19/09/2025
– Kuba, dlaczego nie chcesz porozmawiać z babcią? – zapytałam syna, patrząc na niego z troską. Siedział przy stole, wpatrzony w ekran telefonu, udając, że nie słyszy. W powietrzu wisiała cisza, gęsta jak śmietana. Właśnie wtedy zadzwoniła teściowa. Odbierając telefon, czułam już w gardle znajome ukłucie niepokoju.
– Aniu, czy ty widzisz, jak on mnie ignoruje? – usłyszałam jej głos, pełen pretensji i żalu. – Przecież jestem jego babcią! Powinien mnie szanować!
Zacisnęłam zęby. Ile razy już słyszałam ten ton? Ile razy musiałam tłumaczyć się za coś, na co nie miałam wpływu? Przez chwilę chciałam wykrzyczeć jej w twarz wszystko, co przez lata tłumiłam w sobie. Ale milczałam.
Jakub i ja pobraliśmy się niemal jak dzieci – oboje mieliśmy zaledwie dziewiętnaście lat. Poznaliśmy się na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, na pierwszym roku studiów. To była miłość od pierwszego wejrzenia – naiwna, szczera i pełna nadziei. Rok później, podczas skromnego wesela w małej sali pod Krakowem, byłam już w ciąży. Wszyscy mówili, że jesteśmy za młodzi, że nie damy rady. Ale ja wierzyłam, że razem przetrwamy wszystko.
Teściowa od początku patrzyła na mnie z góry. "Dziewczynka z prowincji", powtarzała pod nosem. Kuba był jej oczkiem w głowie – jedynym synem, wychuchanym i rozpieszczonym. Gdy dowiedziała się o ciąży, nie kryła rozczarowania. "To koniec jego kariery", mówiła do męża. "Zrujnowała mu życie".
Kiedy urodził się nasz syn, Michał, miałam nadzieję, że coś się zmieni. Że może spojrzy na mnie łaskawszym okiem, że pokocha wnuka i będzie dla nas wsparciem. Ale ona pojawiła się tylko raz – przyniosła pluszowego misia i nawet nie spojrzała mi w oczy. Potem zniknęła na długie miesiące.
Zostaliśmy sami. Kuba próbował godzić studia z pracą na pół etatu w kawiarni. Ja rzuciłam uczelnię – nie miałam wyboru. Michał był wcześniakiem, wymagał opieki i częstych wizyt u lekarzy. Moja mama mieszkała daleko i mogła przyjeżdżać tylko od święta. Teściowa mieszkała dwadzieścia minut tramwajem od nas – ale przez dwa lata nie zapytała nawet, czy czegoś nam potrzeba.
Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Michał miał wtedy wysoką gorączkę i nie reagował na leki. Kuba był na nocnej zmianie. Siedziałam przy łóżeczku i płakałam z bezsilności. W końcu zadzwoniłam do teściowej – pierwszy raz poprosiłam ją o pomoc.
– Przepraszam, Aniu, ale mam jutro ważne spotkanie w pracy – odpowiedziała chłodno. – Poradzisz sobie sama.
Poradziłam sobie. Zawsze musiałam radzić sobie sama.
Mijały lata. Michał rósł na bystrego chłopca – trochę zamkniętego w sobie, ale bardzo wrażliwego. Kuba coraz częściej znikał z domu – praca, studia, potem koledzy i imprezy. Z czasem nasze małżeństwo zaczęło się sypać. Kłóciliśmy się o pieniądze, o brak czasu dla siebie, o zmęczenie.
Teściowa pojawiała się tylko wtedy, gdy trzeba było zrobić dobre wrażenie na rodzinie albo pochwalić się wnukiem przed sąsiadkami. Przynosiła drogie zabawki i oczekiwała wdzięczności – ale Michał patrzył na nią obojętnie.
– Dlaczego on mnie nie przytula? – pytała kiedyś szeptem Kuby.
– Może dlatego, że go nie znasz? – odpowiedział cicho mój mąż.
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w oczach teściowej cień zwątpienia.
Kiedy Michał poszedł do szkoły podstawowej, zaczęły się kolejne problemy. Był inny niż reszta dzieci – nieśmiały, zamknięty w sobie. Nauczycielka sugerowała terapię. Sama musiałam znaleźć specjalistę i zapłacić za wizyty – teściowa nawet nie zapytała, jak sobie radzimy.
Pewnego dnia Michał wrócił do domu ze łzami w oczach.
– Mamo, dlaczego babcia mówi wszystkim, że jestem niewychowany?
Zatkało mnie.
Zakończenie w pierwszym komentarzu 👇