To rynek, gdzie mechanizm sprowadza się do gry popytu i podaży. A to jest możliwe tylko, gdy na rynku spotykają się podmioty ekonomiczne, a więc z wykluczeniem najemnej siły roboczej. Ta ostatnia nie jest bowiem podmiotem ekonomicznym. W tym społeczeństwie, grupy pośrednie stają się niewolniczymi członkami szerokiej rodziny (oikos starożytności) lub wąską grupą po części samowystarczalnych domowych gospodarstw rzemieślniczych.

Natomiast w kapitalizmie nastąpiło oddzielenie najemnej siły roboczej od obywatela, czyli sfery obywatelskiej od sfery gospodarczej. W przeciwieństwie do starożytności, gdzie podmiotowość właściciela-głowy szerokiej rodziny opierała się na pozbawieniu podmiotowości reszty członków rodziny oraz na podmiotowości drobnych gospodarstw domowych produkujących na własne utrzymanie, bez luksusów. Jednak te podmioty spotykały się na rynku jako podmioty ekonomiczne właśnie, co stanowiło warunek ich wolności. Wolny rynek więc to taki rynek, na którym spotykają się wolne podmioty. W kapitalizmie rynek nie może być wolny, ponieważ rynek pracy nie jest rynkiem, na którym spotykają się wolne podmioty ekonomiczne. Siła robocza jest pozbawiona podmiotowości ekonomicznej. Wolny rynek w kapitalizmie jest więc fikcją i oszustwem.

Oczywiście, panowanie interesu ekonomicznego nad sferą polityczną jest wyrazem niezbywalnej, materialnej (by nie rzec materialistycznej) przewagi rzeczywistości nad jej wirtualnym, idealistycznym wyobcowaniem.

Ten kierunek rozważań jest o tyle ciekawy, że dotyczy dokładnie tych dylematów, z jakimi stykamy się współcześnie, kiedy następuje rozpad systemu kapitalistycznego, sztucznie podtrzymywanego przy życiu po rozpadzie obozu socjalistycznego. W okresie istnienia ZSRR to podtrzymywanie rozkładu było naturalne, ponieważ w rzeczywistości obóz socjalistyczny dzięki swej (względnej) racjonalności i planowości podtrzymywał warunki dla ekspansji kapitalizmu jako systemu dynamicznego. Po upadku ZSRR to otoczenie niekapitalistyczne załamało się, a wraz z nim możliwość ekspansji kapitału. Państwa Trzeciego Świata, o które oba bloki ze sobą rywalizowały, stały się dla kapitalistycznego Centrum ciężarem, którego nie dało się już przerzucać na blok socjalistyczny.

Lata 70-te, początek procesu dezindustrializacji gospodarki zachodniej, rodził wzrost bezrobocia i konieczność polityki zaciskania pasa. Okno wystawowe zachodniej propagandy waliło się, ale jakże piękna to była katastrofa! Z tego też względu, po upadku tzw. bloku wschodniego, sytuacja ekonomiczna Zachodu uległa degradacji. Utrzymywała się w rosnącym stopniu na zwiększeniu wyzysku Trzeciego Świata, którego straty nie były już dłużej kompensowane bratnią pomocą krajów RWPG. Zwycięstwo w Zimnej Wojnie było więc dla Zachodu zwycięstwem Pyrrusowym. Wynikało bardziej z rzucenia przez ZSRR ręcznika na ring, ponieważ rosnące koszty utrzymywania narastająco nieracjonalnej gospodarki Zachodu stały się ponad siły wydolności gospodarki upaństwowionej. Bierzemy bowiem pod uwagę, że efektywność gospodarki socjalistycznej nie liczy się maksymalizacją zysku. Kryteria efektywności gospodarki postkapitalistycznej dopiero powoli ujawniają się w społeczeństwie burżuazyjnym, które zetknęło się z sytuacją powstania nieusuwalnego kłębka wewnętrznych sprzeczności.

