03/06/2024
jan twardowski
0.0
Twardowski siedział przy piecyku opalanym drewnem i patrzył w chmury za oknem osłoniętym brudną od kurzu i spowitą pajęczynami szmatą, którą przy odrobinie wyobraźni można by nazwać firanką. Białe kłębiaste kumulusy pełzały leniwie po spokojnym niebie jak pasące się owce na tatrzańskiej hali. Lepkie od wosku siermiężne dłonie Twardowskiego nadawały kształt brunatnożółtej bryle. Homunkulus z czarcią podkową był już prawie gotów, jeszcze tylko kosmyk byczej sierści, owijanie w okienną pajęczynę, rogi ze szczęki pratchawca czy jak też się te żuki nazywają... I gotowe, jeszcze tylko najważniejsze... a tak: odpowiednie ryty i przywołanie. Twardowski dobrze pamiętał sen jaki przyszedł do niego, co prawda już nawet lata temu ale wciąż był żywy jak wezwanie z zaświatów, jak śmiech umarłego jak zaproszenie... Diabelska wizytówka. Pod tym imieniem znajdziesz mnie a ja przyjdę po ciebie Janie na twe usilne wezwanie. I pentagram z podwójnym krzyżem, lekko przekoszonym tak jakby ukrzyżowanym – cholernie nie lubianym – choć nie do końca... Twardowski zawsze czuł, że w krucyfiksie zawarty jest jakiś głębszy przekaz, ledwo wyczuwalny podtekst, jakby lekka drwina z boskiej mocy zbawcy. Takie „Hallo! Nie widzisz, że my tu rządzimy? Nie przyłaź tu więcej bo zawsze skończysz tak samo”. Australijscy farmerzy wieszają ścierwa kojotów czy tych całych Dingo na swoich ogrodzeniach z inwentarzem ku przestrodze – uważaj bo my się tu nie cackamy w żadne popierdółki – od razu w łeb na dzień dobry. Taki co tu przyłazi do tego piekła musi mieć jaja ze stali... ale co z tego jak i tak wiadomo, kto rządzi na tej dzielni. Kościoły są pełne sfrustrowanych utracjuszy, luzerów bez ambicji i charakteru – pełno żebraków i ich zasranych modlitw o jałmużnę, której nigdy nie starczy na zupę i na piwo. Na dobrego browara też nigdy nie starcza a ledwie na te tanie sikacze albo bełty. I jak tu k***a być porządnym alkoholikiem – można być jedynie smętnym opojem wiecznie niedopitym... Tu Twardowski pociągnął tęgi łyk kwasu ze słoja po ogórkach kiszonych, wysupłał ze szczęki łodyżkę kopru i żuł ją z rozmysłem między zębami. Zapatrzony w dal wyjął ją z ust i w twardym wosku wyrył zapamiętane znaki, chlasnął szkłem opuszek kciuka i przyłożył krwawiący palec do figurki diabła, patykiem wygrzebał czerwonawy węgiel z dymiącego piecyka i bez wahania pochwycił go drugą dłonią. Normalnie by zawył lecz teraz tłumiony ból przekuł w moc wezwania. Wyszeptał jego imię, jednak to nie wystarczyło krzyknął Boruta ty fiucie ile mam jeszcze na ciebie czekać? W umyśle poczuł tylko jak rozlewa mu się czarny atrament na przestrzeni wewnętrznego nieba, jego wizje wielu wymiarów zlały się w formę pustki. Mała czarna dziura wbijała mu się niczym gwóźdź w czaszkę, łomotało jak stado niemieckich buciorów na drewnianej podłodze, pod którą się ukrywał jako dzieciak jeszcze za czasów powstania. Ten sam strach – ten sam wkurw, bezradność i bierny opór. Łomot nie ustawał – wręcz się nasilał. Teraz dzwonienie w uszach. K***a ja pierdolę jakieś ciule wyjebały mi okno kamieniem. Ocknął się z letargu, podniósł wzrok znad barłogu rozwleczonego pod oknem gdzie stare koce mieszały się z odłamkami szkła z wybitej szyby. Na zewnątrz widniały dwie postacie w mundurach i dochodziło go jego nazwisko wypowiadane jakby z drwiną i tak jakby od niechcenia...
Twardowskiii – długo tu mamy jeszcze na ciebie czekać?
A w głowie usłyszał dokończenie zdania: … ty fiucie...
Takie opowiadanka czasami sobie piszę do poduszki ;-)
Jeśli to kogoś zainteresuje to napiszę więcej - bo Twardowski to barwna postać nasza narodowa jest :-)