19/12/2025
Na ostatniej sesji zabrałam głos w sprawie kotów, bo temat kociarni pojawia się od jakiegoś czasu - a od lat brak w Mrągowo Miasto Ludzi Aktywnych miejsca do zabezpieczania kotów, które nadają się do adopcji. O czym pisałam już w poście i który to temat Jakub Doraczyński- Burmistrz Miasta Mrągowo uznał za burzę w internecie. Może dla pana burmistrza to burza, dla wolontariuszy, to życie codzienne.
Dla pana burmistrza również - jak się okazało - nie jest to sprawa priorytetowa, bo chce to zrobić logicznie. Przy okazji zagotowania się pana burmistrza, bo usłyszał prawdę w oczy i to na nagrywanej/transmitowanej sesji, okazało się kilka innych faktów związanych z niewiedzą pana burmistrza. Dobrych chęci wspomnianemu nie odmawiam, ale wyczekałam tyradę pana burmistrza do końca, żeby wszyscy oglądający i czytający mogli sami zobaczyć, co omija ich, kiedy nie chodzą na komisje - na sesji bowiem mamy już ugładzoną wersję obrad, niewiele w sumie dyskusji. Podejrzewam nawet, że jeśli na komisji nie ma żadnego mieszkańca, to jest jeszcze ostrzej - nigdy się nie dowiemy dokładnie w każdym razie. No krótki lont ma jednym słowem (co potwierdza plotki płynące z urzędu - ale ja tu nie o plotkach)🤣
Dla pana burmistrza kilka informacji, bo wydaje mi się, że uważa, że mnie skutecznie uciszył:
➡️ W dniu 25 listopada (na obradach połączonych komisji) burmistrz mówił, że kociarni nie może być, bo nie pozwala na to MPZP - mamy więc sytuację analogiczną, jak w przypadku przytuliska (nie powstało z dokładnie tego samego powodu) - czyli jednak w moim poprzednim poście była prawda (a burmistrz zarzuca kłamstwo).
➡️ Pan burmistrz sam przypomniał kwestię kojców we wzburzeniu godnym spraw zwierzęcych i (wydaje mi się, że z zarzutem) zapytał, czy zadanie zostało zrealizowane. Pan burmistrz nie wie, że kojce zostały zwrócone nie dlatego, że MPZP nie umożliwiał ich lokalizacji tam, gdzie były zlokalizowane, ale dlatego, że urząd miasta za jego poprzednika oczekiwał od wolontariuszy zabezpieczania ABSOLUTNIE KAŻDEGO psa, którego znajdowano bez opieki w Mrągowie. KAŻDEGO PSA. Kiedy wolontariusze stanęli pod ścianą, przestali zabezpieczać wszystkie psy, a zajęli się tylko psami bezdomnymi. Proponując jednocześnie rozwiązanie, które działa do dzisiaj - może nie jest idealne, ale działa. O tym też w poście pisałam - czyli jednak w moim poprzednim poście była prawda (a burmistrz zarzuca kłamstwo). Kojec miejski na terenie ZWiKu został jakoś umieszczony i planu zagospodarowania przestrzennego do tego celu nie trzeba było zmieniać. Tego też chyba pan burmistrz nie wie.
➡️ Dzisiaj dokładnie taka sama sytuacja dotyczy wolontariuszy działających z kotami. I do wolontariuszy (jak do pana burmistrza) dzwonią ludzie ze wszystkich okolic - od Reszla, przez Piecki, po Gminę Mikołajki - dla wolontariuszy to naprawdę codzienność i nie rozumiem zupełnie dlaczego pan burmistrz się dziwi, że do niego dzwonią ludzie. Wszak jest burmistrzem, a wolontariusze są zwykłymi ludźmi - pan burmistrz jest niezwykły, ale zdziwiony 😆
➡️ Pan burmistrz sobie nieco dointerpretował moją wypowiedź z sesji, ale do tego już się przyzwyczaiłam - musiał się wyżyć - fajnie, że się nagrało. Dokładnie, jak poprzednika pana burmistrza wystarczy lekko podprowadzić, żeby puściły mu nerwy. Może kobieta na stanowisku burmistrza, to nie jest głupi pomysł (od razu mówię, że nie ja, bo ja nie rozumiem, co czytam, bo czytam tylko uchwały, a tu jest życie). Pan burmistrz krótkim nerwem jednocześnie się zdyskwalifikował jako potencjalna rodzina adopcyjna dla kota - koty potrafią zdenerwować, wiem co mówię: mam w domu aktualnie trzy, w tym jednego, za którego jest ODPOWIEDZIALNY pan burmistrz właśnie🤣
➡️ Pan burmistrz zostając burmistrzem chyba myślał, że będzie robić same wielkie rzeczy. Największe od II wojny światowej - podobnie, jak jego poprzednik. A takie rzeczy, jak kupy, żwirki, biegunki, choróbska, pazury, krew, wymioty, rany po zabiegach, wysięki w uszach, kleszcze, pchły, mocz na podłodze i ubraniu, zrobi za niego za darmo ktoś, kto po prostu widzi potrzeby mniej spektakularne, niż pan burmistrz. Ale to pan burmistrz wie, gdzie jest życie.