Poziom życia na Zachodzie nie był skutkiem logiki własnej systemu, ale tego, że przed sprzecznościami wewnętrznymi broniono się stosując ucieczkę do przodu. Kapitalizm może się rozwijać dynamicznie, dopóki ma jakieś bogactwo do wchłonięcia. Maksymalizacja zysku służy bowiem konkurencji kapitalistów o przywłaszczenie przed konkurentami elementów bogactwa Ziemi. Po opanowaniu kolonii i ich wyczerpaniu poprzez przywłaszczanie bogactwa, a jednocześnie przy rozkładzie własnego przemysłu, dla którego bogactwem byłyby nadal surowce Peryferii, skończyło się dążenie do oplatania owych Peryferii rozwojem przemysłowym. Pojawiły się ideologie ekologiczne, ideologie zrównoważonego wzrostu, a nawet zerowego, które uzasadniały ową zmianę paradygmatu. Zatrzymanie rozwoju przemysłowego na Zachodzie wstrzymało rozwój przemysłowy na Peryferiach. Jak w przypadku Rosji, potrzebne były surowce niezbędne dla utrzymania poziomu życia na Zachodzie (ciepło, elektryczność itd.), ale bez konieczności ich przetwarzania, szczególnie w Centrum. Ekspansja wciąga Peryferie w system globalny, zaś zatrzymanie rozwoju przemysłowego na Zachodzie hamuje ten proces wciągania i globalizacji. Globalizacja realizuje się tylko pod postacią globalnego systemu finansowego, którego rola polega na ściąganiu śmietanki z resztek gospodarek narodowych i lokalnych. Nieistnienie potrzeby ekspansji przemysłowej dla maksymalizacji zysku z działalności industrialnej sprawia, że na Zachodzie traci rację bytu utrzymywanie rezerwowej armii pracy. Tym samym, ogromna część społeczeństwa staje się balastem. Zmiany w świadomości ekonomicznej, które obecnie obserwujemy, są wyrazem tych wstrząsów tektonicznych obejmujących naszą planetę.

Coraz więcej ludzi myślących zauważa, że zmierzamy w kierunku jakiegoś systemu podobnego do tego, co było do kapitalizmu. Dlatego w pewnym sensie wagi nabierają rozważania, które Marks prowadził wokół myśli ekonomicznej fizjokratów.

W tym naturalnym procesie czynnikiem zakłócającym okazała się niechęć społeczeństw Peryferii do poddania zbiorowej eutanazji, uzasadnioną głównie poprzez ideologię dehumanizacji społeczeństw niedemokratycznych. Kiedy Zachód pokazał, że nie jest jego zamiarem kształtować świata na swój wzór i podobieństwo pod względem gospodarczym, Chiny stały się wrogiem numer jeden ze względu na przejęcie pałeczki kapitalistycznego, przemysłowego rozwoju.

Jak już nieco wskazywaliśmy w poprzednim tekście, system gospodarczy kapitalizmu zmierza w kierunku przestawiania się na usługi w opozycji do sektora materialnej produkcji. To teraz ulega zmianie ze względu na fakt, że dynamiczny rozwój kapitalistyczny ma zasadniczą przewagę nad systemem stagnacyjnym, i że jakaś część polityków zdaje sobie z tego sprawę, choćby intuicyjnie. Ten właśnie mechanizm doprowadził do podporządkowania kapitalizmowi obszarów o tradycyjnych formach gospodarowania. Gospodarka oparta na usługach nieprodukcyjnych jest nawrotem do istoty form społecznych przedkapitalistycznych, chociaż w przejawach swoich zachowuje postać społeczeństwa burżuazyjnego, może postburżuazyjnego i postkapitalistycznego.
Jest to gospodarka, w której fundusz płac zdobywa przewagę nad tą częścią kapitału, która służy do zabezpieczenia reprodukcji rozszerzonej gospodarki. Lewica (niemarksistowska w istocie) akceptuje naturalnie tę tendencję, ponieważ jest to realizacja koncepcji wolnościowych, spółdzielczych, anarchistycznych itp., czyli bezrefleksyjnym przedłużeniem ideologii walki czysto ekonomicznej z odrzuceniem konsekwentnej walki politycznej. Jak pokazaliśmy wyżej, te koncepcje ignorują wnioski z teorii Marksa, w świetle której tego typu działania podkopują gospodarczą podstawę reprodukcji warunków funkcjonowania gospodarki. Oczywiście gospodarki kapitalistycznej, ponieważ te wszystkie nurty lewicowe, które schodzą się w ideologii Nowej Lewicy, de facto akceptują kapitalistyczny sposób produkcji. Zamiast marksizmu lewica przyswoiła sobie ekonomię wulgarną i skupiła się na podziale kosztem produkcji.

