29/11/2025
Ci, którzy wracają, i ci, którzy zostają tylko w pamięci
Rano dostałam wiadomość, której nie potrafiłam od razu przeczytać do końca.
„Witam, Dima Czernow zginął 18 listopada pod Pokrowskiem. Jutro pogrzeb.”
Dima był naszym przyjacielem z dzieciństwa — jednym z tej czwórki, która dorastała razem w Charkowie: Petro, Mariczka, on i ja. Jeździliśmy po mieście starym samochodem marki „Pobiedą”, który Dima sam odrestaurował. Zjeździliśmy wszystkie okolice Charkowskiej Nowej Bawarii z puszką lemoniady w ręku i poczuciem, że świat dopiero na nas czeka. Latem ruszaliśmy w góry Krymu. Przeszliśmy szlak od Bachczysaraju aż po Jałtę — przez Manguł-Kale, Wielki Kanion i płaskowyż Aj-Petri. To były dni, które miały trwać wiecznie.
Miał dziewiętnaście lat, gdy powiedział mi, że chce się ożenić. Mówił to poważnie, ale z tą nieśmiałością chłopaka, który nie wie jeszcze nic o życiu, a jednocześnie przeczuwa zbyt wiele. Miałam siedemnaście. Śmiałam się wtedy, powiedziałam, że się nie śpieszę, że jeszcze mam przed sobą cały świat. Nie wiedziałam, że świat tak szybko się zmienia.
Kiedy napisałam o jego śmierci znajomemu walczącemu pod Zaporożem, odpisał krótkimi zdaniami, jakby każde kosztowało go wysiłek:
„Współczuję. Ale my tu już nie mamy w sobie żadnej empatii. Człowiek, z którym trzy lata siedziałeś w jednym okopie, dziś wraca w czarnym worku. A czasem nie wraca wcale.”
Pisał o gniewie. O wściekłości na tych, którzy w tyle, na terenach nie objętych bezpośrednimi działaniami wojennymi, robią nagrania o Komisjach poborowych i udają, że wojna ich nie dotyczy.
„Jak wrócimy — oni wszyscy poczują nasz gniew” — dodał.
Czy on naprawdę tak myśli? Czy tylko próbuje ochronić się przed bólem, który inaczej by go złamał?
Siedziałam z telefonem w dłoni i nie wiedziałam, co odpisać. Nie dlatego, że brakowało mi empatii. Przeciwnie — nagle zrozumiałam, jak ogromna jest przepaść między nami. Oni żyją w świecie, w którym śmierć jest codziennością; my — w świecie, który mimo wojny wciąż próbuje udawać normalność.
W psychologii mówi się o moral injury — ranie moralnej. To nie szok, nie strach, ale moment, kiedy człowiek przestaje wierzyć, że świat ma sens. Żołnierze z frontu często wracają inni: emocjonalnie odcięci, zamknięci, gniewni. Nie dlatego, że tacy chcą być, lecz dlatego, że inaczej nie przetrwaliby każdego kolejnego dnia.
Historia zna ten mechanizm aż zbyt dobrze.
Po I wojnie światowej nazwano ich straconym pokoleniem.
Po II — mówiono o ludziach, którzy wrócili, ale tak naprawdę nie wrócili nigdy.
Po Wietnamie — o żołnierzach, których własne społeczeństwo witało niezrozumieniem i współczuciem pomieszanym z odrzuceniem.
Po Bałkanach — o społeczeństwach, które nie potrafiły zmieścić w sobie tego, co widzieli ci, którzy walczyli.
My jesteśmy dokładnie w takiej chwili historii.
Żołnierze staną kiedyś w progu swoich mieszkań, a bliscy będą patrzeć na nich jak na tych samych ludzi — choć oni będą już inni.
Trauma nie zostanie na froncie. Ona wróci razem z nimi.
I jest jeszcze jedna, cicha linia pęknięcia: za Ukrainę walczą dziś również obcokrajowcy — ochotnicy, którzy świadomie weszli w cudzą wojnę. Kiedy oni wrócą do siebie, zmierzą się nie tylko z własną traumą, ale i z chłodnym zdaniem, które już dziś krąży po internecie:
„Nikt ci nie kazał walczyć za obcy kraj”.
Ich rany mogą być jeszcze głębsze, bo u nich w domach nie będzie ani bohaterstwa, ani wdzięczności — tylko niezrozumienie.
W słowach mojego przyjaciela z frontu słyszę nie tyle groźbę, ile rozpacz.
On chce, żeby jego ból został zauważony.
Żeby śmierć Dimy — i tysięcy jemu podobnych — miała wagę.
Żeby ktoś po drugiej stronie tej przepaści powiedział: „widzę cię”.
Dzisiaj myślę o Dimie tak, jakby wrócił na chwilę tamtą naszą drogą przez Krym, jakby znów wsiadał do „Pobiedy”, którą tak pieczołowicie naprawiał. On został w tamtym czasie, w swoim śmiechu, w życiu, którego nie zdążył przeżyć.
Może któregoś dnia uda nam się zszyć społeczeństwo na nowo — połączyć tych, którzy widzieli wojnę z bliska, i tych, którzy widzieli ją tylko przez ekran. Ale żeby to się stało, musimy zrobić coś trudnego, a zarazem podstawowego: nie odwracać się od bólu, nawet jeśli nie jest naszym bólem.
Bo wojna łamie ludzi — ale tylko inni ludzie mogą ich później poskładać.