TwojaStrona

TwojaStrona Poznaj swoją wartość

Krzysiek siedział na wózku inwalidzkim i wpatrywał się przez zakurzone okno w podwórko szpitalne. Nie miał szczęścia – z...
18/12/2025

Krzysiek siedział na wózku inwalidzkim i wpatrywał się przez zakurzone okno w podwórko szpitalne. Nie miał szczęścia – z okna jego sali roztaczał się widok na wewnętrzny dziedziniec z zacisznym skwerkiem, kioskiem i klombami, ale prawie nigdy nie było tam ludzi.

Do tego była zima, więc pacjenci rzadko wychodzili na spacery. Krzysiek leżał sam. Tydzień temu jego współlokatora, Janka Kowalskiego, wypisano do domu, i od tamtej pory chłopak czuł się jeszcze bardziej samotny.

Janek był towarzyski, pełen życia i znał milion historii, które opowiadał z przejęciem, jak prawdziwy aktor. Bo i był aktorem – studiował na trzecim roku szkoły teatralnej. W jego towarzystwie nie można się było nudzić. Do tego codziennie przychodziła do niego mama, przynosząc pyszne ciasta, owoce i słodycze, którymi chętnie dzielił się z Krzyśkiem.

Razem z Jankiem z sali zniknęła jakaś domowa atmosfera, a teraz Krzysiek czuł się bardziej samotny niż kiedykolwiek.

Jego przygnębienie przerwała wchodząca pielęgniarka. Gdy na nią spojrzał, zrobiło mu się jeszcze smutniej – zamiast sympatycznej młodej Asi przyszła wiecznie pochmurna i niezadowolona Zofia Stanisławówna.

Przez dwa miesiące w szpitalu nigdy nie widział, żeby się uśmiechała. Miała też głos pasujący do jej wyrazu twarzy – ostry, szorstki i nieprzyjemny.

– No co się rozsiadłeś? Marsz na łóżko! – warknęła, trzymając w ręce strzykawkę z lekami.

Krzysiek westchnął, posłusznie zawrócił wózek i podjechał do łóżka. Zofia Stanisławówna sprawnym ruchem pomogła mu się położyć i szybko przewróciła go na brzuch.

– Spodnie zdejmij – rozkazała, a Krzysiek posłusznie się podporządkował… i nic nie poczuł. Zofia Stanisławówna robiła zastrzyki mistrzowsko, za co chłopak zawsze w duchu jej dziękował.

"Ciekawe, ile ona ma lat?" – myślał, patrząc na pielęgniarkę, która teraz skupiona macała żyłę na jego wychudzonej ręce. "Pewnie już emerytka. Mała emerytura, musi pracować, dlatego taka zła."

Tymczasem Zofia Stanisławówna wbiła cienką igłę w bladoniebieską żyłę Krzyśka, zmuszając go tylko do lekkiego grymasu.

– No, koniec. Lekarz był dzisiaj? – zapytała nagle, już przygotowując się do wyjścia.

– Nie, jeszcze nie – pokręcił głową Krzysiek – może później wpadnie…

– No to czekaj. I przy oknie nie siedź – przewieje, już i tak wyglądasz jak szczapa – powiedziała i wyszła z sali.

Krzysiek chciał się obrazić, ale nie mógł – w jej słowach, mimo szorstkości, wyczuwał troskę. Nawet taką, bo nie znał innej…

Krzysiek był sierotą. Rodzice zginęli, gdy miał cztery lata. W ich wiejskim domu wybuchł pożar, a on jako jedyny przeżył. Przypominała mu o tym blizna na ramieniu i nadgarstku – matka, ratując go, wyrzuciła przez rozbite okno na zaspę śnieżną tuż przed zawaleniem się palącego się dachu.

Tak trafił do domu dziecka. Miał krewnych, ale nikt nie kwapił się go przygarnąć.

Po matce odziedziczył łagodny charakter, marzycielskość i zielone oczy, a po ojcu – wysoki wzrost i talent do matematyki.

Pamiętał rodziców słabo, tylko urywki: matkę na wiejskim festynie, ojca, który nosił go na barana, i rudego kota o imieniu Mruczek albo Puszek… Poza tym nie miał nic – nawet rodzinnych zdjęć, bo spłonęły w pożarze.

W szpitalu nikt go nie odwiedzał – nie miał komu. Gdy skończył osiemnaście lat, dostał od państwa pokój w akademiku na czwartym piętrze.

Samotność mu nie przeszkadzała, choć czasem ogarniała go taka tęsknota, że chciało mu się płakać. Z czasem się przyzwyczaił, a nawet polubił ciszę. Ale widok dzieci z rodzicami na placu zabaw czy w sklepie zawsze budził w nim gorycz.

Po szkole chciał iść na studia, ale nie zdał – poszedł do technikum. Tam mu się spodobało, ale z kolegami z grupy się nie zżył. Cichy i zamknięty, wolał książki od hałaśliwych imprez.

Z dziewczętami też nie miał szczęścia – jego skromność nie pociągała, gdy obok byli bardziej pewni siebie chłopcy. Do tego w wieku osiemnastu lat wyglądał na szesnastolatka.

Dwa miesiące temu, spóźniając się na zajęcia, poślizgnął się w przejściu podziemnym i złamał obie nogi. Złamania były poważne, goiły się długo, ale ostatnio było już lepiej.

Martwił się tylko, jak sobie poradzi w akademiku…
📜 Kolejna część czeka na Ciebie w komentarzach ⬇️🗯️

Zosia zapragnęła świętować jubileusz u nas i zażądała, byśmy zwolnili mieszkanie.  — Kasia, Tomek już ci powiedział? — z...
18/12/2025

Zosia zapragnęła świętować jubileusz u nas i zażądała, byśmy zwolnili mieszkanie.

