
03/02/2025
Lubię być w ciąży i lubię rodzić - często te wypowiadane przeze mnie słowa budzą zdziwienie czy wręcz niedowierzanie.
I nie - nie mam nadmiernie wysokiego progu bólu, skłonności do masochizmu, a moje trzy dotychczasowe porody nie były ani szybkie ani łatwe. Choć fakt faktem, że dzięki Bogu żaden z nich - jeden szpitalny, drugi domowy i trzeci domowy z awaryjnym transferem do szpitala, nie pokomplikowały się nadmiernie. Z naciskiem na „nadmiernie”.
To trochę taki sentyment jak maratończyka do biegania albo alpinisty do wspinaczki na wymarzone szczyty. To doświadczenie i widoki, są warte każdego wysiłku.
Niedogodności czy ból są częścią życia, a my możemy wybrać, na które się piszemy.
Kocham wszystkie etapy ciąży pomimo ich uciążliwości (które osobiście mi nigdy mocno nie dokuczały). Wiem jednak, że nie każda kobieta może się cieszyć beztroską ciążą i rozumiem, że można to odczuwać zupełnie inaczej.
Lubię ten proces, kiedy moje ciało zajmuje się całkowicie tym do czego zostało stworzone - do noszenia i chronienia życia, które w nim powstaje. Jest w tym dla mnie coś absolutnie świętego. Kolejny człowiek, kolejna osobowość. Część mnie, która przejdzie dalej.
No, ale to boli przecież! Tak! Jest to jednak jedyny rodzaj bólu, którego sens rozumiem. Godzę się na niego. Każdy skurcz, każda fala bólu otwiera moje ciało i stanowi kolejny krok do spotkania z moim upragnionym dzieckiem. To jedyny ból, który ma dla mnie sens, bo wiem co mnie czeka u jego kresu.
Kiedyś blokowałam swoje ciało przed każdym napływem bólu, ale nauczyłam się pozwalać sobie na ból - wpuszczam go po to, by zrobił co ma zrobić i sobie poszedł. Nie walczę, bo wiem dlaczego przychodzi.
Ot takie sentymenty mnie nachodzą przy końcówce, bo w tym tygodniu czeka mnie kwalifikacja do porodu domowego z położną.
Po ostatnim porodzie z transferem do szpitala, już nie marzę, że będzie idealnie, pięknie i bezproblemowo niemalże - jak z Zosią. Ale chcę być gotowa jak najlepiej potrafię na ten kolejny, trudny, ale warty wszelkiego wysiłku, cud.
Wiem, że są piękne historie porodowe i prawdziwie traumatyczne. Tych drugich nie neguję. Sama mam w głowie kilka takich sytuacji, ale zostawiam je.