18/09/2025
Dziękujemy za miłe słowa! I potwierdzamy - "Sezony" już dostępne w streamingu :)
Łukasz Simlat to jest gość.
Nie bałbym się stwierdzenia, że to być może najlepszy polski aktor. Jego zdolność wnikania w postać jest fascynująca. Nie ma jednego zestawu tricków, świetnie sprawdza się zarówno w repertuarze komediowym, jak i dramatycznym. W rolach życiowych pierdół, jak i zbirów i łotrów. Jest wnikliwym obserwatorem, a swoje rzemiosło opiera na detalach – nerwowych tikach, spojrzeniu za długim o pół sekundy, półuśmieszku pełnym pogardy. Jest w nim otwartość na otworzenie się, brak wstydu przed emocjami. Kurde, uwielbiam go. [Na mój entuzjazm wpływa pewnie również fakt, że od czasów „Kochanków z Marony” (wielka rola!) jest moim kraszem].
Simlat to podstawowy powód, dla którego warto udać się do kina na „Sezony” (dyst. Mówi Serwis), drugi film w dorobku Michała Grzybowskiego, reżysera „Białego potoku”. W „Sezonach” Simlat wciela się w aktora, którego związek się właśnie rozpada. Jego Marcin jest jak małe dziecko, które domaga się nieustannie atencji. Egocentryk, co chce być zawsze w centrum uwagi. Nie sposób odmówić mu dobrych intencji, ale jego sposób reagowania na poszczególne kryzysy jest zgoła przesadzony. To gość niepoukładany, niepewny. Zakładam, że takie role się gra wspaniale, bo Marcin nie jest jednowymiarowy. Daje mało powodów by go naprawdę polubić, a jednocześnie dużo argumentów za tym, by go zrozumieć.
Publicznością długiego procesu rozstawania się z żoną Olą (Agnieszka Dulęba – Kasza powinna grać jak najwięcej) jest nie tylko publiczność teatru, w którym razem grają, ale również, a może przede wszystkim, załoga tej instytucji kulturalnej. Proces rozwodu wpisany jest bowiem w inscenizacje trzech sztuk: „Piotrusia Pana”, „Nory” i „Snu nocy letniej”. Grzybowski wraz ze współscenarzystą Tomaszem Walesiakiem porwali się na ryzykowny eksperyment: sytuacja na scenie rymuje się z sytuacją prywatną bohaterów, a dialogi i emocje ich postaci ze spektakli są dialogami i emocjami ich samych. Ten brawurowy eksperyment nie zaburza rytmu całej opowieści, stanowi dla niej niejako stelaż – dzięki niemu i Marcin i Ola mogą skonfrontować się ze swoimi niepokojami, z prawdą, która gdzieś zawsze głęboko jest.
Drugi plan to z kolei satyra na teatr, twórców i aktorów. Dyrektor placówki (Andrzej Seweryn) jest nieustannie w niedoborze finansowym, próbuje rozbrajać bomby, mówiąc swym podopiecznym dokładnie to, co sami chcą usłyszeć (co oznacza często, że dwóm różnym osobom mówi dwie różne rzeczy). Ego z kolei Marcin odziedziczył po swoim ojcu, z którym gra na scenie (Andrzej Grabowski) – Tadeusz już wielokrotnie zamierzał porzucić zawód, który przyniósł mu „nieskromnie mówiąc – wielką karierę” i zżyma się, gdy w ostatnim spektaklu jest jedynie lokajem. A Wielki Reżyser, mówiący z charakterystyczną emfazą i używający zdań, które nie mają sensu, choć sprawiają wrażenie, że jest w nich ukryte wiele znaczeń, jest typowym przeintelektualizowanym kretynem w za bardzo modnym płaszczu – ten epizod Sebastiana Pawlaka jest wyborny.
I ta dwoistość fabuły zupełnie nie szkodzi całemu filmowi. Groteska i komizm tła nie umniejsza dramatowi, który dzieje się na pierwszym planie. Przeciwnie – stanowi wentyl bezpieczeństwa dla powolnego procesu rozkładu związku, gdzie „1-become-two”, gdzie trzeba nauczyć się żyć samemu, gdzie kurtyna opada na stałe, a benefisu nie będzie.
Mądry film.
Zwiastun w komentarzu.