Travelo - przygotuj się na rowerową przygodę

Travelo - przygotuj się na rowerową przygodę Podróże rowerowe to od ponad dwudziestu lat kawałek mojego życia.

Tu postaram się podzielić z tymi co już podróżują i z tymi co dopiero maja takie plany, podzielić się moim doświadczeniem, pomysłami i nowymi wyzwaniami.

Trzeba wrócić na Camino ❗️ W tym roku dwa cele👍1️⃣ dokończyć wytyczanie Camino Misericordia. 2️⃣ przejechać Camino Portu...
10/04/2024

Trzeba wrócić na Camino ❗️
W tym roku dwa cele👍
1️⃣ dokończyć wytyczanie Camino Misericordia.
2️⃣ przejechać Camino Portugalskie.

Postanowienia noworoczne❓Mam I ja😀🚴
03/01/2024

Postanowienia noworoczne❓
Mam I ja😀🚴

Lubicie przygody ?
20/11/2023

Lubicie przygody ?

17/09/2023
Słowenia – rowerem od Alp po Adriatyk. Część 2.Alpy JulijskieLicząc nasze wszystkie wyprawy to spędziliśmy w namiocie po...
19/08/2023

Słowenia – rowerem od Alp po Adriatyk. Część 2.

Alpy Julijskie

Licząc nasze wszystkie wyprawy to spędziliśmy w namiocie ponad 200 nocy. Można by o tym napisać pewnie książkę, spaliśmy pod szczytami Kaukazu, norweskimi fiordami, klifami Moheru, pod nie do końca uśpionym wulkanem. Nie zawsze to były noce spokojne, bo tańczyli wokół namiotu bośniaccy hojracy, nad głową przetaczały się nocne pociągi, atakowały mrówki, ślimaki i komary, zalewały nas ulewy, wiatr porywał namiot i rowery. Nie brzmi to może zbyt zachęcająco do wędrówki, ale wszystkie te niedogodności rekompensują niesamowite poranki, można zjeść przy namiocie śniadanie w rześkim powietrzu, popijając sobie świeżo zaparzoną kawę a wokół roztacza się widok, który zapamiętuje się do końca życia. Tak sobie myślę, że podróżuję właśnie dla tych poranków.