Analizy Marksa pokazują dobitnie, że sprzeczności związane z tym systemem gospodarowania są odbiciem sprzeczności występujących u progu kapitalizmu. Walka fizjokratów z merkantylistami polegała w samej rzeczy na proponowanym rozwiązaniu problemu dostarczenia popytu dla zaspokojenia potrzeb zbytu ekspansywnie rozwijającej się gospodarki kapitalistycznej.
Kapitalistyczny rynek rozwijał się historycznie w procesie pożerania bogactwa (aktywów) posiadanych przez ówczesne społeczeństwo. W ten sposób zapewniał sobie możliwość rozwijania produkcji masowej. Marks krytykuje utopijną wizję Saya (zresztą za ekonomistami burżuazyjnymi), który uważał, że podaż sama sobie stwarza popyt, ponieważ wartość dodatkowa (zysk) składa się całkowicie z dochodów. Tak więc, kapitalizm, według krytyków optymizmu Saya, musi szukać możliwości ekspansji na zewnątrz, ponieważ w obrębie wydzielonej, izolowanej jednostki administracyjnej nie może bez końca pochłaniać zasobów.

Współcześnie mamy coraz jaskrawiej do czynienia z zakusami na aktywa społeczeństwa zgromadzone w okresie poprzedniego systemu (mieszkania, oszczędności i emerytury) oraz aktywa zgromadzone w okresie trwania nowego systemu (mieszkania jako inwestycje, samochody, lokaty kapitałowe itd.). W społeczeństwach zachodnich ten proces trwa również, jeśli nie przede wszystkim. Jego efekty obserwujemy w postaci wybuchających niekiedy buntów ludności sprzeciwiającej się topnieniu i przejmowaniu jej aktywów, co przypomina sytuację z początków kapitalizmu, kiedy to społeczeństwo drenowane z aktywów ulegało dramatycznej pauperyzacji i proletaryzacji. Rozpaczliwe krzyki przyszłej niedoszłej tzw. klasy średniej są wyrazem tego właśnie procesu przewidywanej przez Marksa proletaryzacji u schyłku kapitalizmu.

Odrodzenie uprzemysłowienia wymusza proletaryzację społeczeństwa, a to jest możliwe tylko, jeśli społeczeństwo ulegnie skrajnej pauperyzacji. Dlatego tzw. klasa średnia wybiera ideologię nowolewicową (drobnomieszczańską – sprzyjającą kapitalizmowi, ale bez ekscesów), ponieważ za najgorsze zło uważa reindustrializację, czyli swoją proletaryzację. I prawomocnie kieruje się swoim interesem społecznym. Jednak okres późnego kapitalizmu, czyli tzw. państwo dobrobytu i przejście na gospodarkę usług nieprodukcyjnych, doprowadziło do likwidacji klasy robotniczej (proletariatu) i z tego właśnie powodu konieczne jest uzupełnienie rezerwowej armii pracy o członków tzw. klasy średniej. Ewentualnie, jak to nadmieniliśmy wyżej, jej zastąpienie przez imigracyjną siłę roboczą.
Mamy tu do czynienia z tym samym poziomem niechęci proletaryzujących się warstw pośrednich do klasy robotniczej, co w XIX w., a czego wyraz dali ideologowie owych upadających grup społecznych zakorzenionych w swej pozycji pośredniej czy to w epoce niewolnictwa czy w feudalizmie, a nawet w początkach ekspansji burżuazji. Nie trzeba dodawać, że byli to myśliciele przeciwstawiający się Marksowi i żywiący do niego odruchową wręcz niechęć, ponieważ prorokował proletaryzację owych warstw. Niechęć do klasy robotniczej jest w tej grupie społecznej tradycyjna, historycznie utrwalona, co dziś wychodzi w postawie nowoczesnej lewicy. Nie jest ona spadkobierczynią Marksa, ale właśnie Proudhona, Bakunina i nurtu lewicowo-demokratyczno-liberalnego. Ta lewica nie ma wiele do przeciwstawienia Marksowi, więc w obecnej sytuacji okazuje się w konsekwencji kontynuatorką koncepcji merkantylistycznej, w przeciwieństwie do ekonomicznej myśli fizjokratów.