— Kasia, Tomek już ci powiedział? — zagaiła teściowa. — Słuchaj! Będzie ze dwadzieścia osób. Gotowanie zaczniemy od rana. Przyjadę wcześniej, koło szóstej.

— Co? Rano? — sceptycznie zapytała synowa. — Nie, na to się nie zgadzam.

— Zaczekaj, jeszcze nie skończyłam. Tomkowi wysłałam listę zakupów, obiecał wszystko załatwić.

Tomek zawsze pomagał swojej starszej siostrze, Agnieszce. Do trzydziestki zdążyła dwukrotnie wyjść za mąż i dwukrotnie się rozwieść, za każdym razem winny był mąż — „nie ten się trafił”. Ich matka, Barbara Januszówna, od dziecka powtarzała synowi:

— Siostrze trzeba pomagać.

I Tomek pomagał. Czasem pieniędzmi, gdy Agnieszka „tymczasowo” zostawała bez pracy, czasem remontem w jej wynajmowanym mieszkaniu, czasem ciągłym przewożeniem rzeczy po kolejnym rozwodzie.

A potem on sam się ożenił.

Kasia, jego żona, początkowo znosiła to cierpliwie. Ale gdy Agnieszka po raz piąty w ciągu roku poprosiła „na kilka dni” o ich samochód, bo znów jej „zawiódł”, Kasia łagodnie, ale stanowczo powiedziała:

— Tomku, może już dość? Nam też samochód jest potrzebny w ten weekend. Myślałam, że mieliśmy plany…

— A co tam takiego pilnego? Nie da się pieszo?

— Nie. Do domku moich rodziców nie dojdziesz na piechotę. Nazbierali dla nas dwa wiadra ogórków. Myślałam, że słyszałeś, gdy o tym mówiłam.

— No tak… coś tam słyszałem, ale rozumiesz — Agnieszka ma nagłą sprawę.

— Znowu? Jaką konkretnie?

— Nie wiem dokładnie — wymijająco odparł Tomek — ale ona bardziej potrzebuje.

— Nie, Tomku. Tym razem tak nie będzie! Albo odmówisz siostrze, albo kupisz mi samochód. Mam już dość jeżdżenia autobusem, gdy mój mąż z samochodem mógłby mnie podwieźć, gdzie trzeba.

Tomek po raz pierwszy się zawahał i już miał zadzwonić do siostry, by odmówić, ale Barbara Januszówna szybko przywróciła porządek rzeczy:

— Co ty, przez żonę siostrę rzucisz? Ona jest sama! Kto jej pomoże, jak nie ty?

I Tomek znów pomagał, mimo kłótni z żoną. Pewnego razu nie rozmawiali kilka dni, aż w końcu nie wytrzymał:

— Dlaczego milczysz?! obraziłaś się, czy co?

— Naprawdę? Zajęło ci trzy dni, żeby to zauważyć? — zirytowała się Kasia.

— Po prostu nie rozumiem — o co dokładnie chodzi?

Kasia zaśmiała się z niedowierzaniem:

— Serio? Nie rozumiesz? Twoja siostrzyczka zabrała cię na cały weekend, bo musiała pojechać do przyjaciółki na działkę. Myślałam, że tylko ją podwieziesz, a w efekcie zostałeś tam na dwa dni. Nic cię to nie rusza?

— A co ma mnie ruszać? Trochę się napiliśmy. Był tam jej ex, z którym normalnie rozmawiałem. Trzeba było jakoś uczcić. Mam wracać jak głupek? To by było nieuprzejme.

— Mogłeś chociaż zadzwonić.

— Ty też mogłaś — rzucił Tomek.

— Dzwoniłam! Tylko twój telefon był wyłączony. Wyobrażasz sobie? Co ja miałam myśleć? Wszystkie nerwy we mnie, nie wiem, gdzie jest mój mąż. A on po prostu postanowił odpocząć ode mnie — warknęła Kasia.

— Nie wymyślaj — machnął ręką mężczyzna, gdy jego telefon znów zadzwonił.

Tomek wyszedł na balkon i dopiero tam odebrał. Wiedział, że żona nie doceni kolejnej rozmowy z siostrą.

— Cześć, braciszku! — zaświergotała w słuchawce Agnieszka. — Mam jubileusz za dwa tygodnie! Trzydzieści lat! No, rozumiesz, tak?

Tomek ostrożnie spojrzał na Kasię, która właśnie nalewała zupę.

— No… czego chcesz? — spytał.

— Jak ty mnie zawsze rozumiesz! — zaśmiała się Agnieszka. — Chcę świętować u was w domu! Macie duży salon. U mnie w wynajmowanym — ciasno, a właścicielka będzie się czepiać. A restauracja — drogo.

— Może jednak w knajpie? Dolecę ci, ile trzeba.

— Oszalałeś?! — oburzyła się Agnieszka. — Toż to jubileusz! Chcesz, żebym wydawała na wynajem, gdy ty masz swoje mieszkanie? I tak będziesz musiał dołożyć. Nie jestem córką milionera.

— Najpierw porozmawiam z Kasią. To też jej mieszkanie. Może miała swoje plany.

