Tadeusz Pawłowski

Tadeusz Pawłowski O tym, co nie koniecznie ważnego dzieje się w Rawiczu.

23/08/2025

Końcówka wakacji kojarzy mi się z dożynkami. Na prezentacji zdjęcia z dożynek w Masłowie, Zawadach i Dębnie Polskim sprzed równo dwudziestu lat. Niektórzy w tym czasie dorośli, inni odeszli, a w tym czasie pojawiło się pokolenie, które może nie wiedzieć, że nie było smartfonów, ale ludzie umieli się dogadać. Wydaje mi się, że taka przyjazna atmosfera, którą pamiętam z tamtych czasów, chyba została uchwycona na 50 fotkach.

W krainie Lelum Polelum.W tych letnich, choć w polityce gorących dniach, zwolennicy i przeciwnicy zasiadających w różnyc...
20/08/2025

W krainie Lelum Polelum.
W tych letnich, choć w polityce gorących dniach, zwolennicy i przeciwnicy zasiadających w różnych fotelach, mogli się sami przekonać, ile na mapie politycznej świata znaczy kraj mlekiem pod nosem i snusem pod wargą płynący.
IV RP, obecnie to kraj, który pretenduje do liderowania, ale w czwartym świecie. Kraj walczy o palmę pierwszeństwa z jedynym w tej grupie konkurentem, z mocarstwem San Escobar ze stolicą w Ułan Batyr.
Naście lat temu rodzima polityka zasłynęła w półświecie walką o krzesła. Ale choć dwie „cztery litery” chciały się usadowić na jednym fotelu, to jednak przy stole negocjacyjnym kraj był reprezentowany i to naraz przez dwójcę prześwietną.
Teraz zasłyniemy jako kraj, w którym walczy się na puste miejsca przy różnych stołach. Być może nie warto zasiadać lub reprezentować przy stole, za którym naprzeciwko siedzi ryży lokaj wschodniego zbrodniarza. Albo też nie ma sensu branie udziału w rozmowach, bo i tak „nic o nas, bez nas”, ale tylko w czwartym świecie się nie może wydarzyć. Bardzo prawdopodobne, że w normalnym świecie kolejny raz dostaniemy łomot w następnej napaści orków ze wschodu.
Po kilku tygodniach od ostatnich wyborów widać już wyraźnie, że najwyższy urząd w czwartej „ruspublice” pełni jakiś sołtys. Butny i zadufany w swoim majestacie bokser, ale na razie no name w polityce międzynarodowej.
Mediaworkerzy wraz z chórem followersów z tego byłego sutenera o mentalności, posturze i manierach hotelowego alfonsa, próbują na siłę zrobić prześwietnego męża stanu. Poprzedni „dys, dys, dys”, tys był wychwalany przez mediaworkerów za to, że przez 10 lat „i to bez przerwy się uczył” fachu, a już zaledwie po 10 dniach został zapomniany.
Ale każdy, kto przejawia choć odrobinę zdrowego rozsądku analizując ostatnie wydarzenia, to widzi, że taki ktoś nadaje się jedynie na ochroniarza na wiejskim festynie. Do tego otoczył się dyletantami, którzy bardziej przypominają radę sołecką wsi, gdzie psy „czterema literami” szczekają na raz, aniżeli wykwalifikowanych i obytych w pierwszym świecie dyplomatów, którzy na razie nie dorośli nawet do statusu „dyplomatołków”.
Taki dzisiaj mamy klimat wokół rezydentury w kraju, rozglądającej się jakby tu w ustawce na leśnej polanie dać wycisk w „szlachetnej szermierce na pięści” sennej zgrai z małego pałacu. Jak się jeszcze mocniej nadymają wraz ze swoim „pryncypałą”, to sprawią, że otumaniony lud ze sztachetami wyrwanymi z płotu stanie do walki z kilkusettysięczną watahą ze stacji benzynowej wyposażonej w atomowe bejsbole. I skończy się, jak zwykle, rejteradą całej wierchuszki na znienawidzony Dziki Zachód, gdzie prawdopodobnie konta już czubate od dawna tam czekają.
Przez kilka dni usłużne media pompowały dumę, oczywiście narodową i wymyślały coraz to nowe frazesy o wyjątkowości męża i małżonki, aby utwierdzać przygłupi elektorat, że oto wreszcie zasiadł na tronie prześwietny mag w towarzystwie nie mniej prześwietnej kapłanki domowego ogniska. Ale ten szaman tak się nadymał i naprężył, aż wyszła plama, walnięta w puste miejsce, co rozwaliło cały mit. Co prawda na początku września naprężony pojedzie zlizywać okruchy ze stołu, do którego w normalnym trybie nie dostąpił zaszczytu, ale mediaworkerzy już przygotowują podłoże propagandy sukcesu.

380–lecie budowy fortyfikacji Rawicza.W Archiwum Państwowym w Poznaniu pod numerem 53/4320/0/-/I/30 znajduje się dokumen...
17/08/2025