Tak jest i tu w Planicy, zwijamy i suszymy namiot na balustradzie jeszcze zamkniętej knajpki i na jej tarasie szykujemy śniadanie. Za nami zeskok Velikanki a przed nami piękna panorama Alp Julijskich. Można by się w 30 minut uwinąć i ruszyć w drogę, tylko po co? Kawa z aeropressu smakuje wyśmienicie, rozkładamy mapę, analizujemy trasę na dziś. Przed nami po wczorajszej wspinaczce na Wurzenpass czeka podjazd na najwyższy punkt tegorocznej wyprawy Przełęcz Vršič - czyli trzeba się nastawić na kolejne ciężkie kręcenie, ale … Nie można odpuścić i nie stanąć na progu skoczni, żeby poczuć choć przez chwilę to, co czują zawodnicy szykując się do lotu na jednej z największych skoczni świata. Krok po kroczku, schodami pniemy się na górę, stromizna zeskoku robi imponujące wrażenie, a widok z belki i progu budzi delikatny dreszcz emocji. To tu zasiadają na belce i po kilku sekundach, rozpędzeni do ponad 100 km/h szybują w powietrzu Stoch, Żyła i wielu innych zawodników, których za tę odwagę bardzo szanuję. Tak tu stojąc na górze myślę sobie, że albo trzeba mieć stalowe nerwy albo być świrem. Garbik, fajeczka i lot w kilkusetmetrową przepaść! Zastanawiam się tylko czy mają czas na podziwianie tego niesamowitego widoku wokół.
Po wykonaniu co prawda jednego, ale równego skoku z ostatniego schodka pod Velikanką, ruszamy dalej. Zwłaszcza że nad wierzchołkami gór zaczynają pojawiać się ciemne skłębione chmury - nie wróży to dobrze. Zjeżdżamy do Kranjskiej Gory i robimy pierwsze słoweńskie zakupy w markecie, ceny znośne, może nie tanio, ale na pewno przystępniej niż w sąsiedniej Chorwacji. Przejeżdżamy zaprowiantowani przez miasteczko i zaczyna się podjazd, na początek do małego jeziora Jasna pod, którym trzeba zrobić tradycyjną pamiątkową fotkę z kozicą i Triglavem w tle, a potem ostro w górę. Jedziemy Vršicką Cestą nazywaną też Drogą Rosyjską, budowało ją bowiem w 1915 kilka tysięcy rosyjskich jeńców wojennych. Droga ma 50 ponumerowanych zakrętów i dokładnie połowę z nich trzeba pokonać wspinając się pod górę, przy każdym nawrocie mamy podany numer i wysokość na której jesteśmy. Początkowo myślałem, że będzie mnie to dobijało, ale o dziwo motywuje. Niezbyt szybko, ale mijają kolejne wiraże a wysokość systematycznie rośnie, wraz z wysokością pojawiają się kolejne, piękne panoramy poszczególnych grzbietów Alp Julijskich. Robiąc przerwy na sesje zdjęciowe z górami oraz krówkami, jak z reklamy Milki oraz na małe przekąski, pniemy się do góry. Do szybszej jazdy motywują również rozlegające się po szczytach grzmoty i coraz ciemniejsze chmury!
Ostatnie ostre podjazdy, trzeba jednak rower podprowadzić, ale i tak na 1611 metrze n.p.m. na przełęczy meldujemy się o przyzwoitej porze. Seria epickich fotek na tle gór i burzowych chmur, uzupełnienie płynów i ruszamy w dół w dolinę rzeki Soczy. Kolejne 25 serpentyn i już jedziemy wzdłuż jednej z najpiękniejszych rzek Słowenii a może nawet Europy. Socza w górnym swym biegu płynie Doliną Trentu, te tereny jak cały Region Goriza był przez wieki obszarem granicznych sporów, ścierania się włoskich i austriackich wpływów, a między tymi potęgami Słoweńcy, próbowali kształtować swoją narodową tożsamość. To zresztą historia niemal każdego z bałkańskich państw. Po pierwszej wojnie światowej Gorizia staje się częścią Włoch a kolejna wojna, po której powstaje Jugosławia, znaczne jej obszary wciela w granice nowo utworzonej socjalistycznej republiki.
Podziwianie pięknego krajobrazu zakłócają nam pierwsze krople deszczu, ale nie możemy odpuścić „Szmaragdowej Piękności”- jak nazywają Soczę poeci. Zjeżdżamy na pierwszy punkt widokowy na rzekę, wcięta kilkanaście metrów w głąb wapiennego podłoża wije się labiryntami u nasz stóp. Przedzieramy się przez zarośla wydeptanymi przez turystów ścieżkami, żeby podziwiać kotłującą się gdzieś miedzy skałami szmaragdową wzburzoną rzekę. Pierwszy raz widzę tak niesamowitą geomorfologiczną konstrukcję i tak intensywną barwę wody. Na kolejnym punkcie widokowym koryto rzeki można na dobrą sprawę u góry po dobrym rozpędzie przeskoczyć, nad labiryntem wymytych przez wodę krasowych korytarzy. Nie dziwię się, że taką scenerię wybrano już do kilku filmów, ale o tym później.
Podziwianie Doliny Soczy przerywa nam ulewa, w strugach deszczu trzeba uważać aby na śliskim mokrym kamieniu nie zjechać do rzeki i zafundować sobie niekontrolowany rafting. Czekamy na małe okno w ulewie i zjeżdżamy do restauracji na kawę. Żeby przeczekać, trochę wyschnąć i rozgrzać się zamawiamy zupę, niestety pierwsze próby komunikowania się po słoweńsku, kończą się tym, że zamiast zamawianej gulaszowej dostajemy grzybową… też smaczna no i ciepła. Leje niemiłosiernie przez niemal godzinę, kolejne okno opadowe wykorzystujemy, żeby zjechać do miejscowości Bovec, ledwo udaje nam się zrobić zakupy, zameldować na kempingu i znów zaczyna lać i tak przez kolejne dwie godziny. Czekając na możliwość rozbicia namiotu, szykujemy pod wiatą kolację. Nasi sąsiedzi Czesi, którzy zorganizowali sobie rajd odrestaurowanymi Jawami po Europie, pochłaniają kolejne litry piwa a my z wypytujemy turystkę ze Słowenii, co by nam poleciła do zwiedzenia w swojej ojczyźnie. Podczas kolejnej luki w ulewie rozbijamy namiot, najlepszym ratunkiem na nagły chłód po wczorajszych upałach jest spreparowany na szybko grzaniec z sangrii. Przeglądam prognozy na jutro - ma być lepiej. Oby się sprawdziły, może jakoś przeschniemy, bo z rozciągniętych na sznurkach pod wiatą ciuchów woda leje się strumieniem.