— Za późno! — przerwała mu siostra. — Już wszystkim powiedziałam, że impreza będzie u was. Opróżnijcie mieszkanie na cały dzień, dobrze? Mama …
📜 Kolejna część czeka na Ciebie w komentarzach ⬇️🗯️

Ranek zaczął się jak zwykle. Za oknem jeszcze szaro, ale już słychać było stłumiony gwar miasta budzącego się do życia. ...
18/12/2025

Ranek zaczął się jak zwykle. Za oknem jeszcze szaro, ale już słychać było stłumiony gwar miasta budzącego się do życia. Otworzyłam oczy, przeciągnęłam się, spojrzałam na śpiącego obok męża – Krzysztofa. Leżał na wznak, ręka zwisała z łóżka, twarz rozluźniona jak u dziecka. W takich chwilach starałam się nie myśleć o ostatnich kłótniach, o jego dziwnym dystansie, o tym, jak zaczął późno wracać z pracy, mówiąc, że "wszystko gra, tylko dużo roboty". Chciałam mu wierzyć. Chciałam, żeby wszystko było dobrze.

- Dzień dobry – szepnęłam, dotykając jego ramienia.

Wzdrygnął się, otworzył oczy.

- Już? – zamruczał, ziewając. – Wstałaś wcześnie.

- Chcę kawy – uśmiechnęłam się. – Może zjemy razem śniadanie?

- Jasne – skinął głową, wstając. – Sam zaparzę.

Uśmiechnęłam się. To była rzadka oznaka troski z jego strony. Ostatnio prawie nie angażował się w domowe sprawy, już zaczęłam myśleć, że jest po prostu zmęczony. Ale dziś wyglądał… inaczej. Zbyt uważny. Zbyt staranny.

Poszłam pod prysznic, a gdy wróciłam, w kuchni unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Krzysztof stał przy stole, nalewając ciemny płyn do filiżanek. Do jednej – mojej ulubionej porcelanowej z niebieskimi kwiatami – nalał kawę, a drugą, z pękniętą rączką (zawsze używała jej teściowa), zostawił pustą.

- Zrobiłem dla ciebie coś specjalnego – powiedział, podając mi filiżankę. – Tak jak lubisz: z odrobiną mleka i cynamonem.

- Dzięki – uśmiechnęłam się, ale w tym momencie mój nos wyczuł dziwny zapach. Nie kawy. Coś ostrego, chemicznego… z nutą gorzkich migdałów.

Zmarszczyłam brwi.

- Co to za zapach? Od kawy?

Krzysztof szybko spojrzał na filiżankę.

- Nie wiem. Może nowe ziarna? Albo mleko nieświeże?

Ponownie powąchałam. Gorzkie migdały. Ten zapach znałam. W dzieciństwie babcia opowiadała: jeśli pachnie gorzkimi migdałami – to cyjanek. Wtedy nie uwierzyłam, ale potem przeczytałam o tym w podręczniku chemii. Cyjanek ma charakterystyczny zapach gorzkich migdałów. I jest śmiertelnie niebezpieczny.

Serce zabiło mi szybciej.

- Krzysiu, na pewno niczego nie pomyliłeś? – zapytałam możliwie spokojnie. – Mam alergię na niektóre dodatki. Może lepiej wezmę inną filiżankę?

Zamarł na sekundę. Potem się uśmiechnął.

- Daj spokój, to tylko kawa. Wypij, zanim wystygnie.

Skinęłam głową, ale w tym momencie w korytarzu rozległy się kroki. Z własnego pokoju wyszła teściowa – Halina Nowak. Była surową kobietą, z chłodnym spojrzeniem i zwyczajem zauważania wszystkiego. Nigdy nie dogadywałyśmy się. Uważała, że jestem "nie w parze" dla jej syna, że jestem "zbyt zwyczajna", że "w jej rodzinie takie jak ja nie mają miejsca".

- Dzień dobry – powiedziała sucho, podchodząc do stołu.

- Mamo, dzień dobry – Krzysztof pocałował ją w policzek. – Zrobiłem kawę. Masz, twoja filiżanka.

Podsunął jej pustą filiżankę z pękniętą rączką.

- A gdzie moja kawa? – zapytała, marszcząc brwi.

- Zaraz naleję – odparł Krzysztof, sięgając po czajnik.

W tym momencie zrobiła coś, co uratowało mi życie.

Szybko wstała, wzięła moją filiżankę z kawą i rzuciła:

- Ty poczekasz.

Spojrzała na mnie z nienawiścią.

Krzysztof zastygł. Jego oczy na moment się rozszerzyły. Spojrzał na mnie – i w tym spojrzeniu zobaczyłam coś przerażającego. Nie strach. Nie irytację. A… rozczarowanie.

- No co się tak guzdrzesz? – rzuciła teściowa i zaczęła pić z mojej filiżanki. – Nalej kawę, a nie stój jak słup soli.

Krzysztof powoli nalał mi kawę do pustej filiżanki.

Usiadłam. Serce waliło. Nie mogłam oderwać wzroku od filiżanki stojącej przed teściową. Tej samej, z zapachem gorzkich migdałów.

- Mocna – mruknęła. – Ale da się pić.

Patrzyłam na Krzysztofa. Siedział z opuszczonym wzrokiem, grzebiąc widelcem w jajecznicy. Ani słowa. Ani spojrzenia. Ani uśmiechu.

Po dziesięciu minutach teściowa nagle się skrzywiła.

- Coś nie tak z żołądkiem… – zamruczała. – …
📜 Kolejna część czeka na Ciebie w komentarzach ⬇️🗯️

Szczęście starej kamienicy  Czekając na męża z pracy, Zofia siedziała przy kuchennym stole i piła herbatę z tymiankiem, ...
18/12/2025

Szczęście starej kamienicy

Czekając na męża z pracy, Zofia siedziała przy kuchennym stole i piła herbatę z tymiankiem, sącząc ją powoli, łyk po łyku. Gdy usłyszała dźwięk klucza w zamku, wstała i zatrzymała się w drzwiach. Wszedł Marek, poważny i milczący.

— Cześć — odezwała się pierwsza. — Znowu się spóźniłeś, ja już dawno jadłam kolację, tylko na ciebie czekam…

— Cześć — odparł krótko. — Mogłaś nie czekać, nie jestem głodny. W ogóle, zostanę tylko chwilę, spakuję rzeczy i jadę — powiedział, nie zdejmując butów. Przeszedł do pokoju, otworzył szafę i wyciągnął walizkę.

Zofia stała w osłupieniu. Nie rozumiejąc, co się dzieje, patrzyła, jak wrzuca do walizki byle jakie ubrania.

— Marku, wytłumacz mi, o co chodzi?

— Naprawdę nie rozumiesz? Odchodzę od ciebie — wypalił, nie patrząc jej w oczy.

— Dokąd?

— Do innej kobiety…

— Ooo, pewnie do jakiejś młódeczki, chociaż sam jeszcze młody jesteś, czterdzieści lat to nie wiek — odparła z odrobiną złośliwości, powoli dochodząc do siebie. — Nie pokażę mu łez, nigdy — powtarzała w myślach, a głośno dodała: — I od dawna to trwa?

— Prawie rok — odpowiedział spokojnie, a widząc jej zdziwienie, dodał: — To twoja wina, jeśli nic nie zauważyłaś. Znaczy, świetnie się kryłem.

— Odchodzisz na zawsze… czy… — zaczęła niepewnie.

— Zosiu, naprawdę nie rozumiesz? Słuchaj uważnie — odszedłem od ciebie dla innej. Ona niedługo urodzi mi syna. My z tobą nie mogliśmy mieć dzieci, a Kasia da mi to, czego chcę. Masz miesiąc, żeby się wyprowadzić z mojego mieszkania. Gdzie i jak — to twoje problemy. My z Kasią i synem będziemy tu mieszkać, póki ona wynajmuje swoje.

Marek wyszedł. Zofia została sama, ściany zdawały się ją przygniatać, w mieszkaniu panowała cisza. Włączyła telewizor — niech chociaż ktoś mówi. Z Markiem byli razem dwanaście lat. Potrzebowała tygodnia, żeby dojść do siebie, ale dała radę.

Po rodzicach, którzy odeszli wcześnie, został jej dom na wsi. Ale nie chciała tam mieszkać sama.

— Nie dam rady żyć w takim miejscu — myślała. — Daleko od cywilizacji, zero wygód i brak pracy. W wieku trzydziestu pięciu lat nie chce się wracać na wieś. Sprzedam ten dom. Za te pieniądze kupię na początek pokój w kamienicy albo akademiku, a życie pokaże, co…
📜 Kolejna część czeka na Ciebie w komentarzach ⬇️🗯️

No problem! Here's the adapted story for Polish culture:  ---  „Oto menu, przygotuj wszystko na piątą, nie będę przecież...
18/12/2025

No problem! Here's the adapted story for Polish culture:

---

„Oto menu, przygotuj wszystko na piątą, nie będę przecież stać w kuchni w swoje urodziny” – powiedziała teściowa, ale szybko pożałowała tych słów.

Wanda Nowak obudziła się w sobotni ranek z uczuciem święta. Sześćdziesiąt lat – okrągła rocznica, która zasługuje na uroczystość. Od dawna planowała ten dzień, sporządzała listy gości, rozmyślała o stroju. W lustrze odbijała się zadowolona twarz kobiety przyzwyczajonej, że wszystko idzie po jej myśli.

„Mamo, wszystkiego najlepszego!” – Tomek pierwszy pojawił się w kuchni, niosąc w rękach małe pudełeczko. „To od nas z Kasią.”

Kasia milcząco skinęła głową, stojąc przy kuchence z filiżanką kawy w dłoni. Zawsze była małomówna rano, zwłaszcza gdy chodziło o rodzinne uroczystości teściowej.

„Och, Tomku, dziękuję!” – Wanda przyjęła prezent z przesadną radością. „A wy już śniadanie jedliście?”

„Tak, mamo, wszystko w porządku” – odparł Tomek, spoglądając na żonę.

Kasia postawiła filiżankę w zlewie, w duchu przygotowując się na to, co ją czeka. Ostatnie dni teściowa spędzała w wyśmienitym humorze, co, o dziwo, tylko wzmacniało jej skłonność do rozkazywania. Najwyraźniej uważała, że świąteczny nastrój daje jej prawo do zarządzania wszystkim jeszcze bardziej niż zwykle.

„Kasiu, kochanie” – zwróciła się do niej Wanda tym szczególnym tonem, który zawsze zapowiadał prośbę-rozkaz. „Mam dla ciebie małe zadanie.”

Kasia odwróciła się, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. Po trzech latach życia w tym mieszkaniu nauczyła się czytać intonacje teściowej jak otwartą książkę.

„Oto menu, przygotuj wszystko na piątą, nie będę przecież stać w kuchni w swoje urodziny” – Wanda podała złożony na pół karteluszek, zapisany jej starannym pismem.

Kasia wzięła kartkę, przebiegła wzrokiem po linijkach i poczuła, jak wszystko się w niej ściska. Dwanaście dań. Dwanaście! Od zwykłych przekąsek po skomplikowane sałatki i gorące przystawki.