380–lecie budowy fortyfikacji Rawicza.
W Archiwum Państwowym w Poznaniu pod numerem 53/4320/0/-/I/30 znajduje się dokument o wymiarach: 322 x 200-203 mm, składający się z podwójnej karty papieru; pismo gotyckie, ozdobne; (na odwrocie: regest uniwersału w języku niemieckim z błędną datą 1666-24-VI), o następującej treści:
„Jan z Bnina Opaliński Wojewoda Inowrocławski.
Wiadomym czynimy, komu o tym wiedzieć należy, osobliwie Urzędowi Radczemu Wojewódzkiemu i Wszystkiemu pospólstwu miasta naszego Rawicza, że przy miastach i miasteczkach nowo fundowanych, gdy do perfekcji swojej przychodzą, wszelkie porządki są potrzebne. Między naszymi porządkami najpotrzebniejsze, gdy miasta i miasteczka w zamknięciu ostawają: co nie każdemu wolno w nocy wjechać i wyjechać, do którego porządku my się przed rokiem zastosowali i kazali Burmistrzowi Waszemu Rawickiemu, aby się o to starał, żeby i miasto nasze Rawicz było i powstawało w zamknięciu dobrym i wałem otoczone było, któremu rozkazowi dosyć uczynił i początek zakładał (zrobił).
Jednak nas to doszło słyszeć, że się niektórzy mieszczanie nasi rawiccy znajdują, którzy woli naszej i rozkazowi naszemu przeczą, co nas bardzo boleć musi.
Rozkazujemy tedy tym Uniwersałem naszym surowo Urzędowi Radczemu Wojewódzkiemu i wszystkiemu pospólstwu, abyście ten rozpoczęty budynek koło wału jak najprędzej kończyli, a że to nie będzie wielkim ciężarem mieszczan, pozwalamy brać na ten budynek na pierwszy rok z naszych dochodów piwa trzydzieści warów i cały dochód koła Bractwa Strzeleckiego, z miejskich kas dochodów żebyście na każdy rok przeznaczyli (guldenów) złotych tysiąc, komornicy w mieście, chałupnicy na przedmieściu, którzy ciężarów mało co ponoszą w tydzień raz darmo powinni robić i że się zajmuje ogrody, przez które wał musi być prowadzony, jest to wola nasza, gdyż pieniądze według pierwszego kupna będą zwrócone Posesorom tych ogrodów, mają być Radczemu bez uprzykrzania ustąpione. A który by się ważył z poddanych naszych być przeciwko naszemu rozkazowi, każdego takiego pewną i nieodmienną winą obwinionego, tego z winą przy sobie posłać panu na Zamku Osieckim.
Anno Domini 1665
Jan z Bnina Opaliński. Zofia Opalińska”
Przekładając ów uniwersał (w tym przypadku list właścicieli Rawicza odczytywany publicznie, dotyczący budowy wałów obronnych wokół miasta), na język współczesny, Jan z Bnina Opaliński i jego małżonka Zofia nakazują dokończenie budowy „budynku koło wału” oraz poprowadzenie wału i wskazują sposób finansowania tych inwestycji. Szczegóły finansowania i nieodpłatnego świadczenia robót przez mieszczan są w opisane w sposób miarę zrozumiały.
O jaki to budynek i wał chodzi? Analiza pism źródłowych pozwala przypuszczać, że chodzi o budynek strzelnicy oraz o wał po wschodniej stronie miasta, biegnący z północy na południe - na dzisiejszym planie miasta, ulicą Scherwentkego (od plant przy Domu Kultury) do ulicy Stanisława Staszica (do plant przy pomniku JPII).
Z treści uniwersału wynika, że w tym roku mija 380 rocznica ufortyfikowania Rawicza.
Miasto Rawicz, założone na „surowym korzeniu”, w dokumencie lokacyjnym wydanym Adamowi Olbrachtowi z Przymy Przyjemskiemu pierwotnie miało charakter grodu otwartego (nieufortyfikowanego).
Fortyfikacje – wały wzmocnione jakąś formą ostrokołu oraz fosa wraz z mostami zwodzonymi i bramami z wieżami obronnymi zostały wybudowane w latach 1664-1665 po szóstej wojnie szwedzkiej zwanej „potopem szwedzkim” (1655-1660). Miały chronić miasto głównie przed „luźnymi grasantami”. Widok miasta, uwieczniony na miedziorycie sprzed 1707 r. przedstawia Rawicz od wschodniej strony wraz z wałami i strzelnicą po południowej stronie miasta. Niestety przed regularnymi oddziałami wojskowymi wały i fosy w następnych latach miasta nie obroniły. Fortyfikacje obronne, wybudowane za czasów właścicieli Rawicza z rodu Opalińskich, zostały wraz z całym miastem od 18 lipca 1707 r. niszczone przez wojska moskiewskie pod dowództwem pułkownika Szultza (czeladnika szewskiego rodem z Leszna). Moskale najpierw splądrowali miasto i przedmieścia, a potem je wielokrotnie podpalali. Pożar trwał 10 dni. W dwa lata później wybuchła zaraza, która w latach 1709/11 pochłonęła 1895 ofiar.
Odbudowa miasta ze zgliszcz odbywała się już pod rządami Sapiehów. Pierwszym z nich był mąż Ludwiki Opalińskiej, Jan Kazimierz Sapieha (zmarł w 1739), starosta bobrujski, starosta generalny wielkopolski, hetman w. litewski i feldmarszałek rosyjski, który objął Rawicz po 1705 r. Odbudowę miasta po tych katastrofalnych klęskach jeden z rawickich dziejopisów nazywa „drugą lokacją miasta”. Wtedy dopiero przesunięto linię wałów na wschodzie, Nowy Rynek włączono w obręb obwarowań i rozmierzono ostatecznie całą wschodnią połać miasta. Rok 1754, w którym ukończono budowę ratusza, zamykał jeden z najlepszych okresów w życiu gospodarczym Rawicza.
Wynotował i graficznie zobrazował TP.

We wrześniu minie 37 lat od dwudniowej imprezy Telewizyjnego Turnieju Miast (TTM), w którym Rawicz zmierzył się z Płońsk...
14/08/2025