Słowenia – rowerem od Alp po Adriatyk. Część 1.Już kilka razy w naszych rowerowych planach pojawiała się Słowenia, do te...
05/08/2023

Słowenia – rowerem od Alp po Adriatyk. Część 1.

Już kilka razy w naszych rowerowych planach pojawiała się Słowenia, do tej pory przegrywała konkurencję to z pandemią, to z „cieplejszymi” krajami. Aż zapadła decyzja, że w tym roku objedziemy rowerami to niewielkie terytorialnie, ale wypełnione atrakcjami państwo. Mam tu też do zrealizowania kilka osobistych celów… przede wszystkim stanąć u podnóża planickiej Letalnicy.

Zapakowaliśmy sprzęt na niezastąpione Kangoo i ruszyliśmy o 4 rano samochodem z Czeladzi na południe, by po 10 godzinach zaparkować nad austriackim jeziorem Osiacher See nieopodal Villach. To miał być nasz punkt wypadowy w kierunku Słowenii. Po długich i trudnych negocjacjach na jednym z campingów zostawiliśmy auto; z portfelem lżejszym o kilkaset euro (i jak to już staje się tradycją) w potwornym upale wyruszyliśmy na trasę.
Gdy dojeżdżamy do punktu początkowego wyprawy rowerowej samochodem, zawsze kończy się to przeładowaniem sakw: a to jakieś „przegryzki”, a to coś może się przydać, a to kilogramowa puszka grochówki na pierwszy obiad. Efekt jest taki, że ciężko rower ruszyć z miejsca. W tym roku testuję nową stalową ramę roweru, mam nadzieję, że inżynierowie Columbusa dobrze ją dopracowali i to blisko 25-cio kilogramowe obciążenie przetrzyma! Na szczęście na rozruch mamy trasę brzegiem jeziora w kierunku Villach, ale tuż za miastem pojawia się masyw Karawanki, z którym za chwilę trzeba będzie powalczyć na podjazdach. Zmęczenie podróżą daje znać o sobie, a na dodatek Roman walczy z przeziębieniem i gorączką. Zjedzona w 30 stopniowym upale grochówka z puszki raczej nie podnosi nam morale. Trzeba jednak wykrzesać trochę energii, bo plan zakłada pokonanie pierwszej przełęczy na trasie.
Po paru kilometrach za Riegersdorf pojawia się odbicie na Wurzenpass – przełęcz, przez którą prowadziła jedna z ważniejszych dróg pomiędzy Słowenią a Austrią. Drogę utwardzono w XVIII wieku i dopiero po wybudowaniu Tunelu Karawanka w 1991 roku ruch na tym szlaku wyraźnie się zmniejszył. Dlaczego? Odpowiedź otrzymujemy już po kilku kilometrach. Droga osiemnastoprocentowymi podjazdami wspina się na liczącą 1073 m n.p.m. przełęcz. Na nierozgrzane podróżą nogi i zapakowany rower to zbyt wiele. Zaczyna się spacer z wpychaniem roweru pod górę. Niektóre odcinki według mojej oceny mają zdecydowanie powyżej 20% nachylenia. Mam wrażenie jak bym ciągnął rower na Śnieżkę! Pokonujemy drogę odcinkami po kilkanaście metrów, żeby dać odpocząć rękom, bo rower ciężko jest utrzymać, żeby się nie stoczył w dół.
Zastanawia mnie po co w latach zimnej wojny Austriacy umocnili tę drogę systemem bunkrów i zapór, przecież tu ledwo można wjechać samochodem a co dopiero wojskowym sprzętem. Ale tuż przed przełęczą okazuje się, że jednak człowiek może się łatwo pomylić. Przy drodze stoi czołg z epoki, czyli T-34 z tablicą zachęcającą do odwiedzenie Bunker Muzeum! Zastanawiając się, jak tu go wtargali, czytam informację o wspomnianym muzeum. Choć obiekt bardzo ciekawy, gdzie pasjonaci militariów zgromadzili sporą ilość sprzętu wojskowego, my rezygnujemy ze zwiedzania. Dochodzi 20:00, co prawda widać już tablicę z oznakowaniem przełęczy, ale nas czeka jeszcze kawał drogi.
Przekraczamy granicę, cel pierwszy osiągnięty, na zjazd trzeba założyć wiatrówkę i ruszamy w dół. Tak naprawdę na początek delikatnie, bo ja plus rower i ekwipunek to całkiem niezła masa, którą nie do końca dotarte nowe hamulce muszą zatrzymać. Testy na pierwszych ostrych zjazdach wychodzą pomyślnie, czyli można ruszyć ostro w dół. Po 15 minutach zjazdu jesteśmy już w dolinie rzeki Sava Dolinka, a na górę wspinaliśmy się dwie godziny!
Jesteśmy w regionie Górnej Krainy, dojeżdżamy do drogi łączącej Krajnską Górę z włoskim Tarvisio. I właśnie w kierunku tego włoskiego miasteczka skręcamy, bo nieopodal granicy znajduje się stolica słoweńskich skoków narciarskich czyli Planica. Jako wieloletni fan tej dyscypliny nie mogę sobie podarować, żeby nie zobaczyć Letalnicy! Dodatkowo do odwiedzenia skoczni zachęca nas informacja, że u jej stóp można bez problemu rozbić namiot. Przygotowując się do podroży, w wielu miejscach czytałem, że słoweńska policja bardzo uczulona jest na obozowanie „na dziko”. Jak na jednym z blogów podróżniczych wyczytałem „są bardziej austriaccy niż Austriacy”, coś w tym jest. Nasze pierwsze rowerowe spotkanie z tym krajem chcemy przeżyć bezstresowo, kierujemy się zatem pod skocznię.
Przygotowując się do tegorocznych Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym w Planicy Słoweńcy przebudowali infrastrukturę wokół skoczni. Powstały tu oprócz nowych tras narciarskich specjalne miejsca dla turystów, w tym parkingi dla kamperów, z toaletami i ciepłą wodą! Ale my wybieramy potężny plac przy zeskoku największej z kompleksu skoczni. To na nim zazwyczaj powstaje wioska narciarska podczas konkursu lotów w Planicy. Dziś to nasza baza noclegowa, namiot rozstawiamy, wykorzystując rowery, kilka kamieni i system linek, bo śledzi nie da się wbić w utwardzone podłoże.
Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć ze skocznią i oświetlonym zachodzącym słońcem Triglavem – górą symbolem Słowenii. 10 godzin za kierownicą samochodu i 7 na rowerze robią swoje, choć nad górami słychać grzmoty – zasypiamy… z nadzieją, że wiatr nie zburzy naszej misternej konstrukcji nośnej namiotu.

