18/12/2024
Boże Narodzenie pełni ważną rolę kulturotwórczą, łącząc tradycje, zwyczaje i wierzenia, które kształtują tożsamość wielu społeczności. Wraz z upływem czasu stało się ono nie tylko świętem religijnym, ale także kulturowym fenomenem, który w różnorodny sposób łączy pokolenia, narody i różne tradycje. Przyglądając się oczami Mikołaja Gabły jak wyglądało Boże Narodzenie na łemkowszczyźnie, odnajdujemy to, co co w tym święcie najbardziej pierwotne: miłość do natury, poczucie wspólnoty, szacunek dla tradycji:
Boże Narodzenie było zaraz obok Wielkanocy najważniejszym świętem dla wszystkich Łemków. Okresem przygotowującym był post zwany Pelipiwką trwający od 27 listopada do szóstego stycznia – dnia Wigilii, który u nas nazywano „Światyj Wyciur” (święty wieczór). Słowo „Wigilia” nie istniało na środkowej łemkowszczyźnie i przypuszczam, że zostało przejęte z polszczyzny. W trakcie Pelipiwki szykowano świąteczne wypieki, takie jak ciastka czy placki, które mogły trochę poleżeć, gotowanie 12 potraw zostawiając na później. Pieczono również specjalne świąteczne chleby. Były to dwa lub trzy bochenki ze wszystkich rodzajów zboża, jakie uprawiano w danym gospodarstwie oraz czasem również z domieszką ziemniaków. Pieczono je tylko ten jeden raz w roku, by zboże wiedziało, że się je szanuje i by nie obraziło się na gospodarza. Moja matka piekła taki chleb, słyszałem o nim, na pewno też go jadłem w dzieciństwie. [...] Szóstego stycznia już od rana trwały przygotowania do wspólnego świętowania narodzin Syna Bożego. Dzieci od dziewiątego roku życia i dorosłych obowiązywał w tym dniu ścisły post – nie wolno było nawet próbować gotujących się dań, bo mogło to sprowadzić trwające przez rok choroby skóry głowy i bolesne, ropiejące guzy na ciele. Tylko z rana spożywano przeważnie pieczone ziemniaki, ile się chciało, popijając kwasem z kapusty, a potem czekano z posiłkiem do wieczerzy. Jeść normalnie mogli tylko chorzy i dzieci do lat dziewięciu. [...] Gdy kobiety szykowały coś jeszcze w kuchni, gospodarz szedł do obory, zabierając ze sobą jednego z domowników z płonącą świecą. Tam pomocnik, zwykle syn, przyświecał, a gospodarz podawał każdemu zwierzęciu jedną z przyniesionych w koszyku kromek chleba z solą i czosnkiem, pilnując, by zjadły nawet te, które nie bardzo chciały. Miało to sprawić, że zwierzęta będą zdrowe i nic nie będzie się ich imało, jak nic się nie ima soli oraz czosnku.
M. Gabło: Olchowiec Łemków utracony:
https://zyznowski.pl/ksiazka/olchowiec-lemkow-utracony/
Ilustracja: Stefan Telep, Kolędnicy.