We wrześniu minie 37 lat od dwudniowej imprezy Telewizyjnego Turnieju Miast (TTM), w którym Rawicz zmierzył się z Płońskiem.
TTM był cyklem programów prezentowanych w TVP2, cieszący się sporym zainteresowaniem widzów. Program drugi TVP w czasach PRL uchodził za bardziej „rozrywkowy”, a oprócz jedynki i dwójki, innych wtedy nie było. TTM były emitowane w TVP od lat 60-tych. Ale od turnieju Rawicza z Płońskiem kolejne edycje odbyły się w nowej formule. Jednak zrealizowano już ich niewiele, bo w 1989 r. skończył się PRL.
Nie wiem, jak wyglądała od kuchni realizacja wcześniejszych turniejów, ale podczas TTM Rawicz-Płońsk, dwie ekipy realizujące programy, jedna w Rawiczu, a druga w Płońsku, rywalizowały ze sobą „śmiertelnie poważnie”. Podczas programu tego nie było widać, bo wszystko odbywało się jakby w formule zabawy dla widzów.
Wkrótce po zmianie systemu w 1989 r. lokalni gawędziarze bagatelizowali udział Rawicza w tym przedsięwzięciu, oceniając, że to jakaś propaganda upadającej komuny i pomysł nie wart zachodu, a tym bardziej przypominania. To nie tak. Trzeba zaznaczyć, że Rawicz dostał szansę zaistnienia przez dwa dni w dobrym czasie antenowym ogólnopolskiego programu. Należy też oddzielić politykę tamtych czasów oraz archaicznej - z dzisiejszej perspektywy – narracji o walorach gospodarczych Rawicza, od pozytywnej ogólnej promocji miasta, wcześniej w Polsce znanego niemal wyłącznie z ciężkiego więzienia.
Mimo wielu merytorycznych błędów, zapewne wynikających z pośpiechu i braku wyczucia lokalnych niuansów przez telewizyjnych realizatorów, to Rawicz został pokazany w pozytywnym świetle. Z biegiem lat, tę otoczkę charakterystyczną dla propagandy tamtych czasów, trzeba traktować z przymrużeniem oka, jako świadectwo epoki, która przeminęła.
Kilka zdań o tym, co się działo zanim odbył się TTM 17 i 18 września 1988 r. Przed wakacjami 1988 r., Stefan Skrzypek, dyrektor DK na zebraniu z pracownikami poinformował, że „Rawicz został wytypowany” do udziału w Telewizyjnym Turnieju Miast. Wtedy sądziliśmy, że jakimś argumentem za wytypowaniem Rawicza do TTM przez decydentów w Warszawie było 350-lecie powstania miasta i nadania praw miejskich. Dekoracje plenerowe w Rawiczu o obchodach jubileuszu były widoczne na ekranie podczas transmisji i wspominano o tym w prezentowanych migawkach filmowych. Wyznaczenie Rawicza faktycznie jednak było decyzją polityczną. Wraz z tą informacją, dyrektor DK zażądał przygotowania zestawienia, jakimi „podmiotami wykonawczymi” możemy dysponować, aby jako przedstawiciel Domu Kultury mógł przedstawić propozycje komitetowi organizacyjnemu powołanemu w urzędzie gminy.
W Rawiczu, jak tylko sięgam pamięcią, czyli od zawsze, były w środowiskach twórczych koterie. Jedne zespoły lub grupki twórców zabiegały bezpośrednio o względy władzy z tej samej opcji politycznej, inne były związane z dyrekcją DK i byli indywidualiści. A do tego koterie bywały ze sobą na bakier. Rawicz to mały grajdoł i trudno znaleźć takie środowisko, które nie zrobiło by innym jakiejś krzywdy realnej lub domniemanej. Taki mamy kulturalny klimat w Rawiczu.
W roku przed TTM do DK zawitała delegacja z Polskiej Akademii Nauk, z Instytutu Etnografii (dzisiaj jest to Instytut Sztuki), która przez kilka dni realizowała nagrania okolicznych dudziarzy i skrzypków w celu uzupełnienia centralnej fonoteki z historycznymi nagraniami kapel i instrumentalistów ludowych. Dzięki temu mieliśmy w DK aktualny wykaz tych grajków, którzy przewinęli się przez moją „kanciapę akustyka”. Więc ich zaproszenie do udziału w TTM nie stanowiło problemu. Największym zainteresowaniem muzykantów spoza Rawicza było, kto wypłaci diety za przyjazd na TTM. Ktoś z bardziej wymagających grajków zauważył, że skoro to są nagrania dla TVP, to dieta powinna być „dubeltowa”, bo telewizja pewnie lepiej płaci. Ale gdzież tam, diety wypłacał DK, a telewizja tylko stawiała wymagania.
W czasie wakacji 1988 r., Wojciech Krystek, inspektor Wydziału Oświaty (Kultury i Sportu) w Urzędzie Miasta i Gminy Rawicz, namaszczony przez władze na szefa tego gminnego komitetu organizacyjnego TTM, wpadł do Domu Kultury podczas narady odbywającej się na sali Witrażowej w sprawie organizacji TTM i oznajmił, że S. Skrzypek, dyrektor DK został wyłączony z przygotowań do TTM i nie ma się wtrącać w te sprawy. To była reakcja na listę z propozycjami od dyrektora DK, który - jak to zawsze bywało - wytypował swoich faworytów do prezentacji w programie kulturalnym TTM nie pomyśli władzy gminnej. Potem inspektor oświaty powiedział – „Pawłowski masz być do dyspozycji głównego reżysera i co on ci każe, masz to załatwić. W sprawach problemowych możesz się zwracać bezpośrednio do mnie”. W zasadzie to mało miałem kontaktów z inspektorem Krystkiem, ale takiego zdesperowanego, to nie widziałem go nigdy. Wydaje mi się, że po tym spięciu S. Skrzypek, wyniośle milcząc, opuścił salę witrażową. No więc zostałem postawiony między młotem, a kowadłem. Ale już po pierwszym spotkaniu z panem reżyserem z TVP okazało się, że wpadłem między dwa młoty i kowadło.
Dokładnej daty, od którego dnia rozpoczęły się w Domu Kultury przesłuchania zespołów działających w okolicy, nie pamiętam. Coś mi świta, że zaczęły się z opóźnieniem, bo ekipa nie dotarła na wyznaczony dzień. Przesłuchania potencjalnych wykonawców trwały dwa tygodnie z jednodniowymi przerwami w niedziele. Próby do przesłuchań zaczynały się na sali Widowiskowej od rana i kończyły się niemal o świcie. Przez całą noc trwały powtórki do skutku, aż reżyser uznał, że ma to, o co mu chodzi. Już podczas pierwszych przesłuchań Cezary Łagiewski, reżyser w Rawiczu zdecydował, że blok kulturalny w całości pójdzie z playbacku, bo wykonawcy podczas prób potrafili robić niespodzianki. Np. pani Katarzyna Szymczakowa (79 lat), popularnie zwana babcią Katarzynką potrafiła w czasie występu przerwać śpiewanie i powiedzieć na głos – „zaschło mi w gardle, więc zacznę od nowa”. Jak sobie radzili z playbackiem poszczególni wykonawcy widać na migawkach filmowych. Nie chcę łamać praw autorskich do filmów z TTM, które posiada TVP, więc zainteresowanym proponuję przeszukanie sieci. Można znaleźć w sieci filmy z tego programu, zanim właściciel praw, jak to zrobił już z innymi filmami, ich nie zablokuje.