„Wando…” – zaczęła ostrożnie – „ale to cały dzień pracy…”

„No przecież!” – teściowa zaśmiała się, jakby Kasia powiedziała coś oczywistego. „A czym jeszcze zajmować się w tak ważny dzień? Oczywiście gotowaniem dla solenizantki! Rozumiesz chyba, że gości będzie sporo, wszystkie moje koleżanki przyjdą, sąsiedzi… Nie można wyjść na skąpca!”

Tomek przenosił wzrok z matki na żonę, wyraźnie wyczuwając narastające napięcie.

„Mamo, może zamówimy coś gotowego?” – zaproponował niepewnie.

„Co ty mówisz!” – oburzyła się Wanda. „W moje urodziny karmić gości kupnym jedzeniem? Co sobie pomyślą! Nie, wszystko musi być domowe, przygotowane z duszą.”

Kasia zacisnęła pięści. Z duszą. Oczywiście – z cudzą duszą, jej duszą, która miała cały dzień harować w kuchni.

„Dobrze” – powiedziała krótko i skierowała się w stronę wyjścia.

„Kasiu!” – zawołał za nią Tomek. „Zaczekaj.”

Zatrzymała się w przedpokoju, ciężko oddychając. Tomek podszedł, spuszczając wzrok.

„Słuchaj, pomógłbym, naprawdę, ale wiesz, że w kuchni tylko przeszkadzam… Ręce mi z tyłu rosną.”

„Oczywiście” – Kasia uśmiechnęła się wymuszenie. „A to, że twoja matka traktuje mnie jak służącą, to w porządku?”

„No co ty…” – Tomek niezręcznie wzruszył ramionami. „Pomyśl sama, przygotować coś dla mamy w jej święto – to przecież nic trudnego. Ona tak dużo dla nas robi, daje nam dach nad głową, nigdy nie bierze od nas pieniędzy za rachunki…”

Kasia spojrzała na męża długim wzrokiem. Mogła przypomnieć mu, jak jego matka ciągle wypomina jej to mieszkanie, jak robi uwagi co do porządku, jak krytykuje jej gotowanie. Mogła opowiedzieć, jak Wanda przy każdej okazji przypomina, że „przygarnęła dziewczynę z prowincji”, jakby robiła jej niesamowitą łaskę. Ale po co? Tomek i tak by nie zrozumiał. Dla niego matka zawsze będzie święta, a jej pretensje – kaprysami rozwydrzonej żony.

„Dobrze” – powiedziała Kasia i wróciła do kuchni.

Kolejne godziny minęły w szalonym tempie. Kasia kroiła, gotowała, smażyła, mieszała. Ręce pracowały automatycznie, a w głowie wirowały myśli – jedna natrętniejsza od …
📜 Kolejna część czeka na Ciebie w komentarzach ⬇️🗯️

– Czemu nie otwierasz drzwi? – Nie chcę! I nie otworzę. Goście powinni uprzedzać o wizytach, a do tego nie grzebać w sza...
18/12/2025

– Czemu nie otwierasz drzwi? – Nie chcę! I nie otworzę. Goście powinni uprzedzać o wizytach, a do tego nie grzebać w szafkach, lodówkach i szufladach. – Jak to nie otworzysz? To przecież moja matka! Przyjechała do mnie! – No to ją przywitaj! Ale nie w moim domu.

– A Wiktoria lepiej dogadywała się z moją mamą.

– Wiesz, gdybym zaczęła wymieniać, w czym mój eks był lepszy od ciebie, obojgu zrobiłoby się wstyd.

– Choć sama nie jestem pewna – przerwała nerwowo Agata, przecierając kuchenny blat. – Jeśli było wam tak dobrze z Wiktorią, to czemu się z nią rozstałeś?

Wojtek obrażony odwrócił się i ponuro spojrzał przez okno.

– No, sama wiesz, jak to było…

– Wiem. Więc nie opowiadaj mi o swojej Wiktorii – odcięła Agata. – Bo inaczej zostanę twoją następną eks.

Agata naprawdę była gotowa na radykalne kroki.

Poznała Wojtaka prawie rok temu w gronie znajomych. Znała nawet tę samą Wiktorię, choć nie za blisko. To ona przyprowadziła go na spotkanie. A potem po kilku miesiącach zniknęła z radarów.

Pewnego wieczoru, po kilku głębszych, Wojtek wyznał, że rozstał się z nią, bo przyłapał ją na zdradzie. Nawet się rozkleił.

Wtedy Agacie wydało się to urocze: mężczyzna nie boi się okazywać uczuć, ceni miłość. Coś w niej zaskoczyło – zapragnęła go pocieszyć.

Zrozumiała później, że to był raczej instynkt macierzyński niż kobiece zainteresowanie. Ale wtedy wystarczyło, by między nimi zaczęło się coś dziać.

Początki były piękne. Odwoził ją po pracy, codziennie pisał miłe wiadomości, pytał, czy ciepło się ubrała. Agata czuła się otoczona troską.

Pierwszy niepokój pojawił się, gdy napisała do niej ta sama Wiktoria.

– Cześć. Słyszałam, że spotykasz się z Wojtkiem. To nie moja sprawa, ale uważaj. On i jego mama to nierozłączny duet.

Agata zanotowała to w myślach, ale uznała, że to drobiazg. Miłość pokonuje większe przeszkody. W końcu jeśli z jedną kobietą mu nie wyszło, nie znaczy, że z drugą będzie tak samo.

– Dzięki za ostrzeżenie – odparła krótko.

Nie chciała kontynuować rozmowy. Wydawało się to nie fair wobec Wojtka.

Ale Wojtek wcale nie przejmował się jej komfortem.

Gdy jego matka, Halina Pawłowna, pierwszy raz wpadła bez zapowiedzi, Agata zareagowała spokojnie.

Może po prostu nie rozumieją, jakie to uciążliwe. Pewnie Halina martwi się o syna i chce zobaczyć, z kim mieszka.

Wysłała Wojtka na powitanie, szybko się ubrała, związała włosy w kitkę i, jeszcze senna, wyszła poznać potencjalną teściową. Ta akurat przeglądała szuflady w komodzie.

– Wszystko pomieszane – stwierdziła Halina z pobłażliwym …
📜 Kolejna część czeka na Ciebie w komentarzach ⬇️🗯️

– Co za bałagan! Dzwoni do swojej rodziny, niech przyjadą i posprzątają – oburzała się Lilka. – Ja nie zamierzam za nimi...
17/12/2025

– Co za bałagan! Dzwoni do swojej rodziny, niech przyjadą i posprzątają – oburzała się Lilka. – Ja nie zamierzam za nimi sprzątać. Wystarczy, że ciągle piorę pościel po twoich kolegach. Rozgościli się na naszej działce jak u siebie.

– Słuchaj, dzwoniła mama – powiedział mąż podczas kolacji. – Oni z rodziną planują na weekend grilla.

– Cieszę się za nią – odparła żona. – Niech jadą, ale co my do tego? – teściową Lilka szczerze nie znosiła.

– No bo chcą pojechać na naszą działkę – wyjaśnił Krzysiek. – Swojej nie mają, a ja w sobotę muszę być w warsztacie. – Mówił to, jakby to było oczywiste. – Powiedziałem, że nie możemy jechać, więc mama poprosiła o klucze.

Lilce nie pozostało nic innego, jak zgrzytnąć zębami i się zgodzić, czego później żałowała. Kiedy następnego weekendu pojechali na działkę, zamarła na widok tego, co zastała. Wyglądało to jak po najściu hordy barbarzyńców.

Maliny zerwane, podłoga brudna, a na kuchence samotnie stał garnek z zastygłą zupą. Z okna w kuchni zniknęła firanka. Co się tu działo, Lilka nie chciała nawet myśleć. Rodzice Krzyśka mieli już po sześćdziesiątce.

Nie omieszkała mu tego powiedzieć.

– Co to za cyrk?! Dzwoni do swoich, niech przyjadą i ogarną ten s*f! – wrzeszczała. – Ja nie mam zamiaru za nimi sprzątać. Wystarczy, że ciągle pierzę po twoich kolegach, którzy u nas śpią.

– No boże, wielka robota. Wrzuć do pralki, wyjmij, powieś.

– Może następnym razem TY to zrobisz?! Jesteś zadowolony, w jakim stanie jest nasza działka?!

Ale Krzysiek do nikogo nie zadzwonił. Lilka się obraziła, ale potem się pogodzili. W małżeństwie byli dopiero dwa lata, pobrali się z miłości, choć teraz Lilka czasem żałowała, że się spieszyła. Dzieci jeszcze nie mieli.

Życie toczyło się jak zwykle – praca, dom, dom, praca. W weekendy chodzili na spacery albo jeździli ze znajomymi na łono natury. Wszystko się zmieniło, gdy matka Lilki niespodziewanie wyszła za mąż i wyjechała do nowego męża do innego miasta. Rodzinna działka przeszła na Lilę.

I nagle cała rodzina Krzyśka …
📜 Kolejna część czeka na Ciebie w komentarzach ⬇️🗯️

«Siódmego lipca! To nie może być prawda! Tylko zbieg okoliczności. Ale imię Andrzej też... Patronimik i nazwisko inne. T...
17/12/2025

«Siódmego lipca! To nie może być prawda! Tylko zbieg okoliczności. Ale imię Andrzej też... Patronimik i nazwisko inne. Tak, przecież adoptujący rodzice mogli zmienić i jedno, i drugie. Nawet imię...» Długo wpatrywała się w portret mężczyzny, jakby próbowała dostrzec coś znajomego.

Kobieta w dziale kadr miejskiego urzędu dopełniła formalności związane z nową pracownicą. Potem zadzwoniła:

– Inno Andrzejewno, proszę do mnie! Jest tu wasza nowa pracownica.

Wkrótce do gabinetu weszła kobieta i od razu zwróciła się do nowej, już nie pierwszej młodości:

– Panie nowa sprzątaczka?

– Tak!

– Jestem kierowniczką gospodarczą, nazywam się Inna Andrzejewna – przedstawiła się szefowa i od razu zapytała. – A pani?

– Wiera, – widząc milczące pytanie w oczach przełożonej, poprawiła się. – Wiera Aleksiejewna.

– Chodźmy, pokażę pani miejsce pracy. – Wyszły z gabinetu, kontynuując rozmowę. – Będzie pani odpowiedzialna za całe trzecie piętro...

***

Wiera była szczęśliwa, że dostała tę pracę. Z radosnym uśmiechem oglądała swoje nowe królestwo:

„Do emerytury zostały dwa lata. A tu można i po emeryturze popracować. Pięć tysięcy złotych, plus premie. Przynajmniej z Dymitrem będzie można normalnie żyć. Dzieci dorosłe, rozjechały się. O rety, nawet nie wiem, jak nazywa się nasz burmistrz! Wstyd będzie, jak ktoś zapyta! Zaraz przerwa. Na parterze wiszą portrety wszystkich burmistrzów. Jak mogłam tego nie sprawdzić?”

***

Wracając z stołówki, minęła tablicę z wizerunkami i przeczytała nazwisko zarządcy miasta: „Andrzej Borysowicz… rok urodzenia 1983”.

