12/06/2025
We wspomnienie Poznańskiej Piątki pozwólmy im samym opowiedzieć swoją historię:
„Kiedy 29 maja 1939 r. wspinałem się na palce i zrywałem pęki bzów, nie myślałem, że w trzy lata później będę kończył swój pamiętnik w więziennej celi. Żeby opisać wszystko, co się od tego dnia zdarzyło, trzeba by napisać książkę, ale muszę się streszczać, bo więzienie to nie dom przy Łąkowej. Aresztowano mnie – wraz z kolegami z oratorium: Cześkiem Jóźwiakiem, Frąsiem Kęsym, Edkiem Klinikiem i Jaroszem Wojciechowskim – we wrześniu 1940 roku pod zarzutem przygotowań do zdrady stanu, czyli przynależności do tajnej organizacji. Smak tortur poznałem w Domu Żołnierza w Poznaniu, gdzie mieściła się siedziba gestapo. Przebywaliśmy tam niecałe dwadzieścia cztery godziny, ale były to najcięższe dni w moim życiu. Następnym miejscem kaźni był osławiony Fort VII w Poznaniu, gdzie spędziliśmy blisko cztery tygodnie. Cztery tygodnie nieustannego znęcania się nad nami i niepewności o życie. Nikt z przekraczających bramę ponurej budowli nie wiedział, czy opuści ją żywy. Myśmy ją opuścili, by trafić do więzienia przy ulicy Młyńskiej. Otuchy do przetrwania w Forcie VII dodawały nam: wspólna modlitwa, cicho nucone pieśni i różańce, odebrane nam podczas pierwszej rewizji i wrzucone do kosza na śmieci, które dzięki nieuwadze gestapowców udało się nam odzyskać. Stały się one dla nas najcenniejszą pamiątką z czasu wolności. Na Młyńskiej, po krótkim pobycie razem z kolegami, wtrącono mnie do celi, gdzie przebywało kilku pospolitych przestępców. Patrzyli na mnie ze zdziwieniem, gdy klękałem do pacierza czy sięgałem po różaniec. Ale parę razy zaśpiewałem im coś wesołego i nawet mnie polubili. Kolejnym miejscem naszej więziennej tułaczki były Wronki. Trafiliśmy tam 16 listopada 1940 roku. Tu staliśmy się »prawdziwymi« więźniami. Ogolono nam bowiem głowy i dano więzienne pasiaki” – zanotował Edward Kaźmierski
Jarogniew w liście do siostry: „Poznałem i przejrzałem dokładnie życie Matusi, Ojca, Twoje i swoje i dlatego jestem pewny, że będziesz się raczej ze mną cieszyć, a nie rozpaczać, bo dostępuję nadzwyczajnej łaski Bożej i odchodzę, poznawszy gruntownie moją przeszłość, bez najmniejszego żalu”.
Ostatni list Czesława Jóźwiaka: „Jest 7.45 wieczorem. O godz. 8.30, tj. pół do dziewiątej, zejdę z tego świata. Proszę Was, tylko nie płaczcie, nie rozpaczajcie, nie przejmujcie się, Bóg tak chciał. Szczególnie zwracam się do Ciebie, Matusiu kochana, ofiaruj swój ból Matce Bożej Bolesnej, a Ona ukoi Twe zbolałe serce”. Proszę Was bardzo, jeżeli w czym Was obraziłem, odpuście mej duszy”.
Z ostatniego listu Edwarda Klinika: „Do ostatniej chwili z moją silną wiarą w sercu idę spokojnie do wieczności, gdyż nie wiadomo, co by mnie tutaj na ziemi czekało. Was proszę, moi kochani, o modlitwę za moją grzeszną duszę, proszę Was o przebaczenie mych grzechów młodości. Ściska Was i całuje z całego serca i z całej duszy Was zawsze kochający syn i brat”.
Franciszek Kęsy w liście do rodziny: „Bóg dobry bierze mnie do siebie. Nie żałuję, że w tak młodym wieku schodzę z tego świata. Teraz jestem w stanie łaski, a nie wiem, czy później byłbym wiernym mym przyrzeczeniom Bogu oddanym. Kochani Rodzice i Rodzeństwo, bardzo Was przepraszam raz jeszcze z całego serca za wszystko złe i żałuję za wszystko z całego serca. Przebaczcie mi. Idę do Nieba – do zobaczenia tam w Niebie”.
Błogosławiona Piątko Poznańska, módl się za nami!