Jeśli chodzi o kilkugodzinny program TTM, prezentowany w TVP2, to wspomnę tylko o realizacji bloku kulturalnego, w zasadzie o dwóch jego częściach, osobno ocenionych przez jurorów zasiadających w studiu TVP2.
W tej części potyczek turniejowych oceny dokonywało jury w poszerzonym składzie: Janusz Ekiert, muzykolog, krytyk muzyczny, publicysta, popularyzator muzyki i wiedzy o muzyce, Jan Krzysztof Machulski (nie kojarzę czym się zajmował), Tadeusz Kraśko (redaktor Programu TVP2 - jako przewodniczący składu oceniającego), Artur Chowzan (przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarzy PRL i wówczas redaktor nacz. „Przeglądu Tygodniowego”), Józef Skweres (reprezentujący Urząd Rady Ministrów będącego wspólnie z TVP2 współorganizatorem turnieju), Wowo Bielicki (scenograf, aktor, reżyser, scenarzysta), Jarosław Kukulski (kompozytor, muzyk) i Wojciech Siemion (aktor teatralny i filmowy). Program TTM w studiu TVP2 prowadził dziennikarz Mirosław Kwieciński.
Janusz Ekiert wystawił cenną dla Rawicza recenzję o programie rawickim. „Było dużo muzyki, zwłaszcza w programie, który przedstawił zespół Rawicza. Był to bardzo piękny zestaw muzyczny przygotowany z dużą dozą smaku i wydaje mi się, że dojrzalszy, niż to co zaprezentował Płońsk”. Wystawił ocenę 1:2 dla Rawicza.
Kolejny juror też wyróżnił Rawicz za program artystyczny i dał taką samą ocenę 1:2 dla Rawicza. Trzeci juror również ocenił prezentacje obu miast 1:2 na korzyść Rawicza. Czwarty z jurorów ocenił na remis 1:1. Wojciech Siemion ocenił pozytywnie realizację (operatorską) z Rawicza, ale było czuć, że jego „sympatia” była po stronie Płońska, więc bujając w obłokach zachwytów nad strojami i innymi bzdetami przyznał 2 punkty Płońskowi i jeden Rawiczowi. Artur Chowzan dał remis 2:2, Józef Skweres przyznał 2 punkty Płońskowi i jeden Rawiczowi. Z jego argumentacji, dość kuriozalnej, wynikało, że był w Płońsku, a w Rawiczu nie był, więc wyżej ocenił Płońsk, dając mu 2 punkty, zaś Rawiczowi 1. Natomiast opinia Tadeusza Kraśki, trafiała w sedno tej rywalizacji – „miasto w tych przykładach pokazane było w sposób szczególnie serdeczny, to była po prostu mała ojczyzna dla tych ludzi” i przyznał 1:2 dla Rawicza. W pierwszej rundzie prezentacji kulturalnych w głosowaniu jurorów w sumie Rawicz uzyskał 13, a Płońsk 11 punktów.
Ocenę drugiej części prezentacji kulturalnych rozpoczął Wojciech Siemion opiniując pozytywnie realizację z Rawicza, do prezentacji Płońska się już nawet nie odniósł, ale dał 2:1 dla Rawicza. Kolejny juror poparł Siemiona i też dał 2:1 dla Rawicza. Trzeci z jurorów ale „z rozdartym sercem” też przyznał 2:1 dla Rawicza.
Józef Skweres znowu wykazał się sympatią dla Płońska, ale w końcu zdecydował przyznać remis 2:2. Artur Chowzan również dał remis 2:2. Natomiast Janusz Ekiert ponownie zachwycił mnie swoją recenzją, mówiąc, że chce być sprawiedliwy i Rawiczowi musi dodać jeden punkt więcej, za pokazanie folkloru w sposób tak bardzo autentyczny, prawdziwy i bez retuszu – 2:1 dla Rawicza. Jarosław Kukulski 2:2, Natomiast tym razem ocena Tadeusza Kraśki, po dość mglistym tłumaczeniu, dla Rawicza 1 punkt i 2 dla Płońska. W drugiej rundzie prezentacji kulturalnych, w głosowaniu jurorów, Rawicz w sumie uzyskał 15, a Płońsk 12 punktów.
W Płońsku prowadzącymi byli dziennikarz TVP Andrzej Kwiatkowski i Bronisław Cieślak (aktor znany m.in. z serialu „07 zgłoś się"), a w Rawiczu Antoni Mielniczuk, dziennikarz radiowy Programu 1 PR i Tadeusz Zwiefka dziennikarz poznańskiego ośrodka TVP. Wydawało się, że sympatia widzów jeśli chodzi o prowadzących będzie po stronie naszych konkurentów, bo obaj prowadzący imprezę w Rawiczu byli ogółowi widzów w Polsce mniej znani, ale już po pierwszych minutach, swoją skromnością i prowadzeniem bez gwiazdorzenia zyskali sympatię widzów. Ponadto w Rawiczu reżyserem i realizatorem transmisji był Dariusz Goczał, w tamtych czasach profesjonalista młodszego pokolenia, ale z najwyższej półki, realizujący duże widowiska, np. festiwale w Sopocie, itd., co widać w pomysłowości realizacji ujęć, które szły „w eter”. Do Rawicza D. Goczał przyjechał ze złamaną nogą. Jednak Dariusz z nogą całą w gipsie, trzymając ją na konsoli miksującej obrazy, obsłużył dwa dni programu. O ile Mielniczuk (rocznik 1953) i Zwiefka (1954) są z tego samego pokolenia co ja, to Goczał (1961) jest już z młodszego rocznika. Cezary Łagiewski, reżyser programu w Rawiczu, był zdecydowanie starszy, koło 50-tki, więc traktował mnie jak chłopca na posyłki. Wydawał mi polecenia i nie tolerował żadnego sprzeciwu, ale odbywało się to w życzliwej atmosferze i nie było spięć. Jako chłopiec na posyłki głównego reżysera, w każdej chwili mogłem wejść do wozu transmisyjnego.
W nocy z piątku na sobotę reżyser zakomunikował, że ma program kulturalny zapięty na ostatni guzik. Jednak w sobotę rano, reżyser z pianą na ustach poinformował, że gwiazda, która miała w sobotę wystąpić po części wstępnej (jeszcze przed blokiem kulturalnym w roli „wypełniacza”), zawiadomiła, że się w Rawiczu nie pojawi.
Więcej o tym, jak to zostało rozwiązane w artykule na mojej stronie: https://tadeuszpawlowski.pl/foto/odm%C5%82odzone-foto/1988-r-transfer-zagra%C5%82-na-turnieju-miast.html