– Ojej, to on jeszcze młody. Nawet czterdziestki nie ma – przemknęło Wierze przez myśl, gdy nagle coś sobie uświadomiła. – Andrzej?! Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty trzeci.

Zawróciła, przeczytała datę urodzenia:

„Siódmego lipca! To nie może być prawda! Tylko zbieg okoliczności. Ale imię Andrzej też... Patronimik i nazwisko inne. Tak, przecież adoptujący rodzice mogli zmienić i jedno, i drugie. Nawet imię...”

Długo wpatrywała się w portret mężczyzny, jakby próbowała dostrzec coś znajomego.

***

Nowa praca. Obce myśli jakoś odeszły na dalszy plan.

Wieczorem w domu długo rozmawiała z mężem. Potem on poszedł do swojego pokoju oglądać piłkę nożną, a Wiera do swojego.

Mieszkanie mieli duże, trzypokojowe. Dzieci się wyprowadziły, zrobiło się przestronnie. Mąż czasem spał z Wierą, ale coraz rzadziej.

Teraz też weszła do swojego pokoju, położyła się na łóżku, a w głowie kłębiły się myśli. Myśli o młodości. I o tajemnicy, której nigdy nie wyjawiła mężowi.

Miała syna przed ślubem. Nazywał się Andrzej. Sama miała wtedy dziewiętnaście lat. Ani pieniędzy, ani pracy. Akademik po szkole zawodowej – nie miejsce do życia z dzieckiem. Wytrzymała tylko pół roku i oddała chłopca do domu dziecka.

Po trzech latach wyszła za Dymitra. O tym, co było przed ślubem, nigdy się nie wypytywali. Wkrótce urodziły się ich własne dzieci – dwie córki.

Dziewczynki dorosły. Jedna poszła na studia do stolicy województwa, tam wyszła za mąż. Wnuki już chodzą do szkoły. Druga też wyszła za mąż i mieszka teraz w Warszawie.

Sama Wiera nigdy nie zdobyła dobrego zawodu. Ostatnie dwadzieścia lat przepracowała jako kierowniczka gospodarcza w jednym z zakładów fabrycznych. Niedawno fabryka splajtowała, wszystkich zwolniono. A tu córka przyjaciółki zaproponowała pracę sprzątaczki w urzędzie miasta. Zgodziła się.

I teraz... burmistrz Andrzej Borysowicz, rocznik 1983. Nie, Wiera nie narzeka na swoje życie. Ale przez te wszystkie lata wspominała syna, którego kiedyś miała. Kilka razy nawet śnił jej się. Po prostu chciałaby się upewnić, że to jej dziecko i że wszystko u niego w porządku.

***

Minęło kilka dni.

Wiera sprzątała swoje piętro. Gdy usłyszała głosy, zobaczyła Andrzeja Borysowicza, który w biegu rozmawiał z jednym z urzędników. Zauważywszy ją, burmistrz skinął głową i przeszedł tuż obok, nie przerywając rozmowy.

Nagle przed oczami Wiery stanął Witold, chłopak, w którym była zakochana czterdzieści lat temu. Wtedy był przystojny, wesoły, ale ona zawsze marzyła, by widzieć go poważnym, stanowczym. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. A teraz, patrząc na Andrzeja Borysowicza, zrozumiała – takim właśnie chciała widzieć swojego Witoldka.

Ale on zniknął, ledwie dowiedziawszy się, że Wiera spodziewa się dziecka. Powiedział, że wyjeżdża do pracy za granicę. Czekała, miała nadzieję. W końcu zrozumiała – po prostu uciekł.

„Czyżby Andrzej Borysowicz był moim synem?

Gdybym go nie oddała do domu dziecka, nie byłby tym, kim jest. Ale moje córki też odnalazły swoje miejsce. Starsza zamężna, mają duże mieszkanie, samochód. Młodszej też się dobrze wiedzie. Córki są... a syna nie ma.

Czy wyszłabym wtedy za Dymitra? Nie, los potoczyłby się zupełnie inaczej: mój, męża i Andrzeja. Chociaż... może…
📜 Kolejna część czeka na Ciebie w komentarzach ⬇️🗯️

Nie przyszło nawet do głowy Alicji, żeby zaproponować Krzysztofowi zamieszkanie razem. Spotykać się – to jedno, a żyć po...
17/12/2025

Nie przyszło nawet do głowy Alicji, żeby zaproponować Krzysztofowi zamieszkanie razem. Spotykać się – to jedno, a żyć pod jednym dachem – zupełnie co innego. W sobotę Alicja czekała na Krzysztofa na kolejny spacer. Gdy otworzyła drzwi, omal nie zemdlała – stał przed nią z dwiema ogromnymi walizami.

Alicja siedziała w fotelu i przewijała zdjęcia w telefonie. Oto ona z Krzysztofem w parku, karmią kaczki, oto spacerują alejkami, a tu ich wspólna wyprawa na grzyby. Pół roku znajomości minęło jak sen.

Poznali się na portalu randkowym. Ona miała sześćdziesiąt jeden lat, on sześćdziesiąt trzy. Oboje po rozwodach, dzieci dorosłe, mieszkające osobno.

Krzysztof od razu jej się spodobał – inteligentny, oczytany, z poczuciem humoru. Nie szukał matki dla swoich dzieci ani gospodyni do domu. Po prostu chciał rozmawiać z ciekawą osobą.

Widywali się dwa, trzy razy w tygodniu. Raz szli do teatru, innym razem na wystawę. Kawiarnie, spacery po mieście, wyjazdy na działkę do jej przyjaciółki. Alicji podobała się taka relacja – bez zobowiązań, ale z bliskością.

