07/07/2025
Do Opactwa Fontgombault trafiają tylko ci, którzy chcą tu trafić. Raczej trudno sobie wyobrazić, by ktoś tu przypadkowo „wpadł”, wstąpił „po drodze”. Już samo odsunięcie od uczęszczanych szlaków, w trójkącie między Poitiers, Tours i Chateauroux, utrudnia dostęp. Ale dochodzi do tego jeszcze jakaś bariera psychologiczna, którą tworzy opinia, utrwalana przez niechętnych temu miejscu nowinkarzy. Gdy podróżowałem do Fontgombault pierwszy raz (1988), w kolejnych miejscach postoju rozmaici ludzie ostrzegali mnie przed tym, co tam zastanę, zarówno otwarcie, jak aluzyjnie. Ostrzeżenia te nie były może wyszukane, bo wpisywały się w schematy myślenia naszych „modernistów” – ale na pewno u wielu ludzi wywoływały ową trudną do przekroczenia barierę, zbudowaną z niezrozumienia i kpiny. Tymczasem na miejscu i tak człowiek ze świata napotyka coś, czego długo musi się uczyć. Jest to najważniejsza bariera – wynikająca z naszej osobistej małości. Znika zgiełk, czego można się z góry spodziewać w klasztorze kontemplacyjnym. Ale przy pierwszym podejściu znika także to dobre samopoczucie, z jakim ludzie światowi usprawiedliwiają swe chciane ułomności. Znika – jakże boleśnie! – pozór owej wyższości, z jakim niemal każdy inteligent mierzy „braciszków”. Rozproszenie złudzeń w których żyliśmy, odczuwa się jak małą śmierć. Cóż można wtedy powiedzieć na widok drabiny sięgającej Pana Boga? ‒ „O jak straszne jest to miejsce!” Jak więc można znieść to ogołocenie, które w tym miejscu przecież tylko przeczuwamy, oglądamy z dala? – Nie da się go znieść bez miłości, tylko ona jest istotna. I tu w pomoc przychodzi nam dewiza tego opactwa: „Fons Amoris” – Źródło Miłości.
Opactwo Fontgombault, odnowione w 1948 roku, sięga swoimi korzeniami XI wieku. Świadczy o tym majestatyczny kościół romański. Reszta zabudowań jest późniejsza. Zaczynamy naszą przechadzkę, której szlakiem niech będzie bardziej Benedyktowa drabina pokory niż rozkład pomieszczeń. Sercem klasztoru jest oczywiście jego kościół. Ale my zacznijmy wyjątkowo od innego miejsca – od furty. Tutaj zjawiają się wszyscy przyjezdni. W okienku spotykają furtiana. Zaczyna się pierwsza lekcja pokory. Obserwujemy gesty, zachowanie, słowa. Nie lekceważył ich św. Benedykt, skoro przypisał im stopnie na swej drabinie. Dlatego uśmiech jest bez rubasznych pomruków, a oczy nie chcą niczego zabrać, chętnie spuszcza się je na ziemię (jednak w zdecydowany, męski sposób, a nie po pensjonarsku).
Przywołany przez furtiana, nadchodzi ojciec opiekujący się gośćmi. Wysoki i czarny mnich. To on wprowadza nas do klasztoru, a my wędrujemy po kolejnych stopniach pokory. Mnich nie mówi dużo, ale dokładnie tyle, ile potrzeba dla okazania serdeczności i podania koniecznych informacji. W jego zachowaniu wyczuwamy nie tylko zakonną obserwancję, ale i domową ogładę (jakże ułatwia ona życie!). Z jego twarzy, chętnej do uśmiechu, przebija ciepły humor, który potwierdza się w tych anegdotach, które opowiada gościom oprowadzanym po klasztorze. Wielka to sztuka nie nadużywać słowa ani w sposobie mówienia, ani w ilości! Trzeba i tutaj pokory, bo cóż innego chroni przed bezpłodnym brylowaniem?
Według św. Ojca Benedykta pokorę da się poznać nie tylko po gestach i słowach, ale również w uczynkach. Mnisi starają się nie odstępować drogi wspólnej, którą jest Reguła. Już tu widać, że życie mnisze nie polega na ucieczce w prywatność pobożnej inwencji. Benedyktyni są cenobitami, tzn. mnichami prowadzącymi życie wspólne. Każdy, kto wchodzi do tej społeczności, zgadza się, by jego życie było odtąd kształtowane przepisami Reguły z VI wieku, która nazywa klasztor „szkołą służby Pańskiej”. Nikt tu nie ma „własnego życia” – bo każdy przyszedł je stracić, zgodnie z nauką ewangeliczną.
Ścisłe podleganie Regule jest zresztą zadaniem nie tylko dla poszczególnych mnichów, ale dla całej wspólnoty. W Fontgombault żyje się w atmosferze ciszy, będącej przejawem porządku.
Cisza tu rzeczywiście panuje. Nie byłoby to możliwe, gdyby każda osoba i każda rzecz nie miały swojej funkcji i miejsca. Na straży owego zauważalnego ładu stoi właśnie Reguła i roztropność Opata. Ułatwieniem przewidzianym przez św. Benedykta jest niemal pełna samowystarczalność Opactwa. Mnisi uprawiają pole i ogród, prowadzą hodowlę, mają własne warsztaty, nawet elektrownię wodną. Mają też własne studium teologiczne, w którym zapoznają się z Pismem św., dogmatem, nauką moralną, pismami Ojców i myślą św. Tomasza. Nie ma więc pretekstu do mieszania klasztoru ze światem. Nie ma zatem konieczności dokonywania szkodliwych kompromisów. Życie mnichów w Fontgombault jest zrozumiałe i przewidywalne (jak stara benedyktyńska dewiza: „módl się i pracuj”), bo rządzi nimi jedna Reguła, a nie jej mdłe adaptacje.
To, co odczuwa przybysz ze świata w kontakcie z furtianem, prefektem gości, jego pomocnikami, oraz czego doświadcza wchodząc w cichy rytm życia klasztoru – to oczywiście najpierw pewne wrażenia, zewnętrzne poczucie inności tego „raju klasztornego”. Może to skłonić do pewnej pogłębiającej refleksji, która będzie się starała odkryć wewnętrzny motyw spokoju, ciszy, małomówności, umiaru gestów.
Otwieramy jeszcze raz Regułę, którą czyta się codziennie małymi fragmentami na porannym zgromadzeniu w kapitularzu: „Do ciebie więc kieruję teraz moje słowa, kimkolwiek jesteś ty, co wyrzekasz się własnych chęci, a chcąc służyć pod rozkazami Chrystusa Pana, prawdziwego Króla, przywdziewasz potężną i świętą zbroję posłuszeństwa”. W klasztorze naszą uwagę przyciągają kamienne budowle i organizacja życia, ale prawdziwy podziw budzi widok całej zgromadzonej tu rodziny: około osiemdziesięciu mnichów dziesięciu różnych narodowości, w wieku od 20 do 85 lat...
Chodząc po opackim parku dla gości, myślimy, kim są ci ludzie, do których w Fontgombault zwraca się słowami swojej Reguły ich św. Ojciec Benedykt? Zazdrośnicy, których klasztory właśnie wymierają z braku powołań, powiadają, że idą tu synowie arystokratycznych rodzin, zagubieni we współczesnych stosunkach zwolennicy ancien regime’u, prawicowa ekstrema. A jednak Fontgombault – owszem, jedno z historycznych „opactw królewskich” – nie jest rezerwatem „starych dobrych czasów”. Jest raczej miejscem cudownego pojednania starego z nowym (nova et vetera!), bardzo trudnego może zwłaszcza we Francji. Za bramą Opactwa liczy się już zresztą tylko jeden rojalizm – rojalizm Chrystusa Króla, w którego służbę wstąpili ludzie o rozmaitych biografiach i korzeniach.
Każdemu trudno „wyrzec się własnych chęci”. Może to być jedynie wynikiem trzeźwej oceny samego siebie, w której rozpoznajemy swoje braki, swoje słabe miejsca. Św. Benedykt widzi tu trzy etapy. Najpierw trzeba rzeczywiście rozpoznać swoją sytuację, a w niej nasze ograniczenia. Trzeba umieć o tym szczerze mówić. Dopiero wtedy przychodzi jasna świadomość tego, że sami niewiele możemy i powinniśmy poprzestawać na małym (co nie znaczy: na byle czym). Tutaj może zrodzić się tak normalne w życiu zakonnym pragnienie bycia najmniejszym. Dopiero wtedy prawdziwego uzasadnienia nabiera to, iż człowiek nie tylko znosi podleganie swoim przełożonym, ale pragnie go z serca. Mnich widzi więc swoją nieużyteczność i zarazem niepowtarzalną rolę wspaniałego Chrystusa. Słucha Chrystusa, gdy podlega opatowi.
Daleko zaszliśmy w tej wspinaczce po klasztornej drabinie Jakubowej. Kolejne stopnie oddalają od ziemi, a ta odległość mąci umysł i dręczy niewprawnego przechodnia. Tymczasem Reguła wzywa, by iść „z otwartymi oczami”. Ale być może takie spoglądanie przyprawi o zawrót głowy? Czy więc życie mnisze jest immunizowane od pokusy wywyższenia, jakiejś utraty przytomności, która zdarza się miłośnikom górskich wspinaczek?
Ale o jakie wywyższenie chodzi? Przy wejściu do refektarza, na chwilę przed posiłkiem, Przewielebny Opat umywa ręce gościom. Jest to znak uprzejmości, który przypomina, że mnisi chcą w przychodzących widzieć samego Chrystusa. Ale i Opat nawiązuje tu do uniżenia samego Pana wobec Jego uczniów. I słusznie, bo to w nim uwidacznia się w tej wspólnocie królewski majestat Chrystusa i Jego opieka. Wyrzekający się swego chcenia mnisi składają swoją wolę do dyspozycji Opatowi. Umieją to okazać zewnętrznie, gdy czekają na jego obecność i znak w kościele, refektarzu, kapitularzu, wszędzie. Opat poucza, karci, radzi się, postanawia. Jest ojcem, którego władza nie jest ograniczona w czasie (rządzi dożywotnio), a jej istotną granicą jest bojaźń Boża i treść Reguły. Gdy mnisi klękają wobec Opata, aby im po ojcowsku przebaczył popełnione winy, rozumiemy, że wyrzeczenie się własnej woli nie jest czymś jednorazowym i prostym. A gdy przyjdzie trud i przykrości, będące częstą okolicznością życia wspólnego i posłuszeństwa – przychodzi też czas na następny stopień pokory. Wywyższenie przez uniżenie.
Tak długo już chodzimy po Fontgombault, a jeszcze nie byliśmy w kościele. Bogaty portal w stylu poitewińskiego romanizmu przypomina, że to „dom Boży i brama niebios”. Wstępujemy do zacienionej nawy głównej. Wokoło, przy kolumnach ołtarze, przy których odprawia się poranne Msze ciche (dzisiaj ewenement!). W nawie bocznej stoi czczona tu szczególnie figura Matki Bożej z Dzieciątkiem, a przed nią palą się świece. Na granicy nawy kuta metalowa krata na wysokość pasa, a za nią – drewniany chór mniszy, podniesiony nieco w górę. W oddali widać kamienny ołtarz główny, przy którym codziennie odprawia się Mszę konwentualną. Czerwony punkcik lampki oliwnej w głębi przypomina o realnej obecności Tego, cui omnia vivunt.
Mnich pociąga za sznur i piękny głos dzwonu ob- wieszcza kolejną porę modlitwy wspólnej. Tych pór jest w ciągu dnia siedem, a poza tym jest jeszcze, przed wschodem słońca, „nocna służba Boża”. Wszystkie te benedyktyńskie godziny kanoniczne otaczają swoim orszakiem największe misterium wiary – Mszę św., która jest tu odprawiana według klasycznego (jak to się mówi: „przedsoborowego”) rytu rzymskiego, z niebywałą wprost uwagą i pobożnością. Wszystkie oficja odprawiane są dokładnie według porządku ustalonego w Regule (a trzeba powiedzieć, że nie jest tak wszędzie), a więc w ciągu tygodnia odmawia się wszystkie psalmy. Zachowano łacinę. Kultywuje się najlepsze tradycje solesmeńskie w śpiewie gregoriańskim.
Wszystko to oszałamia kogoś, kto boleśnie przywykł do nieuwagi, dowolności, a nawet prostactwa w sprawowaniu świętych misteriów wiary. A jednak to nie estetyczna harmonia głosów, gestów i słów tak nas uderza. Klucz do sprawy znajduje się znowu w Regule, gdzie nawołuje się do pamięci o bliskiej obecności Boga, jeszcze wyraźniejszej w trakcie sprawowania Oficjum Bożego: „Zastanówmy się zatem, jak należy zachowywać się w obliczu Boga i Jego aniołów, i tak śpiewajmy psalmy, aby nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta”.
Głos dzwonu nie rozprasza narosłych pytań. Z tymi pytaniami przyglądamy się mnichom, którzy w przewidzianym porządku klękają przed Najświętszym Sakramentem, wchodzą do chóru, kłaniają się Opatowi, zajmują swoje miejsca. Jeszcze raz stopnie pokory: w twarzy, spojrzeniu, geście. Po co to wszystko? Po co tu jesteście, mnisi Opactwa Matki Bożej w Fontgombault? Nie prowadzicie duszpasterstwa, ani drukarni. Nie prowadzicie akcji charytatywnej, ani szpitala. Nawet rekolekcji nie organizujecie. Nie słychać, byście się specjalizowali w jakichś studiach naukowych. Po co więc to wszystko? Klasztor kontemplacyjny. Wobec czegoś takiego świat staje zdumiony, odchodzi obrażony, rozkłada ręce w geście wzburzonego niezrozumienia. „Co tu robicie?” – zapytał ktoś pewnego dnia warszawskie benedyktynki-sakramentki, których powołaniem jest nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu. Odpowiedziały mu: „Modlimy się”. Uprzejmie się uśmiechnął i poważnie zapytał: „A co poza tym?”. „No cóż, pieczemy jeszcze komunikanty...” Spokój wrócił na twarz: „A, to rzeczywiście jesteście potrzebne”.
Życie kontemplacyjne mnichów może być usprawiedliwione tylko jednym argumentem: miłością Boga, która wypowiada się w religijnej czci. Z tego wypływa racja ich bytu. I to czyni zrozumiałym cały trud, który wkładają w modlitwę, pracę i... wypoczynek. Ich droga jest bardzo podobna do „małej drogi”, którą pobiegła św. Teresa z Lisieux. Jest to droga bojaźni Bożej, sławionej w psalmie jako „początek mądrości”. Ale racją tej szczególnej bojaźni synowskiej jest nie kara, tylko miłość.
Mnisi śpiewają nieszpory. Gdy skończą, wyjdą z kościoła i wrócą do innych zajęć. A my zakończymy naszą przechadzkę po Fontgombault. Ich delikatne Magnificat będzie jednak odtąd drążyć serce przechodnia.
Paweł Milcarek
Fragment wstępu do książki 'Z całą prostotą' - rozmowy Pawła Milcarka z Dom Antoine Forgeot, śp. opatem benedyktynów w Fontgombault.
➡ https://debogora.com/product-pol-148-Z-cala-prostota.html