Wspomnienie o Mistrzu, część ostatnia.      Stefan Skrzypek bardzo zżymał się, gdy ktoś akcentował niemierzalność kultur...
13/08/2025

Wspomnienie o Mistrzu, część ostatnia.
Stefan Skrzypek bardzo zżymał się, gdy ktoś akcentował niemierzalność kultury. Mówił wtedy - „pozwolę sobie być odmiennego zdania, tym bardziej, że z różnych dyscyplin naukowych na początku lat 70. wyodrębniona została nauka o kierunku kulturoznawstwo, a ponadto pedagogika kulturalno-oświatowa posiada znacznie rozbudowane metody i narzędzia badań, które w miarę precyzyjnie mogą określić stan i prognozy na przyszłość.” Ponieważ pan Stefan skończył zaocznie pedagogikę kulturalno-oświatowa, więc to był jego czuły punkt. Domyślam się, że chyba skończył ten kierunek, bo okres edukacji i czas kariery zawodowej S. Skrzypka, dyrektora DK owiane były tajemnicą. Gdy dobiegła końca jego paca w DK, to kadrowa z Urzędu pytała mnie, czy w Domu Kultury pozostały jakieś dokumenty personalne po dyrektorze, bo w Urzędzie MiG nie ma nic. Usłyszała ode mnie, że Skrzypek „oddalił się na rentę wraz z zawartością swojej teczki personalnej i w archiwum DK została się tylko okładka”. Nigdy pana Stefana o jego przebieg kariery zawodowej, a już tym bardziej o sprawy edukacji i prywatne nie pytałem.
Natomiast czasami musiałem sprowadzać pana Stefana na ziemię, kiedy np. w szerszym gronie mówił: „ja dokładnie pamiętam, jak wyglądało wkroczenie wojsk niemieckich 3 września 1939 r. do Rawicza, bo widziałem przejeżdżającą kolumnę i maszerujących żołnierzy”. Wtedy wkraczałem do dyskusji i przypominałem panu Stefanowi, że on urodził się w sierpniu 1940 roku. Na co pan Stefan dopowiadał: „ale moje starsze rodzeństwo widziało i mi mówili, jak to było”. Wraz z upływem lat, takich „wspomnień” pan Stefan, poczynając od jego wyprawy wraz z Sobieskim pod Wiedeń, przypominał sobie więcej. Nie zwracałem na to uwagi, no bo cóż, takie jest prawo osoby w dojrzałym wieku. Myślałem też w takich momentach o tym, co ja będą wspominał będąc w wieku pana Stefana, mając np. około 70-80 lat, jeśli uda mi się dożyć? Pewnie będę opowiadał o moim udziale w wyprawie wraz z Jazonem po złote runo.
Może jeszcze kilka zdań o czasach słusznie minionych. Między domami kultury, działającymi w byłym województwie leszczyńskim (było ich coś około 32) trwała swego rodzaju rywalizacja o to, kto zrobił więcej imprez, przez który z domów kultury przewinęło się więcej uczestników, itd. Aby mieć podstawy do publikowania swoich osiągnięć w ramach działalności Wojewódzkiego Domu Kultury w Lesznie, S. Skrzypek dbał o to, aby pracownicy rawickiego DK, organizujący imprezy wypełniali tzw. „Teczki imprezy”. Przed imprezą wypisywało się w tej teczce ogólny zarys przedsięwzięcia. Powinna zawierać plan imprezy, miejsce, harmonogram, listę lub liczbę uczestników, scenariusz, budżet, czyli plan wydatków na materiały i sprzęt, informacje o zabezpieczeniu imprezy oraz ewentualne zgody i pozwolenia. Taka 4-stronicowa teczka miała oczywiście sformalizowaną zawartość. Po imprezie należało opisać przebieg i podać dokładne rozliczenia, itd. Pracownicy traktowali tę biurokrację jako zło konieczne. Ale dzięki temu można było zrobić roczne zestawienia i porównywać się z innymi placówkami kultury w województwie. Po przejęciu schedy po panu Stefanie starałem się kontynuować tę biurokrację, ale ponieważ praktycznie po 1990 r. w DK, poza pracownikami administracji, jako pracownik merytoryczny ostałem się niemal sam, to całą buchalterię prowadziłem przy znaczącej pomocy pani Janki, która była kadrową, sekretarką oraz kasjerką, ale robiliśmy to już na komputerze w arkuszu kalkulacyjnym. Wracając do rywalizacji między domami kultury, to Rawicz w zbiorczej klasyfikacji rocznej był przeważnie na 3 miejscu, bo wyprzedzały nas placówki, które prowadziły kina. Codzienny przepust kilkudziesięciu widzów w salach dawał placówkom z kinami przewagę w kategorii liczby uczestników na rok. Do czasu, aż nie przywróciliśmy cotygodniowych Rawickich Niedziel Parkowych. Oczywiście nie mogliśmy wykazać się biletami, bo imprezy w niedziele były otwarte i ogólnodostępne, ale w kategorii imprez masowych liczby uczestników zabaw w parku między 21-22 godziną (od tysiąca do trzech tysięcy) wzmacniały naszą pozycję w rankingach, pozwalając czasami na zajęcie miejsca na szczycie.
Tak zwane imprezy masowe nie były ulubionymi przez S. Skrzypka formami działalności kulturalnej, bo to się kłóciło z jego wyobrażeniami dotyczącymi „wyższej kultury”. Często powtarzał, że „kultura nie jest dla wszystkich, ale jest dla każdego”. Miał na uwadze oczywiście kulturę tę „wysoką”, bo ci co wolą disco polo, to najczęściej wolą uprawiać tę kulturę, w której używa się bejsbola.
W sferze merytorycznej przyznawałem szefowi rację. Jest na to bardzo proste uzasadnienie. Pasywny konsument masowej kultury, to osoba, która jest wyłącznie biernym odbiorcą dóbr i usług kulturalnych, takich jak: sztuka, literatura, muzyka, film i teatr. Gdy potencjalny odbiorca przejawia typową postawę roszczeniową, to od tego „oleju w głowie mu nie przybywa”, a doświadczenia kulturowe są nietrwałe i zanikają po wyjściu z sali koncertowej, teatralnej, galerii wystawowej, itd. Taki odbiorca, który jest nastawiony tylko na bierne korzystanie z usług kulturalnych, powinien za to zapłacić. Tymczasem na styku kultury masowej i polityki lokalnej jest konflikt. Władza dla zdobywania poklasku, który potem może się przełożyć na wzrost poparcia w wyborach, chce swoim wyborcom zaoferować, zapewnić, udostępnić, darmowy udział, na ogół w imprezach masowych, ale to zawsze skutkuje wyższymi podatkami dla wszystkich mieszkańców, bo w kulturze też nie ma nic za darmo.
Jako już mocno zdystansowany obserwator życia kulturalnego w mieście, odnoszę nieodparte wrażenie, że w tej materii po 35 z górką latach niewiele się zmieniło. Jedynie - tak mi się wydaje – dzisiaj, w porównaniu do lat 80-tych i nawet początku 90-tych XX wieku, nie ma już takiej finezji i zaangażowania, a czasami bezinteresowności biorących udział w organizacji imprez. Bo nie ma takiego zapotrzebowania. A dla czego nie ma popytu? Bo w kulturze lokalnej serwuje się to co masowe, a nie koniecznie wysublimowane. I koło się zamyka.
Po odejściu z pracy w Domu Kultury, pan Stefan zajął się kolekcjonerstwem znaków pocztowych. Pewnie każdemu zaraz na myśl przychodzą klasery i klasyczne znaczki nalepiane na listy. Otóż, to nie była główna domena działalności S. Skrzypka, długoletniego prezesa Koła Filatelistów w Rawiczu.
Podam taką ciekawostkę, że jeszcze w latach 80-tych w obecnym powiecie rawickim zarejestrowanych było około 4500 filatelistów. Podaję tę liczbę bez sprawdzenia, tak z pamięci. A obecnie filatelistyką i filumenistyką zajmuje się może raptem kilka osób.
Pan Stefan znalazł sobie niszę w kolekcjonerstwie, zbierał głównie tzw. „erki”, czyli znaki polecenia. Muszę przyznać, że w tej dziedzinie filatelistyki w Polsce był jednym z bardziej znanych i docenianych kolekcjonerów. Do końca lat 80-tych, ta branża była mi obca. Kolekcjonerów z klubu znaków polecenia nazywałem uszczypliwie – „zbieraczami makulatury”. Jednak późniejsza działalność pana Stefana w tej branży spowodowała, że mimochodem stałem się „współprojektantem” na masową skalę różnych okolicznościowych, okazjonalnych, itd., erek. Pan Stefan, przy całym moim szacunku do jego fachowej wiedzy, był antytalentem jeśli chodzi o obsługę jakiegokolwiek sprzętu, który miał elektryczną klawiaturę. Jeśli już musiał coś pisać na maszynie, to zawsze korzystał z urządzenia mechanicznego. Więc, aby wysłać projekt erki do zatwierdzenia do druku przez Pocztę (odpowiedzialny za zatwierdzanie był dział w Urzędzie Pocztowym w Poznaniu), no to przychodził do mnie, albo byłem „proszony na dywan” do niego i tworzyłem projekt w programie graficznym, a pan Stefan „projektował” pokazując mi palcem po ekranie co mam narysować, namalować, itd. Kiedy nadszedł taki moment, że na komputerach pojawiły się pierwsze Windowsy, to pan Stefan zrezygnował z projektowania kartek pocztowych w Lesznie, a w to miejsce wrobił mnie. I tak wkrótce, oprócz erek i okolicznościowych stempli pocztowych, zajmowaliśmy się też projektowaniem kartek pocztowych.
Ponieważ ta działalność S. Skrzypka jest doskonale opisana w Gazecie Rawickiej, w numerach z lat 1994-2014, więc kto zechce znaleźć więcej materiałów o działalności prezesa rawickiego Koła Filatelistów PZF może w tych numerach poszperać. S. Skrzypek miał tam swoją stałą rubrykę „Pod lupą” i podpisywał artykuły jako „Ząbkomierz”.
Ostatnie publiczne wystąpienie Stefana Skrzypka miało miejsce 27 czerwca 2022 r. w sali Witrażowej DK, gdzie pan Stefan prowadził imprezę z okazji 65-lecia (z dwuletnim poślizgiem spowodowanym pandemią) działalności Koła PZF w Rawiczu. Materiał z tej imprezy znajduje się na mojej (jeszcze aktywnej w sieci) prywatnej stronie.
Kończąc ten artykuł, sądzę, że w ten sposób choć w jakiejś części wyraziłem wdzięczność Stefanowi Skrzypkowi za to, że był moim mentorem przez 7 lat zawodowo, a przez następne ponad 30 lat współpracowaliśmy na niwie tworzenia i upowszechniania znaków pocztowych.
Na załączonej grafice są pokazane przypadkowo wybrane próbki projektów różnych typów znaków pocztowych zrealizowanych wspólnie z panem Stefanem. Większość wzorów ilustracji i rysunków oraz pomysłów graficznych dostarczał S. Skrzypek. Moja rola polegała na cyfrowym wykonaniu projektów kart pocztowych, erek i stempli okolicznościowych.
Linki:
- do mojej strony:
https://tadeuszpawlowski.pl/informacje-aktualne/informacje-z-2022/27-06-2022-r-65-lecie-ko%C5%82a-pzf-w-rawiczu.html
- do archiwalnych numerów Gazety Rawickiej w Leszczyńskiej Bibliotece Cyfrowej:
https://www.lbc.leszno.pl/dlibra/results?q=Gazeta+Rawicka&action=SimpleSearchAction&type=-6&p=0&ipp=96