Merkantylizm doradzał ekspansję na zewnątrz, uważając, że jedynym bogactwem jest to, które napływa z zagranicy zasilając gospodarkę krajową. Dokładnie to samo jest zawarte w zakłamanej ideologii nowolewicowej, która traktuje wszystko na zewnątrz Centrum kapitalistycznego jako obszar ekspansji pod hasłem moralizatorstwa demokratycznego.

Natomiast fizjokraci dostrzegali problem niezdolności kapitalistycznego sposobu produkcji do stworzenia mechanizmu ekonomicznego, który byłby samowystarczalny. Na wzór systemu przedkapitalistycznego. I uważali, że system musi być samowystarczalny, aby był stabilny. Spór merkantylizmu z fizjokratami rozstrzygnął rozwój kapitalizmu. Dynamika ekspansji nowego systemu przykryła jego zasadnicze braki w mechanizmie funkcjonowania. W pewnym sensie kapitalizm rozwiązywał swoje problemy (kryzysy) przez metodę ucieczki do przodu, aż do momentu, kiedy te sprzeczności go dogoniły i dopadły niczym psy zwierzynę.

Idąc na skróty, możemy powiedzieć, że system socjalistyczny w jakimś sensie nawiązuje do myśli fizjokratów poprzez pośrednictwo Marksa. System gospodarki socjalistycznej nie jest systemem ekspansywnym, ale systemem zrównoważonym z założenia. Dlatego podstawą tego systemu musi być produkcja materialna jako produkcja wartości użytkowych, wymienianych jako takie, jak na rynkach przedkapitalistycznych.

W tym tyglu problemów współczesnych, marksizm dość jasno wyjaśnia nam, dlaczego w praktyce wielu ludzi o poglądach wydawałoby się konsekwentnie socjalistycznych czuje zbieżność z prawicowym populizmem, po części nawet z prawicowym nacjonalizmem. Inna część lewicy, wybierająca ekspansywność kapitalistyczną jako konieczną ze względu na konieczność utrzymania rosnącej liczby obywateli kategorii nieprodukcyjnej, popiera imperializm, maskując go hasłami moralnymi i misją niesienia zachodniej ewangelii, dokładnie jak przed wiekami robili to kolonizatorzy na czele wielkich kompanii zamorskich, w myśl krzewienia białej, wyższej cywilizacji.

Jednym słowem, dzisiejszy merkantylizm ma zbieżność z globalizmem, zaś fizjokratyzm z państwem narodowym. Nie trzeba tłumaczyć, że w marksizmie obie te konfliktowe wzajemnie ideologie są tylko dwoma sposobami podejścia do wyzwań procesu rozwoju kapitalistycznego. W dialektyce rozwiązaniem sprzeczności procesu jest synteza na wyższym poziomie, a więc w przypadku kapitalistycznego sposobu produkcji – socjalistyczny sposób produkcji.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
11 września 2025 r.

Вырезка с двд "20 лет ГО"*Не для нарушения авторских прав, Вечной Памяти для!!

Adres

Marki
05-270

Telefon

+48602833514

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Dyktatura Proletariatu umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij