31/03/2025
O ROWEROWEJ PASJI, AUTOSTOPOWYCH WYPRAWACH PO EUROPIE, ODKRYWANIU LEWEJ STRONY RZECZYWISTOŚCI ORAZ IMPROWIZACJI SCENICZNEJ JAKO FORMIE PODRÓŻY - rozmawiamy z p. Dariuszem Basińskim (Mumio) 🚴♂️👍🗺
Gdzie Jutro: Gdy zadzwoniłem do Pana po raz pierwszy, aby umówić się na rozmowę o podróżowaniu, jechał Pan akurat rowerem. Czy to Pana ulubiony środek transportu?
Dariusz Basiński (MUMIO): Rower jest cudowną maszyną, prostą (oczywiście nie elektryczny) i rzeczywiście często traktuję go właśnie jako „środek transportu”. Ostatnio na przykład ciągle psuje mi się samochód i muszę zawozić go kilkadziesiąt kilometrów do mechanika. Zabieram więc rower ze sobą, a następnie – po odstawieniu auta – wracam nim do domu.
Niestety nie w każdej sytuacji rower wystarczy. Poza tym, że faktycznie często używam go do celów czysto komunikacyjnych, służy mi oczywiście sportowo i rekreacyjnie. Lubię, gdy rower jest zaprojektowany i zbudowany w taki sposób, by jak najlepiej pełnił swoją podstawową funkcję. Nie cenię na przykład rowerów miejskich, bo jedzie się nimi ciężko i niewygodnie, ale kiedy jestem np. w Warszawie, wypożyczam oczywiście taki rower z Veturilo – bo to i tak zawsze lepsze niż taksówka (nie mówiąc o elektrycznej hulajnodze), pod warunkiem że nie pada i zdąży się na czas.
Odpowiadając więc jednoznacznie na Pana pytanie – sądzę, że tak. Rower to mój ulubiony środek transportu.
Moje podróże rowerowe różnią się od siebie. Czasami się gdzieś spieszę, np. na próbę (mam 40 km do miasta Strumień, gdzie w Emgoku Mumio ma próby) – wtedy jadę szybko na gravelu albo szosówce. A czasami uprawiam coś, co nazywam odkrywaniem lewej strony rzeczywistości. Lewej strony – czyli tej nieznanej, ukrytej.
Lubię to robić na przykład na piechotę, nawet w moim mieście – Katowicach, które ma mnóstwo nieodkrytych zakamarków, zaułków, zapomnianych uliczek. Uwielbiam włóczyć się po okolicznych lasach i łąkach. Mówię wtedy, że robię sobie „krajoznawkę”. To też jest dla mnie rodzaj podróży. Od paru lat, kiedy dzieci już podrosły, jeżdżę też na tygodniowe wypady z sakwami i namiotem – sam, z żoną czy z synem. Super jest zrobić sobie przerwę przy wiejskim sklepiku, kupić coś do jedzenia, usiąść na schodkach przed sklepem i obserwować. Zdarzyło się, że w małym miasteczku właścicielka sklepiku, a kiedy indziej proboszcz, zaprosili nas na kawę. Kiedyś podłączył się jakiś miejscowy kolarz i bardzo ciekawie opowiadał o miejscach, przez które przejeżdżaliśmy.
GJ: A w ogóle lubi Pan podróżować?
DB: Bardzo. Pamiętam moje wyjazdy autostopowe. Jeździliśmy w czterech kumpli po całej Polsce. Podróżowaliśmy właściwie dla samego faktu podróżowania. Spaliśmy na przystankach autobusowych, pod gołym niebem, w jakichś akademikach, do których wleźliśmy przez okno, raz na jakiejś klatce schodowej. Mieliśmy namiot, ale punktem honoru było go nie używać. To była prawdziwa włóczęga. Powstało zresztą wtedy sporo wyimprowizowanych piosenek i przyśpiewek.
Podróżowanie na pace ciężarówki, pod plandeką, poznawanie kierowców, czasami cierpienie przez potworną muzykę przymusowo słuchaną z samochodowego radia. Pamiętam, jak kiedyś spaliśmy na przystanku autobusowym z przeciekającym dachem. O 7 rano kolega się zerwał i złapał nam Żuka. Wrzuciliśmy materace na pakę, wsiedliśmy i poszliśmy spać dalej. Ten sam kumpel kiedyś zagapił się, sam wsiadł do jakiegoś samochodu i pojechał bez nas. Do tej pory nie wiem, jak mógł tego nie zauważyć. Był i jest artystą – to go trochę tłumaczy. Trudno to wszystko sensownie opowiedzieć – mnóstwo było takich specyficznych sytuacji. Niby nic nadzwyczajnego, ale te podróże dawały ogromne poczucie wolności.
Podróżowałem też autostopem sam, ale wtedy jednak do jakiegoś celu. Polska nie była wtedy jeszcze przeze mnie zjeżdżona (tak jak dzisiaj, choćby ze względów zawodowych), więc była dużo bardziej tajemnicza. Nie było przecież GPS-a, telefonów komórkowych – tylko samochodowa mapa Polski.
Po Europie stopowałem najczęściej we dwie osoby albo sam. Świetnie mi się podróżowało po Francji. Zawsze, kiedy jakiś kierowca nocą właśnie dojeżdżał w pobliże swojego domu, a ja chciałem wysiadać, żeby gdzieś rozbić namiot – proponował mi/nam nocleg u siebie. Raz był to dyrektor fabryki taśmy klejącej, raz jakiś obieżyświat, a raz autentyczny hrabia mieszkający w wieżowcu w Paryżu.
Znam dobrze francuski, więc może dlatego tak to dobrze szło. Chociaż w Hiszpanii, Portugalii czy w Niemczech też nie było źle. Pamiętam, że w Niemczech przeżyłem najszybszą jazdę w życiu – 265 km/h. Kierowca w tym samym czasie częstował nas czekoladą i jednocześnie rozmawiał z rodziną przez telefon.
U naszych zachodnich sąsiadów miałem też okazję podróżować najbardziej niechlujnym samochodem w życiu. Całe wnętrze było po prostu wyściełane jakimiś śmieciami: papierkami, chusteczkami, paczkami po papierosach. Kompletne zaprzeczenie niemieckiego „ordnung muss sein” [śmiech].
GJ: Muszę przyznać, że słuchałem Pana jak zaczarowany, bo prywatnie też jestem autostopowiczem. Moja najdłuższa trasa to Poznań – Stambuł.
DB: Ooo! A moja w takim razie to chyba Katowice – Portugalia.
GJ: Czy słusznie wyczuwam, że tęskni Pan za swego rodzaju romantyzmem podróżowania?
DB: „Romantyzm” brzmi tu trochę zbyt słodko. Nie, chyba nie było w tym romantyzmu. W tym autostopie najbardziej wciągało mnie bycie po drugiej stronie systemu; po drugiej stronie rzeczywistości. Podróżowaliśmy trochę bez celu. Nie mieliśmy za bardzo kasy. Po prostu każdy dorzucał tyle groszy, ile miał. I nie patrzyliśmy, czy wydajemy je „po równo”. Nie było to grzeczne podróżowanie z książeczką [rodzaj legitymacji autostopowej, obowiązującej w okresie PRL-u – przyp. red.]. Było w tym coś faktycznie dziadowskiego – w najlepszym tego słowa znaczeniu.
GJ: Czy służbowe podróże nie obrzydzają Panu trochę podróżowania?
DB: Po wielu latach dawania występów w całej Polsce i nie tylko, podróżowanie na pewno trochę mi spowszedniało. Nasz kraj nie ma już dla mnie tylu tajemnic, co kiedyś. Ale nadal są miejsca, w których mogę pobłądzić. Bardzo lubię na przykład Suwalszczyznę – no i niezmiennie mój Śląsk. Jak pan widzi, rower i autostop to moje ulubione sposoby podróżowania [śmiech]. Ale latać też lubię.
GJ: Czego podróże Pana uczą?
DB: Na pewno dystansu. Cały czas mi go brakuje. Bardzo chciałbym się go nauczyć już tak na stałe. Lubię patrzeć przez lornetkę – nie tylko na ptaki. Spojrzenie gdzieś w dal odrywa mnie od zamętu, który często mam w głowie. Podobnie podróże – pozwalają mi się odciąć od codzienności; oderwać się od problemów; od brzydkiej architektury, od polityki... Podróże są dla mnie ucieczką. Ale nie ucieczką od siebie – tylko właśnie do siebie.
GJ: Jest Pan mistrzem improwizacji scenicznej...
DB: Można powiedzieć, że to też rodzaj podróży [śmiech].
GJ: Jak to?
DB: Improwizacja to podróż w nieznane, a czasem skok w przepaść, gdzie nie wiesz, czy bungee jest umocowane i się uratujesz. To trochę sport ekstremalny, bo jak zabrniesz w jakiś ślepy zaułek, to może się to skończyć konsternacją widzów i sceniczną katastrofą. Swoją drogą „Blues dookoła świata” grany na bis w naszym pierwszym spektaklu to też trochę podróżowanie – różne języki, historie, zmyślone zwyczaje. Oczywiście też sporo tu improwizacji. Tak będzie też w live RadioWizji Mumio, którą po paru latach wznawiam (tym razem na Mumiowym YT).
GJ: Bardzo dziękuję za rozmowę.
DB: Bardzo dziękuję i szerokiej drogi (cokolwiek to znaczy)!
ℹ️ Działamy dzięki Tobie. Wesprzyj nas:
☕ https://buycoffee.to/gdziejutro
💰 https://patronite.pl/gdziejutro