Wspomnienie o Mistrzu, część 5.Jutro, 11 sierpnia przypadnie 85. rocznica urodzin Stefana Skrzypka, dlatego nieco dłuższ...
10/08/2025

Wspomnienie o Mistrzu, część 5.
Jutro, 11 sierpnia przypadnie 85. rocznica urodzin Stefana Skrzypka, dlatego nieco dłuższy wątek wspomnień.
Wracam pamięcią do końcówki lat 80-tych XX w., gdy po częściowo wolnych wyborach, w czerwcu 1989 roku nastąpiła pokojowa zmiana władzy w państwie. Było już wiadomo, że w następnym, 1990 roku, w wyborach samorządowych w gminach dokona się to samo.
Przez okres prawie dekady, od wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 r. do końca lat 80-tych, powoli wyzbywałem się złudzeń z lat młodzieńczych, ukształtowanych w liceum, a potem podczas studiów. Mimo, że już od pierwszej klasy w szkołach średnich poddawani byliśmy "socjalistycznej indoktrynacji", to jako młodzież krytycznie oceniająca rzeczywistość, ideały mieliśmy akurat odmienne od głoszonych na lekcjach propedeutyki wiedzy o społeczeństwie, czy podczas wykładów nauk politycznych na studiach.
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych chciałem jeszcze wierzyć, że ugrupowania partyjne mówiąc o „dobru wspólnym” mają na względzie pomyślność wszystkich Polaków. Miałem nadzieję, że po zmianach politycy będą kierowali się imponderabiliami, a w partiach, oprócz nielicznych karierowiczów, w większości to jednak są tzw. „propaństwowcy”, szanujący umowy społeczne, działający w oparciu o powszechnie obowiązujące, zapisane i niepisane zasady, przede wszystkim respektujący przepisy prawa, itd.
Podobne oczekiwania miałem w stosunku do kształtujących się politycznych stowarzyszeń, które pojawiały się na samorządowej scenie. Dlatego w tym burzliwym okresie przełomu politycznego w państwie i w samorządach, trzymałem się z dala od partyjnych i samorządowych roszad. Naiwnie sądziłem, że polityka już mnie nie dotyczy, bo jako instruktor różnych kółek, np. informatycznych, jako główny specjalista - akustyk w DK, działałem z bezpiecznym dystansem od różnych potencjalnych politycznych zawirowań. Pod tym względem żyłem ułudą, bo jak mówi porzekadło: "Nie interesujesz się polityką, to polityka zainteresuje się tobą".
Ostatni dokument, podpisany przez Stefana Skrzypka jako dyrektora DK, który zachował się w mojej „teczce osobowej”, nosi datę 25 lipca 1990 r., a „dotyczy podwyższenia stawki miesięcznego wynagrodzenia mgr inż. Tadeusza Pawłowskiego, głównego instruktora, kierownika pracowni elektroakustycznej, w kwocie jeden milion złotych”. Kolejny dokument, z datą 27 lipca 1990 r., podpisany przez Bronisława Lachowicza, już nowego włodarza gminy, dotyczył upoważnienia mnie jako dyrektora DK do zastępowania St. Skrzypka. Ponieważ był to lipiec, miesiąc urlopowy, to nie pamiętam, od którego dnia S. Skrzypek nie pojawił się w pracy, oznajmiając, że jest na urlopie i wykorzysta wszystkie zaległe dni urlopowe. W tym czasie prosił, żeby przynosić mu do domu korespondencję, która była adresowana dla dyrektora DK. W pracy czuliśmy, że dyrektor DK starał się przeczekać te pierwsze tygodnie rządów nowej władzy w gminie. Chyba spodziewał się, że jest na liście do odwołania z funkcji. W tych obawach utwierdził się, gdy podczas rozpoczęcia nowego roku szkolnego (chyba to było w poniedziałek, 3 września 1990 r.) paru dyrektorów szkół w Rawiczu dostało koperty od Leszczyńskiego Kuratora Oświaty, zawierające wypowiedzenie z pracy. Oczywiście, raczej nikt nie miał wątpliwości, że za całą akcją, która nie była zgodna z oświatowymi przepisami, stał nowy włodarz gminy Rawicz.
Czym kierował się B. Lachowicz wymuszając na Jacku Michalczyku zwolnienia dyrektorów szkół w tak nietypowym trybie? Może to był odwet za to, że w stanie wojennym stracił pracę jako nauczyciel w rawickim LO. Jeśli chodzi o St. Skrzypka nigdy nie pytałem, czego dotyczyły "skomplikowane" relacje z B. Lachowiczem. Ale po paru miesiącach zapytałem Lachowicza, co ma do Skrzypka. Dostałem zdumiewającą odpowiedź. Zdaniem Lachowicza, Skrzypek nie nadawał się na dyrektora, bo miał brudną obrotową tarczę w telefonie służbowym oraz śmierdzący kipami gabinet. Plotki zaś głosiły, że dotyczyło to spraw z dawnych czasów, gdy miedzy innymi B. Lachowicz był też zatrudniany w DK jako instruktor (chyba kółka szachowego), a także jako lektor Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu (w skrócie WUML). B. Lachowicz był w LO w latach 70-tych pierwszym sekretarzem Podstawowej Organizacji Partyjnej (w skrócie POP) PZPR. B. Lachowicz, wyczuwając polityczną koniunkturę w roku 1980/81, gdy powstawała pierwsza „Solidarność”, zmienił poglądy o 180º i stał się jej liderem w Rawiczu.
W trakcie pobytu na wydłużonym urlopie Stefan Skrzypek uległ wypadkowi. Przechodząc na pasach przez ul. T. Kościuszki do kiosku, gdzie odbierał prasę i oczywiście kupował „fajki”, został nieszczęśliwie potrącony przez panią wiceburmistrz. Doznana kontuzja spowodowała, że St. Skrzypek najpierw był na zwolnieniu chorobowym, a potem przeszedł na rentę inwalidzką. St. Skrzypek, mając wówczas 50 lat, ze swoim potencjałem aktywnego działacza w wielu dziedzinach kultury, mógł jeszcze wiele osiągnąć. No, ale lokalna polityczka i animozje personalne z nową władzą sprawiły, że „pan Stefan” (tak już po jego rozstaniu się z DK tytułowałem Stefana Skrzypka), do pracy zawodowej w kulturze nie powrócił. Ale to nie był jeszcze koniec jego działalności „na niwie kultury”. Zajął się swoją ulubioną pasją, czyli kolekcjonerstwem znaków pocztowych, które jako prezes rawickiego Koła Filatelistów uprawiał nieprzerwanie od lat 50-tych XX wieku.
Miałem świadomość, że ten czas od rozstania się Skrzypka z Domem Kultury, dla mnie jest okresem tymczasowym. Od 26 września 1990 r. B. Lachowicz powierzył mi pełnienie obowiązków dyrektora Miejsko-Gminnego Domu Kultury w Rawiczu do czasu powołania nowego dyrektora. Jak traktowała mnie nowa władza w gminie świadczą dokumenty. Przy powierzaniu mi pełnienia funkcji dyrektora, Lachowicz przyznał mi dodatek funkcyjny w wysokości 120.000 zł miesięcznie, to jest tyle ile wówczas miałem dodatku jako główny instruktor, czyli funkcję dyrektora faktycznie pełniłem społecznie. Po jakimś miesiącu służby finansowe w Urzędzie zorientowały się, że Skrzypek miał większy dodatek funkcyjny, więc burmistrz powierzając mi jego zastępowanie, tak naprawdę to mnie finansowo „ukarał”. Po zreflektowaniu się, 24 października burmistrz dokonał korekty i z dniem 1 października zmienił wysokość dodatku do kwoty 162 tys. zł, czyli podniósł go ze 120 tys. do 162 tys. zł. Ale o kompletnym bałaganie w tej sprawie, świadczy następne pismo, też z datą 24 października, w którym burmistrz przyznaje mi dodatek funkcyjny w wysokości 450 tys. zł, czyli mniej więcej tyle, ile wcześniej miał St. Skrzypek. Dodam tylko, że nie brałem w tym zamieszaniu żadnego udziału, bo uważałem, że to byłoby dla mnie dyshonorem upominanie się o przysługujące mi wynagrodzenie.
Moje doświadczenia życiowe i zawodowe, jakie przechodziłem w stanie wojennym, dawały mi podstawy, aby uważać, że jest to zbiorowisko osób robiących kariery dzięki uprawianiu polityki, niekoniecznie posiadając jakieś wybitne umiejętności zawodowe. Więc potem nie chciałem mieć nic wspólnego z tą koterią. Myślę, że B. Lachowicz zdawał sobie sprawę z tego i nie darzył mnie sympatią. Dlatego, kto by nie został nowym dyrektorem placówki, pierwszym zadaniem, jakie by dostał od swojego szefa, to spławienie mnie z Domu Kultury.
Gdy gmina ogłosiła nabór na stanowisko dyrektora DK, zgłosiłem się do konkursu. Opracowałem ofertę w formie elektronicznej (co w tamtym czasie bywało rzadkością), która zawierała opis historii DK i diagnozę stanu działalności DK w tamtym czasie oraz propozycje planów, jakie chciałbym zrealizować pełniąc funkcję kierownika DK. Potem odbyło się przesłuchanie trójki kandydatów (oprócz mnie, startowało jeszcze dwoje kandydatów) przed „komisją śledczą”.
Nie wiem, co na tej komisji robili moi konkurenci, ale wypadali za drzwi gabinetu pani wiceburmistrz po paru minutach. Po mojej prezentacji pani wiceburmistrz stwierdziła, że komisja jest pod wrażeniem tego, co opisałem w swoim programie działalności DK. Ale mieli do mnie w zasadzie tylko jedno pytanie, które uświadomiło mi, z czym mogę się spotkać po ewentualnym wyborze na funkcję szefa DK. Pytanie brzmiało mniej więcej tak (nie zostało to nigdzie odnotowane, więc przytaczam tylko z pamięci) – co zrobię jako dyrektor Domu Kultury, jeśli gmina na utrzymanie placówki nie da ani grosza? Nie siląc się na wymyślanie jakiś fanaberii, powiedziałem, że w takich warunkach teczkę z moją ofertą programową szef, czyli burmistrz, może przesłać do KW (w nomenklaturze „urzędasów” tak się wówczas określało – Kosz Wiklinowy, czyli, że możecie to sobie wsadzić …), a ja, jeśli jeszcze nie wypadnę z fotela dyrektora, to zajmę się tylko taką działalnością, która przyniesie dochody, aby pracownikom zapewnić wynagrodzenie. A jeśli da się coś jeszcze więcej zarobić, to przeznaczę na utrzymanie budynku. Warto zaznaczyć, że w tamtych latach w Polsce zniknęło wiele placówek kultury, głównie w małych gminach, więc pytanie nie było całkiem oderwane od rzeczywistości. No, ale zlikwidowanie DK z taką tradycją i takim dorobkiem w mieście z ambicjami „metropolitalnymi”, to byłaby dla władzy klęska wizerunkowa. Potem w praktyce okazało się, że to pytanie zadane mi podczas dyrektorskiego konkursu nie było całkiem pozbawione podstaw. Gmina od stycznia 1991 r. przekazywała Domowi Kultury tyle środków, ile było potrzebnych na bieżące utrzymanie budynku, czyli na koszty energii elektrycznej, wody, gazu oraz ogrzewania. Budynek wielki, największy DK w województwie leszczyńskim, więc koszty jego utrzymania, zwłaszcza w zimie były ogromne, nie tylko na rawickie warunki. Ta dotacja w latach 1991-1994, gdy sprawowałem funkcję dyrektora DK, od początku była połową wszystkich kosztów utrzymania tej placówki łącznie z kosztami wynagrodzenia pracowników. Skąd brała się ta druga część dochodów DK na pokrycie płac? DK musiał je zarobić na dyskotekach, na wynajmie pomieszczeń, na organizacji zabaw zakładowych, obsłudze zebrań różnych organizacji, na wypożyczaniu sprzętu nagłośniającego (m.in. w części zrobionego przeze mnie), opracowywaniu różnych materiałów reklamowych, np. folderów dla Urzędu, itd. Dochody DK zaczęły się zmieniać, ale tylko pod względem wysokości (na skutek galopującej inflacji) oraz gdy, najpierw we wrześniu 1991 r. rząd wprowadził podatek dochodowy od osób fizycznych, a potem od początku 1993 r. podatek VAT. Ale ciągle to była relacja, że do każdej złotówki dotacji, Dom Kultury aby przetrwać, musiał zarobić jeszcze kolejną złotówkę. Te relacje między dotacjami z budżetu gminy, a dochodami własnymi DK zaczęły się zmieniać, gdy od 15 września 1994 r. zostałem wiceburmistrzem. Dotacje rosły, a udział dochodów własnych DK malał.
Po kilku dniach od konkursu, 20 listopada 1990 r. powierzono mi funkcję dyrektora DK.
Dodatek funkcyjny już się nie zmienił, ale podstawa wynagrodzenia musiała ulec zmianie, bo właściwa uchwała Rady Ministrów z 14.10.1985 r., funkcję dyrektora placówki zaszeregowała według kategorii XVIII, a nie jak dotąd dostawałem wynagrodzenie z XVII kategorii, odpowiednie dla głównego instruktora.
To nie wszystko, co świadczyło o marnym przygotowaniu do sprawowania funkcji nowej władzy w gminie. A nadto burmistrz i Zarząd Miasta i Gminy uważali, że wszystko robią perfekcyjnie i nie słuchali podpowiedzi swoich podwładnych. Powierzając mi funkcję, burmistrz „mianował” mnie „na stanowisko dyrektora”. Dopiero po prawie 4 latach, w urzędzie zorientowano się, że to był błąd. Więc 6 lipca 1994 r. wręczono mi „akt powołania”. Nie będę wyjaśniał różnicy, kto chce dowiedzieć się, czym te dwa sposoby nawiązania stosunku pracy się różnią, niech poszuka w sieci.
Aby jakoś zamknąć ten okres wspomnień, przypomnę to, o czym już kiedyś pisałem, że w latach 1991-1994 sekretarz gminy wraz z panią kadrową, z polecenia burmistrza, przynajmniej dwukrotnie próbował mnie odwołać dyscyplinarnie z funkcji dyrektora, wcześniej upewniając się, że nikt z pracowników DK nie widział mnie w danym dniu w biurze dyrektora DK. Za każdym razem sekretarz miał pecha, bo wchodząc do budynku DK, był wcześniej przeze mnie zauważony z okien wychodzących z pracowni akustyka na rawickie planty. Ponieważ miał pod pachą charakterystyczną teczkę osobową, a pani kadrowa niosła jakiś plik dokumentów, to nietrudno było się mi zorientować, co chcą zrobić. Za każdym razem widok zażenowania i miny sekretarza, który jąkając się powtarzał – „a, a, a, pana tu nie powinno być”, gdy otwierałem mu drzwi do DK, dla mnie był bezcenny.
Oczywiście podczas zebrania z pracownikami nie omieszkałem z przekąsem poinformować, że jak donoszą na mnie do Urzędu Gminy, to najpierw niech się pofatygują i sprawdzą we wszystkich pomieszczeniach, czy nie wykonuję jakiejś roboty, która daje dochody dla DK. Gdy zostałem zastępcą burmistrza, to pani kadrowa podczas narady członków Zarządu MiG, zapytana przeze mnie - bez złośliwości - niech pani powie, co tam pani miała za kwity, odpowiedziała z rozbrajającą szczerością - przecież pan wie. Nigdy nie miało to dla mnie znaczenia, ale nie trudno wyobrazić sobie, jaki byłby skutek takiego zachowania pracowników w stosunku do osób z tej drugiej strony – vide zwolnienia dyrektorów szkół.
Kończąc ten wątek, dodam, że moje relacje, już potem „z panem Stefanem” (piliśmy „brudzia” „ochset” razy, ale na drugi dzień znowu byliśmy „na pan”, bo Stefan tak lubił, a mnie to bawiło), nie wygasły, zmieniły jedynie formę i charakter. Odwiedzałem go nieregularnie w jego prywatnym mieszkaniu. On, gdy zostałem wiceburmistrzem, a potem burmistrzem, przychodził – też nieregularnie do mojego biura "w celu wymiany doświadczeń", zadawania mi „prac filatelistycznych” i innych zadań około kulturowych. Moje wizyty w domy u Stefana trwały do czasu pandemii. Potem te osobiste relacje z wiadomych powodów zamieniły się na rozmowy telefoniczne. Ale o tych czasach łącznie z tymi latami po grudniu 2014 r. może jeszcze w kolejnym odcinku.