Adres

Zabkowice Slaskie
57-200

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Travelo - przygotuj się na rowerową przygodę umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Travelo - przygotuj się na rowerową przygodę:

Udostępnij

Travelo - dlaczego velo?

15 lat temu, dwóch zapaleńców wskoczyło na rower i wybrali się na rowerową eskapadę z Ząbkowic Sląskich do Pragi. Bez przygotowania, bez konkretnych planów, z sakwami zakupionymi na targowisku, namiotem i karimatą. Pierwszy dzień jazdy dostarczył tylu intensywnych wrażeń, że trudno było je zdefiniować. Nocując na obrzeżach Pragi zostaliśmy zarażeni nieuleczalną chorobą - podróżowaniem. Kolejne lata to kolejne podróże, nie na zasadzie “wyżej, dalej, szybciej” ale kilometr po kilometrze, poznawanie nowych dla nas krajów, kultury, ludzi. Każda wyprawa to nowe doświadczenia, umiejętności, którymi chętnie dzielimy się z innymi. W pewnym momencie zrodziła się myśl aby te doświadczenia i wiedzę wykorzystać tak, aby stał się to swojego rodzaju pomysłem na życie. Chcemy stworzyć miejsce, gdzie oprócz zaopatrzenia się w niezbędny do rowerowych podróży ekwipunek, można będzie wymienić się swoimi doświadczeniami, porozmawiać o podróżach, zorganizować wspólnie rowerowe wyjazdy. Chcemy naszym pomysłem zarazić też innych, bo ta pasja podróżowania, poznawania świata, jest czymś co zmienia człowiekowi życie. Zmienia nieodwracalnie.

Bogdan