"Alicjo, opowiedz, jak żyjesz" – zapytał Krzysztof na początku znajomości po jednym ze spotkań.

"Dobrze, spokojnie. Mieszkam sama już pięć lat, przywykłam."

"A nie jest ci nudno?"

"Czasem. Ale mam przyjaciółki, córki mnie odwiedzają. A teraz jesteś ty."

"Miło to słyszeć."

Po rozwodzie Krzysztof wynajmował kawalerkę w starej kamienicy. Narzekał, że właścicielka jest kapryśna, nie robi remontów, a czynsz podnosi regularnie.

"Ale co poradzisz" – mówił. "Swojego mieszkania nie mam. Po rozwodzie wszystko zostało byłej żonie. Rodzice jej kiedyś kupili, a że ja tam remonty za własne pieniądze robiłem, nikt mi nie udowodni."

"A nie myślałeś, żeby coś kupić?"

"Skąd wziąć tyle pieniędzy na mieszkanie?"

Alicja rozumiała. Miała trzypokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy – całe życie na nie pracowała. Córki dawno mieszkały osobno, więc miejsca było pod dostatkiem.

Ale nie przyszło jej nawet do głowy, żeby zaprosić Krzysztofa do siebie. Spotykać się – to jedno, a dzielić codzienność – zupełnie co innego.

W sobotę Alicja czekała na Krzysztofa na spacer. Gdy otworzyła drzwi, omal nie zemdlała – stał z dwiema walizami.

"Krzysztofie, co się stało?" – zapytała.

"Alicjo, mogę wejść? Zaraz wszystko wyjaśnię."

Przeszli do pokoju. Zostawił walizki w przedpokoju i usiadł na kanapie.

"Rozumiesz, właścicielka mieszkania postanowiła je sprzedać. Dała mi tydzień na wyprowadzkę."

"I co teraz?"

"Teraz nie mam gdzie mieszkać. Nowego lokum od ręki nie znajdę, a pieniędzy brak."

Alicja zaczęła rozumieć, do czego zmierza.

"Alicjo, pomyślałem – mamy poważny związek. Pół roku się spotykamy, znamy się. Może spróbujemy już razem zamieszkać?"

"Razem?" – powtórzyła.

"No tak. Masz trzypokojowe, miejsca dużo. Nie będę ciężarem – pracuję, na jedzenie i inne sprawy się złożę."

"Krzysztofie, ale my nigdy o tym nie rozmawialiśmy."

"A po co było mówić zawczasu? Życie samo wszystko podpowiedziało."

Alicja poczuła się zagubiona. Nie była gotowa na taki obrót spraw.

"Krzysztofie, muszę to przemyśleć."

"A co tu myśleć? Przecież się kochamy."

"Kochać i mieszkać razem – to różne rzeczy."

"Dlaczego różne? W naszym wieku czas się określić."

"Określić w czym?"

"W relacjach. Skoro się spotykamy, to znaczy, że powinniśmy być razem."

Alicja spojrzała na walizki w przedpokoju. Wychodziło na to, że Krzysztof już wszystko za nią zdecydował, przywiózł rzeczy i stawiał ją przed faktem.

"A jeśli się nie zgadzam?"

"Na co? Na szczęście?"

"Na to, żeby ktoś przyjeżdżał do mnie z walizkami bez pytania."

"Alicjo, nie gniewaj się. Nie zrobiłem tego złośliwie. Tak wyszło."

"Nic nie wychodzi. Ludzie tak układają."

"Co masz na myśli?"

"Że najpierw trzeba było porozmawiać, a dopiero potem przywozić bagaże."

Krzysztof zamilkł, ważąc sytuację.

"Dobrze. To porozmawiajmy teraz. Proponuję, żebyśmy zamieszkali razem."

"A ja odmawiam."

"Dlaczego?"

"Bo lubię żyć sama. Lubię nasze spotkania, ale mieszkać razem nie chcę."

"Ale dlaczego? Przecież do siebie pasujemy."

"Pasujemy na randki, spacery, wspólny czas. Ale nie na wspólne życie."

"A jaka różnica?"

"Taka, że codzienność to każdego dnia. To nawyki, porządek, kompromisy."

"No i co? Można się dostosować."

"Właśnie o to chodzi – nie chcę się dostosowywać. Dobrze mi tak, jak jest."

Krzysztof wyglądał na przygnębionego.

"Alicjo, a jeśli zaproponuję ślub?"

"Po co?"

"Jak to po co? Żeby było normalnie, po ludzku."

"Krzysztofie, małżeństwo niczego nie zmieni. Nadal nie chcę razem mieszkać."

"To jaki sens mają nasze relacje?"

"Ten sam, co dotąd. Spotykamy się, rozmawiamy, spędzamy czas."

"A co dalej?"

"Dalej będziemy się spotykać."

"To niepoważne!"

"Dlaczego? Mnie takie relacje odpowiadają."

"A mnie nie. Chcę stabilizacji."

"Krzysztofie, jakiej stabilizacji potrzebujesz?" – spytała Alicja, siadając naprzeciw.

"Zwyczajnej. Rodzinnej. Żeby żyć z ukochaną osobą, …
📜 Kolejna część czeka na Ciebie w komentarzach ⬇️🗯️

Adres

Wroclaw
50-079

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy TwojaStrona umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Kategoria

Twoja Cena

Kupuj towary po Twojej cenie!

W komentarzach wpisz cenę, za jaką jesteś gotowy kupić produkt.