➡️Pan burmistrz nie wie, że o deklaracji w sprawie kociarni poinformowali mnie radni, podobnie jak o tym, że kociarnia ma być w budżecie miasta na 2026. Szkoda, że radni nie odzywają się też w trudnych sprawach. Może pan burmistrz w zakresie wiedzy o życiu mieszkańców osiągnąłby najwyższy level od czasów II wojny światowej.
➡️ Ja nie powiedziałam w żadnym momencie mojego wystąpienia, że urząd nie pomaga - poprzednik pana burmistrza też sobie lubił nieco ubarwić moje wypowiedzi. Powiedziałam, że miasto nie wykonuje swoich obowiązków związanych z ustalonym przez ustawę i deklarację uchwaloną w Programie opieki nad zwierzętami bezdomnymi obowiązkiem zabezpieczania kotów. Bo nie mamy tylko kotów wolnożyjących, które po zabiegach kastracji/sterylizacji wypuszczane są w miejsce bytowania. Mamy jeszcze mnóstwo takich, które można wyadoptować.
➡️ Skoro jest obowiązek, to koty, które aktualnie są pod opieką wolontariuszy nie mogą czekać, aż pan burmistrz sobie poogląda kociarnie w świecie i się zastanowi nad koncepcją, tylko obowiązek oznacza, że trzeba to zrobić. Zrobić po prostu. Bo na razie panu burmistrzowi jest wygodnie, bo za darmo robią to wolontariusze. Oczywiście - urząd płaci za zabiegi, chce kupić żwirek, jedzenie (ja nie skorzystałam akurat, bo nie było mi to potrzebne - są inni wolontariusze, bardziej potrzebujący pomocy, niż ja). To nie jest rozwiązanie całego problemu, bo koty poza tym potrzebują miejsca, w którym będą czekać na adopcję, którą to urząd powinien przeprowadzić jak najszybciej w oparciu o ustaloną procedurę adopcyjną. I w tym mogą pomóc urzędowi wolontariusze - nie odwrotnie. Nie w ten sposób, że wolontariusze robią wszystko za urząd, a urząd ewentualnie (jak ma miejsce między postami z opłatkami) wrzuci posta adopcyjnego. O stronie dedykowanej adopcjom naszych miejskich zwierząt w ogóle zapomnijmy, bo tam kota ani jednego nie ma. No ale pan burmistrz się zastanawia, więc chyba musimy koty poprosić, żeby przestały się pojawiać na drodze wolontariuszy, bo chłopina potrzebuje czasu. I zna życie - z pewnością w życiu zrobił dziesiątki kilometrów po krzakach i błocie z psami do adopcji i wymieniał codziennie po 4 litry żwirku przez ponad miesiąc, bo mu szkoda było kota wywalić z auta, żeby go coś na parkingu nie rozjechało. Podziwiam takie zaangażowanie pana burmistrza. Szczerze.
Kota pan burmistrz nie wziął, a o tym, że mamy problem z systemowym rozwiązaniem problemu, o którym mówiłam na sesji świadczy fakt, że okazało się, że w trybie wyjątkowym na podstawie telefonu z urzędu ten jeden kot (ten, którego zabrałam na sesję) zostanie mimo braku zapisów w umowie, przyjęty do schroniska.
Kota oczywiście do schroniska nie oddam, bo kot jest gotowy do adopcji. A dorosłe zwierzę lądujące w schronisku ma w sumie niewielkie szanse na adopcję - pan burmistrz wie wszystko o życiu, więc to na pewno też wie.
Jedynymi radnymi, które z kotem zostały (bo ja wyszłam chcąc sprawdzić, kto się nim zainteresuje w ogóle) były Wioleta Raczkiewicz i Magdalena Szlońska. Jedna z urzędniczek zaproponowała, żeby został kotem "urzędowym". Została oczywiście Magdalena Góralczyk - bo to ona po stronie urzędu próbuje codziennie nad tym kocim szaleństwem jakoś zapanować. Nie pan burmistrz. Pan burmistrz po sesji poszedł do swojego gabinetu. Na pewno były ważniejsze sprawy, niż kot. Coś tam radni szeptali o Kotwicy - może jakiś opłatek klubowy (no ale ja tu nie o plotkach)🙂
No i macie nagranie. Jeszcze raz: bardzo się cieszę, że to się nagrało. Postów będzie więcej, bo ja dużo czytam, a jak sobie dodatkowo to napiszę, może zrozumiem życie tak dobrze, jak rozumie je pan burmistrz 😂
Pan burmistrz o życiu: