06/07/2025
jeśli pytasz mnie jak minęła mi sobota, to powiem tak: byłem na koncercie pantery, toola, slayera, guns’n’roses, zespołu gojira, metallica.. widziałem w akcji na scenie billy’ego corgana ( smashing pumpkins ), ronniego wooda ( the rolling stones ) stevena tylera ( aerosmith ), chada smitha ( red hot chilli peppers ), mike’a bordina ( faith no more ) … wszystkim dowodził tom morello ( rage against the machine ) a finałem tego nadprzyrodzonego festu był występ ozzy’ego osbourne’a solo, a następnie, razem z trzema słynnymi kolegami, ostatni raz w życiu pod szyldem BLACK SABBATH !
wydarzenie jak ich wcale, miejsce szczególne, bo birmingham, no i hasło przewodnie konkretnie wymowne: „back to the beginning”, bo to właśnie w tym mieście, pod koniec lat 60-tych rozpoczęła się historia, która wczoraj dobiegła końca. program wydarzenia przemyślany i trzymany w ryzach niemalże dokładnie: krótkie sety ( składające się ze własnych smaczków i interpretacji hymnów black sabbath ) występujących zespołów - od 15 minut do pół godziny, umowne siedmiominutowe przerwy oraz wstępy supergrup -a te nieziemsmko wzbogaciły i tak już konkretny timetable ! to się często nie zdarza kiedy na scenie billy corgan śpiewa „breaking the law” a gra mu k.k. downing, kiedy wpada na dosłownie jeden utwór ronnie wood by zaszaleć z -o czterdzieści parę lat młodszym- andy wattem i powygłupiać się ze stevenem tylerem, który za chwilę, po zmianie składu śpiewa „walk this way”. danny carey z toola i chad smith razem, każdy przy swoim zestawie ? tak to działo się wczoraj ! genialny popis perkusistów, w dużej mierze improwizowany, ale takie były sety tych złożonych przez morello supergrup. czołowe nazwiska rocka w niecodziennych kombinacjach to był creme de la creme, to wymarzone składy, które spotykają się tylko w szczególnych okolicznościach- tym razem historycznych. od toola dostaliśmy trzy strzały: dwa własne („forty six&2”, „aenima” oraz sabatowy „hand of doom”, guns’n’roses zapodali mizerny początek sabatowy, ale uratowali swój ogon wyprawą do dżungli i miejskiego raju, metallica się nie szczypała ładując „battery”, dzwony, „masters of puppets”, „creeping death” i dwa tematy ozzy’ego i spółki, slayer też klasycznie i po swojemu czyli „war ensemble”, „south of heaven”, „rainning blood”, „angel of death”na pełnej, gojira pokrzyczeli a reszty gości nie słyszałem, bo albo mnie jeszcze nie było albo biegałem przed stadionem szukając zasięgu by łączyć się na żywo z „trójką” w celu zdania relacji z tego wydarzenia na antenie.
kiedy na podwórku aston villa było już ciemno, wyjeżdżając spod sceny, na tronie pojawił się książę ciemności, dla którego zjechała się czołówka rockowo-metalowego świata i dla którego płynęły łzy niejednego uczestnika „back to the begining”. ozzy jest schorowany i to widać, nie przeszkodziło mu to jednak by zaśpiewać kilka swoich największych solowych tematów. nie krył wzruszenia ani gestów demonicznego frontmana, którym był przez 5 dekad. jego występ trwał 25 minut, drugie tyle trwała przerwa i potem wszytsko stało się jasne, łącznie z niebem. kilka miesięcy czekania, napiętej atmosfery związanej z kondycją bohaterów i niedowierzania przerodziły się w fakt: bill ward, geezer butler, tony iommi oraz ozzy osbourne rozpoczęli swój ostani występ ever…
wcześniej wspomniane niebiosa rozstąpiły się gdy zabrzmiały pierwsze takty z „war pigs”, serce pękało przy riffach „iron man” i lało się z oczu kiedy ten prze-wzruszony diabeł na tronie starał się śpiewać „paranoid”. myśl, że to dzieje się ostatni raz w tym życiu była najczarniejszą a jednak prawdziwą. w górę poszły ognie a do historii kwartet , który zmienił oblicze rock’n’rolla i bez którego nie byłoby setek grup, które dziś podbijają świat. ja drapię się w głowę, że za mało czasu w moim muzycznym życiu poświęciłem tej czwórce z birmingham ( choć mam kilka płyt cd, winyli, nawet dwa boxy), ale sam sobie zadałem pracę domową na po przyjeździe, bo przecież podróże kształcą !