Na fotografiach: u góry po lewej, 1986 r., uroczystość z okazji 40-lecia działalności Domu Kultury (o tym kiedy i gdzie po wojnie mieścił się DK, w następnym wspomnieniu). Stefan Skrzypek wręcza dyplom pamiątkowy Leonowi Nowakowi, zasłużonemu regionaliście.
Po prawej stronie u góry – 20.01.1986 wystawa zdjęć z okazji 40-lecia DK, wykonana przez Kazimierza Suchowiaka. Z okresu 1983-1985 było na wystawie prezentowanych kilka moich zdjęć, które pan Kazimierz wyjął z "Kroniki Domu Kultury".
Po lewej u dołu, moja praca przy „udźwiękowianiu” filmu o odbudowie pomnika Żołnierza Polskiego, odsłoniętego 12.10.1980 r. Dźwięk do filmu 16mm, nagrywałem na swoim prywatnym magnetofonie „Aria”, bo widoczny na zdjęciu w tle „złom” będący na wyposażeniu Klubu Filmowego „Radok” nadawał się jako eksponat do muzeum.
Po prawej u dołu – perspektywa, z jakiej nagłośniałem różne akademie ku czci, albo z okazji rocznic. Przy okazji muszę zdradzić pewne okoliczności takich występów. Podczas prób, których ku uciesze uczniów przed premierą odbywało się kilka, owszem kosztem innych lekcji, dokonywałem nagrań na magnetofonach „Koncert”, które później podczas występów odtwarzałem i dzieciaki występowały z playbacku. Tak długo ćwiczyliśmy taki występ, aż zgranie w czasie poruszania się na scenie, podczas śpiewania, a nawet recytacji było perfekcyjne. Dla niezorientowanych widzów, taki występ był najczęściej zaskoczeniem dzięki idealnie wykonanym śpiewem i recytacją jakby z pamięci długich tekstów, z różnymi efektami, itd. Dzieciaki uczyły się tzw. obycia scenicznego, posługiwania się techniką estradową i występowania z mikrofonem. Potem, gdy przeniosłem się do urzędu, takie występy poszły w zupełnie innym kierunku. Akademie to był pełen „spontan”, bez wcześniejszych prób scenicznych w DK i wszystkim zaczęło podobać się fałszowanie. Dla opiekunów, a zwłaszcza dla rodziców, wystarczało to, że ich pociechy pojawiały się na scenie. No cóż nowsze czasy, inne zwyczaje.
Czyli że cd. może (jeszcze) nastąpi…

Adres

Rawicz
63-900

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Tadeusz Pawłowski umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Kategoria